Misiek miał głowę z gipsu, drewnianą szczękę z doklejonymi do niej zębami. Skórę z owiec, bo musiał być biały. Eksperyment ponad wszelką wątpliwość dowiódł, że brunatny jest do niczego – źle wychodzi na zdjęciach.
Kiedy Franciszek Palider po raz pierwszy zakładał na siebie skórę białego niedźwiedzia i szedł na Krupówki, nie skończył jeszcze siedemnastu lat. Był rok 1973. W Zakopanem działała spółdzielnia Foto-Jedność, która zatrudniała kilkanaście osób, wszyscy tutejsi, z gór.
Pracowali w duecie: jeden był miśkiem, drugi miał aparat i robił zdjęcia. Chodzili po Krupówkach, stali na Gubałówce albo w Kuźnicach. Turyści podchodzili, zagadywali, potem ustawiali się, pozowali. Wywoływane w nocy fotografie odbierali następnego dnia. Albo przychodziły do nich pocztą, jeśli nie mogli dłużej w Zakopanem zostać.
Dzieci tuliły się do miśka. Niektóre przyjeżdżały w góry specjalnie dla niego. Miś pracował na pełny etat, bo turyści czuli, że być w Zakopanem i nie zrobić sobie zdjęcia z misiem, to jak być w Rzymie i papieża nie widzieć. Nie uchodzi. Więc interes kręcił się jak trzeba.
Do czasu.
W 1989 r. nastała dla biznesu nowa era. Foto-Jedność padła. Jeszcze coś tam przez chwilę próbowali wspólnie robić, ale miśki musiały się sprywatyzować. Nie wszystkim zmiany przypadły do gustu, nie wszyscy w nowej rzeczywistości się odnaleźli. Franciszek Palider nie miał z tym problemu: zrobił kurs fotografa, wziął z magazynu białą skórę, niedźwiedzi łeb, wciągnął do interesu brata bliźniaka i po raz pierwszy stanął na Krupówkach nie jako najemny pracownik, ale szef własnej firmy. Stał do 2008 r., w sumie 35 lat. Całe dorosłe życie w skórze misia.
Z miśkiem w sieci i antykwariatach
Ewa Meissner jest fotografem. Zna się na zdjęciach, potrafi z nich odczytać więcej niż kto inny. Dwa lata temu pojechała do warszawskich kloszardów, którzy handlują znalezionymi rzeczami. Trafiła na pudło pożółkłych fotografii. Wśród nich zdjęcia młodej kobiety z rodziną. Najstarsze z 1926 roku: kobieta z małymi dziećmi, uśmiechnięta, szczęśliwa. Na kolejnych ona na wsi, na wakacjach, przed domem, na ulicach miasta. Z podpisów wynikało, że ma na imię Irka, że jest Polką, ale prawdopodobnie wyszła za mąż za Niemca i w Niemczech mieszka. Na jednym z ostatnich zdjęć z 1936 r. synek pani Irki stoi w mundurku hitlerjugend.
Tak zaczęła się jej miłość do starych fotografii. Od dwóch lat przeszukuje internet w poszukiwaniu zdjęć z misiem. Filip Ćwik, też fotograf, w poszukiwaniu takich samych zdjęć zagląda do antykwariatów.
Zaczęło się niewinnie. Szukał portretów, bo sam je robi. Przeglądając stare zdjęcia, wciąż natykał się na zdjęcia z misiem. Zwrócił uwagę na stroje fotografowanych ludzi. Wszyscy byli ubrani odświętnie, jak do kościoła. Jedna z antykwariuszek wytłumaczyła mu, że przed i tuż po wojnie zdjęcia z misiem były wydarzeniem. Ludzie przygotowywali się do nich jak do komunii, traktowali jak coś wyjątkowego. Pamiątka na całe życie.
Baczny obserwator mógł z tych zdjęć wyczytać więcej. – Tu mamy fotografię sprzed wojny, to widać po strojach – tłumaczyła antykwariuszka. – Ojciec, matka, syn, wszyscy dobrze ubrani. Nie wiadomo kim byli, ale widać, że na brak pieniędzy raczej nie narzekali. A tu zdjęcie po wojnie – pokazuje podniszczoną fotografię, na której miś stoi w otoczeniu pięciu kobiet. – Same kobiety, wie pan dlaczego? Bo to 1950 r. Ich mężowie nie żyją albo siedzą jeszcze w lesie. Dlatego są same.
