Opracowany przez parlamentarny zespół ds. regulacji rynku farmaceutycznego projekt mający zmienić zasady jego funkcjonowania wzbudził w środę skrajne opinie – zyskując zarówno entuzjastów jak i krytyków.

O przygotowywanym projekcie dyskutowano w środę na posiedzeniu parlamentarnego zespołu na rzecz wspierania przedsiębiorczości i patriotyzmu ekonomicznego.

Projekt zakłada m.in. przyznanie możliwości prowadzenia aptek wyłącznie farmaceutom, ograniczenie liczby aptek prowadzonych przez jeden podmiot oraz wprowadzenie kryterium geograficzno-demograficznego, uwzględniającego liczbę mieszkańców przypadających na jedną aptekę.

Zmiany przepisów, według zwolenników projektu, służyć miałyby m.in. uporządkowaniu rynku farmaceutycznego i ochronie przed monopolizacją dystrybucji leków.

Cezary Kaźmierczak ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców przekonywał, że przytłaczająca większość aptek w Polsce należy do polskich przedsiębiorców. "Jest to rynek dość dojrzały i zróżnicowany; i systemowe zmiany nie powinny być procedowane w taki sposób, jak to się odbywa" – powiedział. Jak podkreślał, wszelkie zmiany powinny się odbywać w sposób "systemowy i rozważny".

Jego zdaniem, inicjatorzy projektu nie przewidzieli, że ustawa uderzy najbardziej w tych, których w zamyśle ma chronić. Przekonywał, że po wejściu przepisów w życie, czynsz osób, które prowadzą apteki nie w swoich budynkach, lecz w wynajmowanych lokalach, znacząco wzrośnie, bo – jak mówił - aptekarze nie będą mogli zmienić lokalizacji prowadzenia działalności. Jak mówił, apteki, która dziś jest warta ok. miliona zł, nie będzie można sprzedać.

"Sieć, która ma sto aptek, sobie poradzi. (…) Ktoś, kto ma jedną – będzie miał poważne problemy" – stwierdził. Zaapelował, by projekt był procedowany ostrożnie, jako projekt rządowy, bo wtedy możliwe byłyby korekty.

Prezes rodzinnej sieci aptek Ziko Jan Zając przekonywał, że prawo powinno być stanowione z myślą o pacjencie. Przekonywał, że system "apteki dla aptekarzy" to rozwiązanie kosztowne dla państwa. Jego efektem, mogą być – jak mówił – np. braki kadrowe, bowiem młodzi ludzie nie będą zainteresowani pracą w małych firmach, niedających ścieżki rozwoju.

"Jeśli będziemy mieli system +apteki dla aptekarza+, więcej: zezwolenie na prowadzenie apteki będzie mogło być dziedziczone, to jak mają się czuć studenci farmacji, których rodzice nie mają aptek; przez lata będą mogli być tylko pracownikami u innych" – ocenił Zając.

Wskazał, że pojedyncze apteki mają mniejszą siłę negocjacyjną w rozmowach z hurtowniami, które mogą dyktować im warunki. Jego zdaniem, rozdrobnienie rynku zwiększy ten dyktat jeszcze bardziej, bo także koncerny narzucą własną politykę cenową i asortymentową.

"Dochodzi do paradoksu – przy pomocy tej ustawy zabierzemy pieniądze pacjentom i oddamy w ręce największych firm na świecie – zachodnich koncernów farmaceutycznych" – powiedział.

Zając pytał, dlaczego aptekę ma prowadzić tylko aptekarz, który jest farmaceutą, skoro przychodnię lekarską może otworzyć każdy. Przypominał, że prawo reguluje dziś obowiązki i wymagania wobec kierownika apteki.

"Nie opowiadajmy, że dzisiaj apteki, których właściciele nie są farmaceutami są nieprofesjonalnie prowadzone i to zagraża jakiemukolwiek zdrowiu lub bezpieczeństwu pacjenta. To najprawdziwsza nieprawda; podobnie jak z tym tworzeniem repolonizacji polskich aptek, bo odsetek zachodnich sieci jest niewielki" – podkreślił.

Marek Tomków z Naczelnej Rady Aptekarskiej, która popiera rozwiązania zawarte w projekcie przekonywał, że "projekt ma zachować stabilność na rynku; pozwolić przetrwać prawie 4 tys. przedsiębiorstw, które zagrożone są upadkiem - nie tylko aptek indywidualnych, ale także małych i średnich sieci; dotyczy także miejsc pracy".

"Mówimy o rozwiązaniach, które mają zatrzymać rynek na takim etapie, jakim jest" – powiedział.

Jak wyliczał, obecnie są miejscowości, w których na jedną aptekę przypada 300-400 osób, choć powinno być powyżej 2 tys. Sieci aptek, jak przekonywał, mają obecnie 40 proc. ilościowy udział w rynku i 60 proc. udział wartościowy.

"Po wprowadzeniu tego projektu i częściowym zamrożeniu tego rynku będziemy mieli sytuację taką, że podmioty, które są na rynku, nadal będą mogły konkurować ze sobą; nic się nie zadzieje, jeśli chodzi o zmiany cen i odpłatności pacjenta" – powiedział.

Tomków wskazywał, że regulacja dotyczyć będzie całkowicie nowych aptek. "Kiedy farmaceuci będą bezpieczniejsi, kiedy będą pracowali w miejscu, które będzie chronione przez jakiś czas przez prawo: czy w sytuacji, kiedy za chwilkę może im się otworzyć kolejna +wilcza sieciówka+ ?" – pytał.

Odnosząc się do kwestii drogi zawodowej aptekarzy stwierdził, że "dzisiaj są setki aptek do wzięcia za złotówkę". "Dlaczego nikt ich nie bierze?" – pytał.

Przekonywał, że apteki powinny być chronione i mieć szczególne przywileje ze względu na specyficzne zadania, jakie wykonują.

"Nadmierna konkurencja – kiedy jest zbyt dużo aptek, na zbyt małym terenie powoduje, że nie służy ona pacjentowi, bo apteki nie są w stanie funkcjonować w bezpieczny sposób – albo są ścinane stany, albo jest redukcja personelu, albo się sięga po rzeczy, które nie powinny być do końca zgodne z kodeksem etyki, bo tak wygląda konkurencja" – powiedział.

Robert Gwiazdowski – prawnik i ekspert ekonomiczny Centrum im. Adama Smitha, na wstępie zapewnił, że ani on, ani nikt w rodzinie nie ma apteki oraz że nie pracuje dla żadnego koncernu farmaceutycznego ani aptekarskiego, ale nie może wykluczyć, że jego córka będzie chciała zostać np. aptekarką.

"Niestety, państwo chcecie zabronić mojej córce, aby w przyszłości mogła zostać aptekarzem na swoich własnych warunkach, tak jak ona może sobie wymarzyć"- powiedział. Jak wskazywał, z podobnym apelem wprowadzenia ograniczeń - mogliby wystąpić np. weterynarze, bo "ich zbyt duża liczba mogłaby szkodzić psom i kotom".

Jakub Banaszek z Ministerstwa Zdrowia powiedział, że resort, chce wsłuchać się w głos uczestników spotkania, bo "temat jest poważny". Zapewnił, że MZ będzie analizowało wszystkie podnoszone argumenty. (PAP)