Do warszawskiego sądu trafił akt oskarżenia wobec Wojciecha M., który w listopadzie ubiegłego roku lecąc z Warszawy do Hurghady w Egipcie wywołał fałszywy alarm bombowy. Samolot, którym podróżował - Airbus A320 - musiał przymusowo lądować na bułgarskim lotnisku.

Sprawę prowadziła Prokuratura Rejonowa Warszawa Ochota. "Mężczyzna został oskarżony o to, że zawiadomił załogę o rzekomo znajdującym się na pokładzie ładunku wybuchowym, czym spowodował przymusowe lądowanie samolotu na lotnisku w Burgas w Bułgarii" - poinformował rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej Michał Dziekański.

Jak dodał, mężczyzna podczas przesłuchania przez funkcjonariuszy bułgarskich zaprzeczał, że spowodował fałszywy alarm; podczas przesłuchania przez polskiego prokuratora przyznał się do popełnienia przestępstwa, wyraził żal i skruchę oraz złożył wniosek o skazanie go na rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata, oraz grzywnę w kwocie 10 tysięcy zł, a także podanie wyroku do publicznej wiadomości.

Ewentualny wyrok skazujący ułatwi operatorowi lotniczemu dochodzenia roszczeń z tytułu kosztów poniesionych w związku z przymusowym lądowaniem samolotu. Tuż po incydencie przedstawiciele linii Small Planet, którą podróżował mężczyzna, mówili że w grę wchodzi co najmniej 30 tysięcy euro.

Sprawa była głośna medialnie. Z relacji pasażerów samolotu lecącego z Warszawy do Hurghady wynikało, że ok. 60-letni mężczyzna był pod wpływem alkoholu. Jego "żart" zakończył się nie tylko przymusowym lądowaniem ale też akcją bułgarskiej policji. Samolot musiał zostać sprawdzony.

Patrycja Rojek-Socha(PAP)