Wciągnęło go. Zaczął regularnie odwiedzać allegro i ebaya. Kupował zdjęcia z misiem po złotówce, kilka euro. Niektórych nie udało się, bo nagle się okazało, że takimi zdjęciami interesuje się nie tylko on. Zdjęcie z czasów okupacji, na którym niemieccy żołnierze otaczają na Krupówkach klęczącego przed nimi misia, jeden z Niemców trzyma w ręku siekierę, jakby chciał misiowi odciąć łeb, a drugi dobermana na smyczy, wylicytował inny wielbiciel misiowej fotografii. Do dziś Ćwik żałuje, że jej nie kupił. Było symboliczne. Mocne.
Z miśkiem od pępka
Franciszka Palidera długo gryzło pytanie, skąd biały miś wziął się na Krupówkach. Wiadomo przecież, że bardziej pasowałby brunatny. Tatry to nie koło podbiegunowe. Raz nawet ufarbował białe skóry na brązowo, bo w Poroninie bartnicy potrzebowali brunatnego misia na święto miodu. I to wiele wyjaśniło. Wprawdzie Franciszek wciąż nie wiedział, skąd i kiedy wziął się na Krupówkach biały miś, ale wiedział dlaczego nie ma brunatnego – fatalnie wychodził na zdjęciach. Nigdy więcej eksperymentów z farbowaniem nie robił. I przestał zawracać sobie głowę pytaniami.
Za czasów Foto-Jedności misiek pracował na okrągło, bez wytchnienia. Sezon trwał nieprzerwanie bez względu na pogodę i porę roku. Po wakacjach, kiedy napór letników malał, przyjeżdżali studenci, a potem emeryci. Ci, którzy przyjeżdżali z wnuczkami, byli przewidywalni: pierwsze kroki kierowali do Franciszka Palidera. – Ja mam zdjęcie z misiem, wnuczek też musi mieć – mawiali jakby się umówili, i ustawiali dzieci obok misia.
Nie wszystkie chciały. Niektóre bały się i uciekały na drugi koniec Krupówek. Inne przeciwnie: mogły siedzieć obok misia godzinami. – Pamiętam faceta, dziany gość, mógł jechać na wakacje w każdy zakątek świata i jeździł, ale co roku musiał wpaść do Zakopanego, bo jego córeczka nawet w Brazylii marudziła, że chce do misia – wspomina Józef Palider, syn Franciszka.
Józef ma sześcioro rodzeństwa. Wszyscy pomagali ojcu w misiowym biznesie, bo to zawsze był interes rodzinny. Najwięcej Józek, który zaczął jak miał 9 lat, jego starszy brat Krzysiek i najmłodsza z nich – Honoratka. Ona zaczęła najszybciej – poszła z miśkiem na Krupówki, zanim skończyła sześć lat.
Szli z ojcem chętnie, bo w domu nudno, nic się nie działo. Na Krupówkach oni znali wszystkich, wszyscy znali ich. Biegali po papierosy dla starszych, a dla siebie po lody. Ojciec stał przebrany za miśka albo robił zdjęcia, oni wozili dzieci na kucykach albo stali z psem.
Był czas, że byli sławni. Cała Polska poznała ich, kiedy mała Honoratka wystąpiła w Teleranku. To był chyba 1993 r. A potem był jeszcze program „Mann do Materny”. No i filmy, ale w nich zagrały tylko ich miśki, w „Szpilkach na Giewoncie” nawet dwa. – My byliśmy nauczeni Krupówek od pępka, więc kiedy tata w 2008 r. zmarł, nie mogło być inaczej, musieliśmy ciągnąć interes – tłumaczy Józef.
