A więc stało się. Wielka Brytania zagłosowała za opuszczeniem Unii Europejskiej. Premier David Cameron podał się do dymisji, rząd konserwatystów przeżywa kryzys, obywatele są podzieleni. Mówi się o możliwej niepodległości Szkocji, a nawet oddzieleniu się Irlandii Północnej. Atmosfera niepewności na Wyspach powoduje, że indeksy rynkowe i kurs funta ciągle spadają. Część społeczeństwa opanowała nowa fala nacjonalizmu i ksenofobii. Media mówią o serii ataków na imigrantów, w związku z którymi ambasada Polski już wyraziła „zaniepokojenie i szok”. „Odzyskaliśmy kraj” – powtarzają zwycięzcy referendum. Ale komu go odebrali? I skoro odzyskali, to co zamierzają z nim teraz zrobić?
Niektórzy sądzą, i można im to wybaczyć, że referendum zostało zwołane na wyraźne żądanie społeczeństwa, które domagało się prawa głosu w sprawie dalszej integracji ze Wspólnotą. Było inaczej. Obietnicę rozpisania plebiscytu David Cameron złożył tuż przed zeszłorocznymi wyborami do parlamentu, by uspokoić eurosceptyczne skrzydło własnej partii oraz by zniwelować rosnące wpływy Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP). Tak więc pomysł referendum był kaprysem elity Partii Konserwatywnej, która nie zawahała się zaryzykować przyszłości państwa dla osiągnięcia własnych celów.
Torysi tradycyjnie są w Wielkiej Brytanii partią władzy. Od połowy XIX w. ich wpływy wyszły poza granice Anglii Południowo-Wschodniej, z której wywodzi się partia, i rozprzestrzeniły się na resztę kraju. Po zdobyciu władzy stworzyli koncepcję „konserwatyzmu jednego narodu”, w której relacje klasy wyższej oraz robotników opierają się na paternalizmie. Ta idea sprawdzała się dopóty, dopóki brytyjski przemysł pracował na pełnych obrotach. Ale tak już nie jest. I wpływy Partii Konserwatywnej są coraz mniejsze: od lat 80. XX w. ugrupowanie traci wyborców. Obecnie torysi w zasadzie nie są reprezentowani w Szkocji, Walii i na północy Anglii, a ich wpływy właściwie ograniczają się do matecznika, czyli Anglii Południowo-Wschodniej. Co prawda ugrupowanie Camerona wygrało ostatnie wybory, lecz konserwatyści zdobyli najmniejszą w całej swojej historii liczbę głosów. Podział w kwestii stosunku do Europy istniał wśród nich od lat, jednak teraz spowodował prawdziwy chaos.
Spadek popularności torysów jest związany z końcem Brytanii jako imperium. I to premier Margaret Thatcher, mimo patriotycznej retoryki, zrobiła najwięcej dla pogłębienia postkolonialnej zapaści kraju. Owocem jej rządów pozostała dezindustrializacja na tak ogromną skalę, że ten smutny rekord pobiły dopiero państwa Europy Wschodniej po upadku komunizmu. „Żelazna Dama” miała żelazną rękę – zamknęła wiele czołowych przedsiębiorstw, w wyniku czego w ciągu zaledwie kilku lat bezrobocie wzrosło z 1 mln do 3 mln osób. Całe regiony kraju zamieniły się w postindustrialną pustynię, w której wrzało niezadowolenie społeczne i gniew. Stąd wzięła się późniejsza popularność Partii Pracy, która jednak za rządów Tony’ego Blaira przeszła metamorfozę – i w sumie stała się ugrupowaniem wolnorynkowym, wręcz popierającym liberalizm. Zawiedziona rządami Blaira spora część społeczeństwa porzuciła polityczny establishment i zaczęła szukać populistycznych rozwiązań dla problemów Wielkiej Brytanii. Właśnie dlatego wielu Brytyjczyków zaczęło z rozrzewnieniem oraz tęsknotą wspominać czasy imperium oraz izolacjonizm. Wspominać przeszłość, która nie ma szans powrócić.
I właśnie wtedy pojawiła się, wyrosła z eurosceptycyzmu i nacjonalizmu, Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, która powstała z radykalnie prawego skrzydła torysów. UKIP dotarła do wyborców spoza tradycyjnego elektoratu konserwatystów, tych najbardziej niezadowolonych. Udało jej się odwrócić frustrację społeczną od polityki gospodarczej rządu w stronę Unii Europejskiej, szczególnie problemu imigracji. UKIP pozostaje na marginesie i nie jest obecna w parlamencie (po części dzięki jednomandatowym okręgom wyborczym), lecz ogłoszenie referendum dało jej szansę na polityczną aktywność. Jej polityka podziału stała się częścią głównego nurtu.
