Dwóch skazanych na 3 i 2 lata więzienia, ośmiu uniewinnionych, głównie z powodu błędów w śledztwie - tak skończył się w środę proces dziesięciu oskarżonych o kilka głośnych porwań z lat 2004-2005 w stolicy. Prokuratura zapowiada apelację. Zdaniem obrony wyrok nie mógł być inny.

Media i policja niesłusznie nazwały tę sprawę procesem "gangu obcinaczy palców", bo żaden z sądzonych nie miał takiego zarzutu - mówiła w uzasadnieniu nieprawomocnego wyroku przewodnicząca trzyosobowego składu Sądu Okręgowego Warszawa-Praga sędzia Barbara Piwnik (była minister sprawiedliwości w rządzie SLD).

Jej uzasadnienie trwało ponad 5 godzin. Oskarżeni w tej sprawie mieli być członkami gangu, który - by skłonić rodziny ofiar do zapłaty okupu – wysyłał obcięte palce porwanych. Zarzuty m.in. udziału w zabójstwie porwanej osoby postawiono w oddzielnym śledztwie gangsterom m.in. zatrzymanym w 2008 r. Ciał dwóch innych ofiar wciąż nie odnaleziono.

Proces trwał od 2006 r., był jednym z kilku postępowań wyłączonych z obszernego śledztwa w sprawie porwań w stolicy w tamtym czasie. „Proces trwał długo, bo sąd sam szukał dowodów” - mówiła sędzia Piwnik. To, że główne śledztwo w sprawie gangu wciąż trwa, jest też odpowiedzią na pytanie, czemu tyle trwał i ten proces - wyjaśniła.

Oskarżonym Prokuratura Okręgowa w Warszawie zarzuciła udział w kilku porwaniach dla okupu, połączonych ze „szczególnym udręczeniem”, dokonanych w ramach gangu. Porwani odzyskali wolność po wpłaceniu okupu. Za jednego zapłacono np. równowartość 138 tys. dolarów, a za innego - ponad 300 tys. euro; jednego porwanego zwolniono bez okupu.

„Organa prowadzące śledztwo mają obowiązek stosować zasady: bezstronności, prawdy materialnej i domniemania niewinności” - mówiła sędzia Piwnik. Jej zdaniem tu tak nie było; powołała się na słowa młodego adwokata, że ta sprawa to „zaprzeczenie zasad prawa, których uczył się przez 8 lat”. Według sędzi, taka sytuacja to „zagrożenie dla bezpieczeństwa obywatela i jego szacunku dla państwa i prawa”

Sędzia długo wyliczała błędy w śledztwie, które spowodowały konieczność uniewinnień. Wśród nich było m.in. niedokumentowanie wielu czynności np. nie nagrywano rozmów telefonicznych porywaczy z rodzinami porwanych ani nie udokumentowano przekazywania okupu.

Nieprawidłowo dokonywano także tzw. okazań porywaczy ofiarom. Jeden z nich, który po „dynamicznym zatrzymaniu” przez policję miał m.in. złamany nos, został rozpoznany choć - jak mówiła sędzia - „miał całą twarz w plastrach”, co wykazało policyjne zdjęcie.

Niektórzy oskarżeni zgłaszali, że byli bici i przytapiani przez policjantów - mówiła sędzia. Wobec innego, dopiero co zatrzymanego przez policję, lekarz więzienny zawiadomił prokuraturę o jego pobiciu. „Zeznania złożone w warunkach braku swobody wypowiedzi nie mogą być dowodem dla sądu„ - zaznaczyła sędzia. Dodała, że „przyznanie się podejrzanego do winy nie jest koroną dowodów”.

Piwnik podkreśliła, że do dziś nie wyjaśniono wszystkich porwań, m.in. uprowadzonej w 2005 r. z centrum Warszawy Eweliny B., której nigdy nie odnaleziono. Dodała, że gdy sąd wystąpił o prokuratorskie akta w jej sprawie, dostał odpowiedź, że „sąd tego nie rozstrzyga i materiały mu się nie należą”. Według Piwnik te akta „należały się sądowi”, który chciał zbadać, na ile błędy w tym śledztwie sprawiły, że „inne zdarzenia albo zeszły z pola widzenia śledczych, albo były badane tak, że trwa to od 10 lat”.

