Ustalenia lipcowego szczytu NATO w Warszawie będą miarą jedności państw Sojuszu w obliczu zagrożeń ze strony Rosji, chaosu na Bliskim Wschodzie i w Afryce północnej - uważają eksperci ds. bezpieczeństwa międzynarodowego, z którymi rozmawiała PAP.

Ich zdaniem, niedawna decyzja rozmieszczenia czterech batalionów Sojuszu w Europie Wschodniej ma przede wszystkim znaczenie polityczne, będąc optymistycznym sygnałem solidarności w NATO na wypadek rosyjskiej agresji.

Bataliony te mają liczyć w sumie około 4 tys. żołnierzy i składać się z wojskowych wielu państw. Będą one wysyłane na zasadzie rotacyjnej do Polski i trzech krajów bałtyckich: na Litwę, Łotwę i do Estonii.

„Z militarnego punktu widzenia bataliony te nie rozwiązują oczywiście problemu ogromnej przewagi Rosji, której siły zbrojne na zachodnich rubieżach przewyższają wojska NATO na jego wschodniej flance w stosunku 10 do 1. Politycznie jednak są bardzo ważne, ponieważ będą to bataliony wielonarodowe. Dla Rosji jest to sygnał, że w razie agresji zadrze ona z wieloma krajami, a więc ewentualny atak będzie dla niej bardzo kosztowny” – powiedział PAP ekspert z German Marshall Fund of the United States Bruno Lete.

Podobnie ocenia utworzenie batalionów Nick Witney z Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (European Council on Foreign Relations - ECFR).

„Jest to gest solidarności i przesłanie dla Rosji, że gdyby zdecydowała się na jakąś militarną awanturę, cały Sojusz jest zdecydowany zaangażować się w zbrojny konflikt” - powiedział PAP Witney.

Zdaniem eksperta ECFR, z solidarnością w NATO nie jest jednak najlepiej, ponieważ państwa członkowskie postrzegają zagrożenia dla bezpieczeństwa Sojuszu przez pryzmat swych interesów narodowych.

„Kraje wschodniej Europy uważają za główne zagrożenie Rosję, natomiast kraje jej południa zaabsorbowane są przede wszystkim chaosem na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Nikt nie neguje, że największe militarne zagrożenie pochodzi z Rosji, ale państwa Europy Południowej skarżą się, że Polska i kraje bałtyckie powinny wnieść większy wkład do misji NATO w Afryce” - powiedział Witney.

„Poza tym USA od dawna krytykują europejskie państwa NATO, że za mało wydają z budżetu na swoją obronę” - dodał Witney.

„Wykorzystując to jako pretekst Donald Trump, który może dojść w Ameryce do władzy, sugeruje możliwość zmniejszenia obecności USA w Europie i dogadania się z Moskwą. A nawet Hillary Clinton, która nie ma złudzeń co do Putina, też uważa, że Europejczycy zbyt mało łożą na swoją obronę” - powiedział.

Lete nie zgadza się z tezą o kryzysie solidarności w NATO i podkreśla udział sił zbrojnych państw Europy Południowej we wzmacnianiu wschodniej flanki Sojuszu.

„W Sojuszu jest jedność. Proszę pamiętać, że na przykład Włochy mają swoje samoloty w krajach bałtyckich. Kraje Europy Południowej też odczuwają zagrożenie ze strony Rosji, która przecież ma bazę wojskową w Syrii” - powiedział ekspert GMF.

Zarzut pod adresem krajów wschodnioeuropejskich, że niedostatecznie przyczyniają się do misji NATO w Afryce i na Bliskim Wschodzie, uważa on za niesprawiedliwy.

„Wschodnia flanka NATO była niedoinwestowana, więc trudno się dziwić, że kraje tego regionu kładą teraz nacisk na swoje własne bezpieczeństwo. Polska i Łotwa zresztą zadeklarowały już gotowość do większego uczestnictwa w operacjach na Bliskim Wschodzie” - powiedział Lete.

W minioną środę na konferencji prasowej po dwudniowym spotkaniu ministrów obrony państw NATO w Brukseli szef MON Antoni Macierewicz oświadczył, że ma nadzieję, iż polskie samoloty bojowe F-16, które mają wziąć udział w misji rozpoznawczej przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu (IS), znajdą się na Bliskim Wschodzie jeszcze przed szczytem NATO. Warszawski szczyt Sojuszu jest zaplanowany na 8-9 lipca. W lutym Polska zadeklarowała zaangażowanie wojskowe w koalicję przeciwko IS. Chodzi o cztery samoloty F-16, które mają prowadzić wyłącznie misje rozpoznawcze, oraz zespół szkoleniowy sił specjalnych.

Wzmacnianie wschodniej flanki NATO wywołuje protesty Rosji, która twierdzi, że narusza to porozumienie z 1997 roku o nierozmieszczaniu znaczniejszych sił Sojuszu w krajach dawnego bloku sowieckiego. Zdaniem ekspertów, protesty te są całkowicie nieuzasadnione.

„Porozumienie to miało obowiązywać tylko w ówczesnych warunkach bezpieczeństwa w Europie. Po agresji Rosji na Ukrainie sytuacja się zmieniła. Poza tym układ przewidywał, że na wschodniej flance NATO nie będzie jego stałych baz. Sojusz dotrzymał tego warunku, bo wojska będą rozmieszczane rotacyjnie” - powiedział Bruno Lete.

„Mówienie o układzie z 1997 roku po aneksji Krymu i zaatakowaniu wschodniej Ukrainy jest śmieszne. Szkoda, że nie przesunęliśmy sił NATO na wschód od razu po tej agresji, w 2014 roku” - powiedział Nick Witney.

W toku rozmów przed szczytem w Warszawie ustalono na razie, że trzema batalionami wysyłanymi do Polski i krajów bałtyckich będą dowodzili dowódcy z USA, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Media alarmowały, że NATO nie może znaleźć kraju, który podjąłby się dowodzenia czwartym batalionem. Odmówiła Francja, powołując się na przeciążenie misjami w Afryce.

„Nie ma obawy, jestem pewien, że znajdziemy rozwiązanie. Myślę, że będzie to kraj europejski, ewentualnie Kanada” - mówi Lete.

Tomasz Zalewski (PAP)