Miś katalizator
Meissner z Ćwikiem też się zastanawiali, skąd biały miś w Polsce. Ale w odróżnieniu od Franciszka nie eksperymentowali. Szukali. W końcu znaleźli informację, że w okresie międzywojennym berlińskie zoo przeżywało kryzys. Ludzie przestali je odwiedzać, więc dyrektor postanowił uatrakcyjnić ofertę i sprowadzić do ogrodu polarne misie. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Berlińczycy pokochali misie, do zoo waliły tłumy. Misiowe szaleństwo wykorzystał jeden z fotografów, który uszył sobie niedźwiedzi strój i szybko przekonał się, że sztuczny miś budzi nie mniejsze zainteresowanie niż prawdziwy. Wszyscy chcieli mieć z nim zdjęcie. – Być może właśnie jego sukces zainspirował naszych fotografów. Bo chociaż nie sposób ustalić, kiedy dokładnie biały miś pojawił się nad Wisłą, to pewne jest, że przed wojną. Wszystko by się zgadzało – mówi Ćwik, który razem z Ewą Meissner wymyślił właśnie akcję na Facebooku: pokaż mi swojego misia.
W tej akcji nie chodzi o zdjęcia, a właściwie nie tylko o nie. Chodzi o to, by sięgnąć do starych rodzinnych archiwów, zanurkować w stare, pożółkłe fotografie. Prawie nikt nie ma dziś zdjęć na papierze, gromadzimy je w komputerach, zgrywamy na płyty. Miś ma nas oderwać od ekranów, dzięki niemu mamy sobie przypomnieć czasy babć i dziadków. Spojrzeć na historię własnej rodziny, przypomnieć ją sobie.
Chodzi też o to, by wydobyć stare zdjęcia z pudeł, uratować je od zapomnienia. W czasie wojny potraciliśmy archiwa, każde stare zdjęcie jest cenne, każda fotografia niesie ze sobą jakąś historię. Warto je uchronić przed zniszczeniem.
Być może wkrótce wyjdą też z misiem na ulicę. Sięgnęli do internetu, by dowiedzieć się, jak uszyć strój, i trafili na filmiki Norwega, który najpierw sam zafascynował się białym misiem, potem sam uszył sobie strój, a teraz uczy tego innych. – Widać, że miś coś w sobie ma, jest wdzięczny, słodki, jest międzynarodowy, ma wiele do opowiedzenia. Może zrobimy o nim wystawę, może album. Zasługuje na to – przekonują.
Z miśkiem i psem, ale bez kuca
Józek z Krzyśkiem wyciągają z komórki misiowe skóry i łby. Ten stary, lekko sfatygowany to Jasiek, który zagrał w „Szpilkach na Giewoncie”. To Zośka, też ze „Szpilek...”. A ten, najmłodszy, grał w reklamie sznapsa. Ostatni raz na Krupówkach stali z nim w lutym 2012 r., ponad cztery lata temu. Takie przyszły na miśka czasy.
Dawniej było łatwiej. Za spółdzielni żadnych kosztów, tylko zysk. Było dobrze, nie tak, żeby wcale nie gazdować, ale z miśków dało się żyć. Z gazdowania do miśków się dorabiało, a nie odwrotnie.
Kiedy miśki się sprywatyzowały, nikt już z nimi nie stał cały rok, nie opłacało się. Utrzymanie firmy kosztuje, podatki, ubezpieczenia, więc w tych gorszych dla turystyki miesiącach opłaty były większe niż zarobki. Sezon dla miśków skrócił się o połowę. – Staliśmy od świąt Bożego Narodzenia do końca ferii. Potem w wakacje, może jeszcze trochę września. No i obowiązkowo w Wielkanoc i długi majowy weekend. To wszystko.
Może trochę interes popsuły cyfrówki, ale niespecjalnie. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą czekać, aż miś spojrzy w inną stronę i zrobią zdjęcie, ale na takich nie ma rady. Franciszek mówił o nich: Jak nie ma miedzi, to się doma siedzi. Ale oni w interesie za bardzo nie przeszkadzają. W każdym razie mniej niż paragrafy.
Kiedy po śmierci taty postanowili dalej stać na Krupówkach, musieli uzyskać pozwolenie z urzędu. Nie było łatwo, ale się udało. Józef Palider dostał zgodę, by stać na Krupówkach z misiem i psem. Niestety, bez kucyków. A oni od zawsze z kucykami.