Sędzia ujawniła też, że sąd nie uzyskał informacji, jaką wiedzę operacyjną miała w całej sprawie policja. Według sędzi, ta wiedza miała być podstawą działań policji w tej sprawie oraz „typowania podejrzanych”. „Być może są i inne dowody, które się przed sądem ukryło” - powiedziała sędzia.

Mówiła, że jeden z policjantów, przechodząc do CBA, wyniósł z komendy policji dowody w sprawie Eweliny, m.in. jej włosy. „Śledztwo w jego sprawie umorzono, bo uznano, że chciał je uchronić” - ujawniła. Według sądu przy pomocy tych dowodów chciano skłonić podejrzanych do obciążających zeznań.

Piwnik dodała, że jeden z porwanych nie chciał po uwolnieniu składać zeznań - choć miał taki obowiązek. W sądzie ten porwany tłumaczył odmowę tym, że w jego uprowadzenie zaangażowani mieli być sami policjanci. „On mógł mieć interes, by tak mówić” - podsumowała sędzia. Dodała, że nie udało się wyjaśnić, czemu jednego z porwanych zwolniono bez okupu.

Według sędzi, niektórzy przestępcy, którzy współpracowali z policją i obciążali dawnych kompanów, mówili, że „jest to dla nich interes życia” – bo np. zamiast wyroku 15 lat więzienia, dostawali rok. „Nie można bezkrytycznie uznawać wszystkiego, co tacy świadkowie powiedzieli” - dodała Piwnik.

Krytykowała też postawę prokuratora, który wnosząc o skazanie oskarżonych, użył argumentu: „Możliwe, że tak było”. „Ustalenia w procesie karnym nie mogą się odbywać na tej zasadzie” - oświadczyła.

Prok. Marcin Górski powiedział PAP, że zapewne będzie apelacja. Przyznał, że były pewne błędy na etapie śledztwa, ale w jego ocenie nie powinny były one skutkować uniewinnieniem. Dodał, że inne sądy wydawały wyroki skazujące innych gangsterów z tej grupy co do innych porwań.

„Cieszę się, ale też odczuwam pewien kac moralny po ocenie pracy prokuratury” - mówił PAP jeden z obrońców mec. Adam Woźny. Dodał, że „to nie były błędy, to były wielbłądy”.

Spośród 10 oskarżonych ośmiu przebywa w aresztach do innych spraw lub odbywa wyroki, dwóch odpowiadało z wolnej stopy. Z powodu złego zdrowia główny oskarżony Grzegorz K. (został uniewinniony) był przywożony z aresztu na rozprawy na przenośnym łóżku. Jeden z oskarżonych został skazany na rok i 4 miesięcy więzienia za kradzież auta

W 2008 r. było głośno o uchyleniu aresztów wobec oskarżonych. "Wraca czas bezkarności przestępców" - mówił wtedy prezes PiS Jarosław Kaczyński. "Mamy tutaj do czynienia z czymś, co powinno być konkretnie zbadane, mam na myśli rolę pani sędzi Piwnik. Przypominam, że ona była też ministrem sprawiedliwości i to wszystko chyba składa się w jakąś całość" - dodał. Piwnik replikowała wtedy, że Kaczyński był "zapewne celowo wprowadzany w błąd". Dodała, że ten akt oskarżenia nie obejmował zabójstw lub uszkodzeń ciała.

W 2008 r. policja ujęła Wojciecha S., Marcina S. i Artura N. z gangu "obcinaczy palców". Według policji w latach 2003-2005 gang ten miał porwać ok. 20 osób, których uprowadzano wprost z ulic. Często przebierano się za policjantów. Gang miał wyłudzić od rodzin uprowadzonych równowartość 7 mln zł. Według mediów trzy ofiary nie przeżyły uprowadzenia. Dotychczas znaleziono ciało Mariusza M. (rodzinie przesłano wcześniej jego palec). Zarzut udziału w tej zbrodni postawiono kilku zatrzymanym w 2008 r. w śledztwie, które obecnie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Płocku. Nie odkryto ciał Eweliny B. i Hindusa Harisha H. Choć rodzina dziewczyny zapłaciła okup, nie została ona zwolniona. Rodzina Hindusa dostała klika przesyłek z jego palcami - według śledczych obcięto je z martwego ciała.