STANY ZJEDNOCZONE: Prawdopodobnie ani Donald Trump, ani Ted Cruz nie zdobędą w prawyborach minimum głosów niezbędnego do nominacji prezydenckiej. W tej sytuacji odbędzie się pierwsza otwarta konwencja od dziesięcioleci
W przeciwieństwie do rywali Ted Cruz brał pod uwagę udział w konwencji i z wyprzedzeniem się do niej przygotowywał, zjednując sobie senatorów. Dla republikanów jest bardziej do przyjęcia niż Trump / Dziennik Gazeta Prawna
Republikański wyścig o nominację prezydencką wcale jeszcze nie jest rozstrzygnięty. Po wtorkowym zwycięstwie Teda Cruza w Wisconsin rośnie prawdopodobieństwo, że żaden z kandydatów nie uzyska w prawyborach wymaganej połowy głosów delegatów, a w takim wypadku dojdzie do tzw. otwartej czy negocjowanej konwencji. I to nie Donald Trump będzie w niej faworytem.
Prawybory w Wisconsin były ważne nie z powodu 42 głosów na partyjną konwencję, które ten stan zapewnia, lecz dlatego, że były postrzegane jako jedna z ostatnich szans na zatrzymanie prowadzącego w rywalizacji Trumpa. Republikański establishment wydał tam miliony dolarów na reklamy wymierzone w kontrowersyjnego miliardera, który na dodatek ostatnio zaczął mieć kłopoty (szarpaniny na wiecach z udziałem szefa jego kampanii, słowa, że kobiety powinny być karane za dokonanie aborcji, powiększająca się strata w potencjalnym pojedynku z Hillary Clinton). Gdyby mimo wszystko Trump w Wisconsin wygrał, nikt już by nie wierzył, że cokolwiek może go pozbawić nominacji. Stało się jednak inaczej – Cruz odniósł dość przekonujące zwycięstwo, które może zmienić dynamikę kampanii.
Konserwatywny senator z Teksasu zdobył do tej pory głosy 491 delegatów, zatem szanse, że do końca prawyborów osiągnie granicę 1237, są niewielkie. Ale coraz bardziej wątpliwe jest też, że zrobi to Donald Trump (trzeci z pretendentów do nominacji, gubernator Ohio John Kasich, nie ma już na to nawet matematycznych szans). Do końca prawyborów zostało 16 stanów, w których można zdobyć głosy 769 delegatów. Wraz ze stanami, w których odbyły się prawybory, ale delegaci nie zostali jeszcze przydzieleni, do rozdysponowania pozostało 835 głosów. Cruzowi do nominacji brakuje 746, czyli musiałby wygrać praktycznie wszystko i na dodatek w tych stanach, w których głosy są rozdzielane proporcjonalnie, wygrać wysoko.
Ale sytuacja Trumpa wcale nie wygląda dobrze. Potrzebuje on jeszcze 482 głosy, zatem z tych, które pozostały, musi zdobyć 58 proc. Biorąc pod uwagę, że spośród dotychczas rozdzielonych uzyskał niespełna 48 proc., aby zdobyć nominację, musiałby w pozostałych prawyborach znacznie poprawić swoje rezultaty. A w sytuacji, gdy w jego kampanii zaczęły się problemy, to mało prawdopodobne. Wygląda zatem na to, że po raz pierwszy od 40 lat żaden z republikańskich pretendentów nie będzie miał większości.
W takim przypadku na konwencji, która odbędzie się w Cleveland w połowie lipca, w pierwszej turze delegaci będą głosować zgodnie z wynikami prawyborów, czyli nie przyniesie ona rozstrzygnięcia. Ale w drugiej i ewentualnych kolejnych nie będą już nimi związani i kandydaci mogą od początku zabiegać o ich poparcie. Co więcej, wybór nie musi się ograniczać do tych, którzy zostali w prawyborach do końca. W przeszłości było tak, że mógł zostać zgłoszony kandydat, który się wycofał z wyścigu albo wcale nie brał w nim udziału.
Wprawdzie przed czterema laty do regulaminu dodano budzący obecnie ogromne emocje pkt 40b stanowiący, że nominację może dostać tylko osoba, która zdobyła bezwzględną większość delegatów w przynajmniej ośmiu stanach, ale część republikańskiego kierownictwa chciałaby jego zniesienia jeszcze przed rozpoczęciem głosowań. Ta zasada ograniczałaby wybór do Trumpa i Cruza (pierwszy ma już 12 takich stanów, drugi – sześć, ale dwa brakujące powinien łatwo zdobyć). Zniesienie tej zasady, co jednak nie będzie łatwe, otwierałoby możliwość nominowania Johna Kasicha albo nawet kandydata sprzed czterech lat Mitta Romneya.
Nawet jeśli pkt 40b zostanie utrzymany, Trump nie będzie faworytem konwencji, a nawet zapewne ją przegra. Głoszący populistyczne hasła miliarder ma duże poparcie wśród zwykłych wyborców, szczególnie tych, którzy zwykle nie uczestniczą w prawyborach, ale republikańskie kierownictwo jest przerażone perspektywą, że miałby on być kandydatem na prezydenta. Trump – jak wskazują ostatnie sondaże – nie tylko w druzgocący sposób przegra z Clinton, ale także zaszkodzi republikańskim kandydatom w odbywających się tego samego dnia wyborach do Kongresu, a ponadto na długie lata zepsuje wizerunek partii.
Gdy delegaci nie będą już związani wynikami prawyborów, większość z nich zapewne porzuci Trumpa. Po drugie, według amerykańskich mediów Ted Cruz wraz z początkiem kampanii brał pod uwagę scenariusz otwartej konwencji i od razu zaczął zabiegać o poparcie potencjalnych delegatów, a Trump i Kasich dopiero teraz się do tego zabierają. To ustawia senatora z Teksasu w bardzo dogodnej pozycji wyjściowej w przypadku otwartej konwencji. Ale gdyby pkt 40b został zniesiony, wzrosną też szanse Kasicha, bo to on we wszystkich ostatnich sondażach ma kilkupunktową przewagę nad Hillary Clinton.
W historii Partii Republikańskiej do otwartej konwencji dochodziło dziesięciokrotnie. Rekordowa była ta z 1880 r., gdy James Garfield zdobył nominację dopiero w 36. rundzie głosowania. Po raz ostatni sytuacja, że żaden z kandydatów nie zdobył w prawyborach wymaganego minimum, miała miejsce w 1976 r., ale wówczas Gerald Ford pokonał Ronalda Reagana już w pierwszej rundzie. Ostatnia prawdziwa otwarta konwencja, gdy potrzebne było więcej niż jedno głosowanie, odbyła się w 1952 r., a nominację uzyskał w ten sposób Dwight Eisenhower. Tegoroczne republikańskie prawybory i tak już przejdą do historii. Zgłosiła się do nich rekordowa liczba kandydatów i nigdy wcześniej nie byli oni tak zróżnicowani etnicznie. Trudno sobie wyobrazić lepsze zwieńczenie prawyborów niż pierwsza otwarta konwencja od czterech dekad.
Miliarder nie jest faworytem tej konwencji i raczej jej nie wygra