Trzymali je w stajni w parku miejskim, u Janiny Bachledy-Curuś, która dawniej miała tam gazdówkę. Dzieci do kucyków lgnęły równie chętnie jak do misia, ale urząd kucykom na Krupówki wejść nie pozwolił. W urzędowym piśmie wysłanym do Paliderów stało tak: „Stoisko, o którym mowa, znajduje się w miejscu dużego natężenia ruchu pieszego, a kucyk stwarza zagrożenia dla życia i zdrowia uczestników ruchu, szczególnie małych dzieci, np. przez kopnięcie lub upadek z kucyka”. Koniec.
Józef wziął papierek z pozwoleniem, misia, psa i poszedł na Krupówki. Brat z siostrą wzięli kuce i bez żadnego papierka stanęli w innym miejscu. Władzom się to nie spodobało. Straż miejska kuce przegoniła, a Józkowi, że to rodzina, zabrali pozwolenie na miśka. Nie chciał się zgodzić, pisał odwołania, ale nic nie wskórał. Jeszcze postał parę tygodni na prywatnym terenie, koło stacji CPN, ale w wakacje 2012 r. nadszedł definitywny koniec. Misie trafiły do komórki. – Nasz był ostatnim żywym misiem na Krupówkach. Z nami jego era skończyła się – mówi Józef Palider.
Miś kontra lord Vader
Wanda Okulicz z antykwariatu przy ulicy Żelaznej w Warszawie też ma w swoim rodzinnym archiwum fotografię z misiem. Była w Zakopanem na obozie harcerskim, wtedy zrobiła sobie zdjęcie. Ale ona, rocznik przedwojenny, pamięta, że miśki były nie tylko w górach. Były nad morzem, w uzdrowiskach, miastach. Pamięta miśka w Warszawie. – Chodzili trójkami: miś, fotograf i naganiacz – wspomina. – To były inne czasy, inny klimat: podwórkowe kapele, ostrzyciele noży i nożyczek, wszyscy poczuwaliśmy się do tego, żeby ich wspomóc jakąś złotówka. To było naturalne.
Teraz jest inaczej. Może to efekt przesytu, jak na Krupówkach, gdzie w miejsce starego misia natychmiast pojawili się inni: lord Vader, Makuszyński z koziołkiem Matołkiem, przeróżne kaczory, myszki, Teletubisie, Kubusie Puchatki i Bóg jeden wie, co jeszcze. Aż się trzeba od nich opędzać.
Co jakiś czas ktoś pyta o miśka, tego prawdziwego, białego, symbol Zakopanego. Ale biały jest tylko jeden, i to wypchany. Na Gubałówce. Żywego ani śladu.
Od czasu do czasu pojawiają się fałszywe. Jak ten, który dwa lata temu upił się, zaczepiał na Krupówkach ludzi, a potem zaległ gdzieś na chodniku i zapadł w niespokojny misiowy, przerywany czkawką sen. – To żaden z nas, przyjezdni, żebrzą, wstyd – mówi krótko Józef.
Już nie będą, bo od 1 lipca wszystko się zmieniło. Radni Zakopanego uchwalili, że Krupówki to element Parku Krajobrazowego i wprowadzili nowe porządki. Maskotki mają zniknąć, podobnie jak reklamy, szyldy i inne kolorowe bazgroły. Ma być czysto, góralsko. – W regulaminie jest punkt, dzięki któremu miś mógłby na Krupówki wrócić. Ale na pewno nie żadna podróbka, tylko ten nasz zakopiański, prawdziwy – mówi Anna Karpiel-Semberecka, kierownik biura ds. kontaktów z mediami Urzędu Gminy Zakopane.
Są wśród radnych tacy, którym symbolu Zakopanego brakuje, więc nadzieja na powrót misia nie umarła. Paliderowie są gotowi. – Od czasu, kiedy zamknęliśmy misia w komórce, zmienili nam burmistrza. Tego nowego o pozwolenie jeszcze nie prosiliśmy, może by dał – uśmiecha się Józef. – Jak nas kto poprosi, wrócimy. Zawsze nas to cieszyło i zawsze będzie cieszyć.