Wystarczy spojrzeć na wynik referendum w sprawie członkostwa w UE, by zobaczyć, na ile podzielone jest brytyjskie społeczeństwo. Głosy rozłożyły się niemal po równo, ale pod względem demograficznym były znaczące różnice. Większość starszych wyborców zagłosowała za wyjściem z Unii, tymczasem 2/3 młodych Brytyjczyków wybrało pozostanie. 64 proc. osób o najniższych dochodach poparło Brexit, zaś 57 proc. bogatszych było mu przeciwnych. Zgadzam się, że to nie był zwykły bunt klasy robotniczej przeciw politycznemu establishmentowi i elitom gospodarczym. Większość pracujących na pełny lub częściowy etat głosowała za pozostaniem w UE, natomiast emeryci i renciści w większości byli przeciw.
Poza tym referendum wykazało podział w zależności od narodowości – większość Brytyjczyków azjatyckiego i afrykańskiego pochodzenia wypowiedziała się za zachowaniem członkostwa w Unii.
Podziały są jeszcze bardziej rażące, jeśli spojrzeć na wyniki w poszczególnych częściach Zjednoczonego Królestwa. W Anglii i Walii większość poparła wyjście z UE, natomiast w Szkocji znacząca większość była przeciw, a w Północnej Irlandii zwolennicy pozostania wygrali z nieznaczną przewagą. Pierwsza minister Szkocji Nicola Sturgeon już zapowiedziała, że jej rząd dołoży wszelkich starań, by Szkocja pozostała w Unii, co w praktyce oznacza powstanie niepodległego państwa. W Irlandii Północnej pojawiają się głosy domagające się przeprowadzenia referendum w sprawie połączenia się z południową częścią wyspy. Ci, którzy mieli nadzieję, że Wielka Brytania stanie się niezależna i silniejsza, teraz muszą zmierzyć się z perspektywą rozpadu państwa.
Kampania za opuszczeniem UE bazowała na półprawdach i błędnych przekonaniach. Wyborcom wmawiano, że państwo odzyska polityczną i gospodarczą niepodległość, nadal odnosząc korzyści z wolnego handlu z Europą. Rzeczywistość jest jednak inna i jest oczywiste, że zwolennicy wyjścia z Unii nie mają planu na najbliższą przyszłość. Obietnice, że 350 mln funtów – które rzekomo co tydzień są wysyłane przez Wielką Brytanię do Brukseli – teraz będą wydawane na Narodową Służbę Zdrowia, zostały porzucone już kilka godzin po ogłoszeniu wyniku referendum. Przywódcy kampanii nie mogą dojść do porozumienia w podstawowych kwestiach, choćby tego, czy Wielka Brytania powinna pozostać częścią europejskiego wspólnego rynku. Jeśli tak – oznacza to akceptację swobodnego przepływu siły roboczej. Jeśli nie – kraj ryzykuje zapaść gospodarczą.
Premier Cameron podał się do dymisji, rząd konserwatystów przeżywa kryzys, obywatele są podzieleni. Mówi się o możliwej niepodległości Szkocji, a nawet oddzieleniu się Irlandii Północnej. Atmosfera niepewności na Wyspach powoduje, że indeksy rynkowe i kurs funta spadają. Część społeczeństwa opanowała nowa fala nacjonalizmu i ksenofobii. „Odzyskaliśmy kraj” – powtarzają zwycięzcy referendum. Ale komu go odebrali? I skoro odzyskali, to co zamierzają z nim teraz zrobić?
Wszystko to tworzy sytuację niepewności na Wyspach Brytyjskich, które teraz pławią się w swojej słynnej splendid isolation. Premier Cameron zapowiedział, że rozmowy o opuszczeniu UE zaczną się dopiero jesienią, po wybraniu nowego szefa rządu. A więc obywatele Wielkiej Brytanii i Unia Europejska ponownie muszą czekać, aż Partia Konserwatywna rozwiąże swoje wewnętrzne problemy. Kiedy negocjacje w końcu się zaczną, Unia najprawdopodobniej zajmie twardą pozycję. Wspólnota nie chciałaby wysyłać sygnału do polityków typu szefowej francuskiego Frontu Narodowego, że opuszczenie UE jest bezbolesne.
Trud i niewygody czekające teraz miliony Brytyjczyków najbardziej odczują ci, którzy najbardziej ucierpieli w wyniku neoliberalnej polityki prowadzonej w Wielkiej Brytanii od kilku dekad. Wśród tych ludzi są miliony osób, które głosowały za wyjściem z UE, bo wmówiono im, że nowa „niepodległa” Brytania stanie się dla nich bardziej przyjaznym miejscem. Po zakończeniu negocjacji, kiedy już będzie jasne, jak naprawdę będzie wyglądać opuszczenie Unii, mogą się pojawić głosy z żądaniami kolejnego referendum – w sprawie porozumienia, które zostanie osiągnięte.
Pewne jest to, że ci, którzy doprowadzili Wielką Brytanię do podobnej sytuacji, będą dalej bronili własnych interesów i przy okazji rozpalą jeszcze większą nienawiść i pogłębią podziały, żeby ukryć własne porażki. Tak zwani „konserwatyści jednego narodu” doprowadzili kraj na skraj przepaści.