Rząd nie chce ustąpić w sprawie publikacji orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, bo boi się uchylania swoich ustaw.
Opinia na wniosek przedstawiciela polskiego rządu / Dziennik Gazeta Prawna
Część polityków PiS zaczyna mówić o kompromisie w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Wątpliwe, jednak, aby partia poszła na jakieś faktyczne ustępstwa, bo kwestie prawne są dla niej drugorzędne. Głównym celem jest wyłączenie trybunału z gry, by nie był w stanie zatrzymać ustaw wprowadzanych przez rząd. – Jakoś dociągniemy do grudnia. Wtedy mija kadencja prezesa Rzeplińskiego i może dojść do kompromisu – usłyszeliśmy od polityków PiS.
Po drugiej stronie politycznej barykady stoi opozycja coraz głośniej domagająca się publikacji orzeczenia. I wygląda na to, że tym razem nie poprzestanie na działaniach w kraju. PO chce wywierać presję na rząd poprzez instytucje unijne.
Politycy PiS jeszcze przed piątkową decyzją Komisji Weneckiej podkreślali, że jej stanowisko ma charakter opinii, do której rząd nie musi się stosować. I faktycznie tak jest. Ale prawdziwym problemem jest to, że owa opinia może stanowić podstawę decyzji podejmowanych przez Komisję Europejską. Bruksela póki co czeka na dokumenty. Ale niemal pewne jest, że zacznie wywierać na nas presję w sprawie trybunału. Już wcześniej wszczęła wobec Polski procedurę kontroli praworządności. – Procedura jest uruchomiona i bez wątpienia KE będzie działała dalej. My mamy proste rozwiązanie: jeśli zalecenia Komisji Weneckiej wprowadzimy w życie, problem się rozwiąże – komentował europoseł PO i były premier Jerzy Buzek w sobotnim wywiadzie dla RMF.
Unijna procedura składa się z trzech etapów. W pierwszym Komisja ocenia, czy działania danego państwa nie stanowią naruszenia art. 2 Traktatu o UE, który mówi m.in. o poszanowaniu państwa prawnego. W drugim wydaje zalecenia naprawienia sytuacji. W trzecim zaś sprawdza, czy zostało to wykonane. Jeśli nie, może się zwrócić do Rady Europejskiej o wszczęcie działań na podstawie artykułu 7 Traktatu o UE, których celem jest wymuszenie na państwie członkowskim stosowania się do rozwiązań traktatowych. Teoretycznie sankcje Rady mogą być bardzo dotkliwe – to m.in. zawieszenie niektórych praw kraju członkowskiego, łącznie z prawem głosu w Radzie. Tyle że by doszło do tego etapu, Rada musi wcześniej zdecydować o stwierdzeniu stałego naruszania przez państwo członkowskie art. 2 jednomyślnie, a to mało prawdopodobne. – Mamy za sobą w tej sprawie Orbana. Zawetuje taką decyzję nie tylko z lojalności, ale w trosce o własny interes – mówi jeden z polityków PiS.
To faktycznie czyni mało prawdopodobnym najbardziej radykalny wariant retorsji wobec Polski. Ale groźba izolacji w Unii i utraty wpływu na kształtowaną w niej politykę jest całkiem realna. Prowadzenie wewnętrznej polityki w UE wymaga nieustannego zawierania często doraźnych porozumień w różnych sprawach z innymi krajami UE. Polska będąca na celowniku Komisji jest mało atrakcyjnym partnerem i nie ma dużo do zaoferowania.
Roland Freudenstein, wicedyrektor Centrum Martensa w Brukseli, uważa, że będziemy mieli problem ze znalezieniem posłuchu wśród europejskich partnerów. – Wasze Zdanie w sprawie Rosji czy bezpieczeństwa nie będzie się już tak liczyło. Do tego dochodzą kwestie personalne: jestem prawie pewien, że dzisiaj byłby problem z wyborem Polaka na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej – mówi politolog. I dodaje, że w Brukseli Warszawa ma znacznie więcej do stracenia niż Budapeszt.
W PiS podejście do tego problemu jest dwojakie. Z jednej strony działania Komisji czy Parlamentu Europejskiego wobec Polski są postrzegane i tłumaczone jako przejaw wewnętrznej rywalizacji o władzę między czołowymi instytucjami UE. Takie zjawisko faktycznie występuje. Pokazała to reakcja szefa Parlamentu Europejskiego Martina Schultza na opinię Komisji Weneckiej, który natychmiast wskazał, że KE powinna podjąć stosowne działania w tej sprawie.
Część polityków PiS zdaje sobie sprawę z zagrożenia marginalizacją i zmniejszenia wpływu Polski na rozwiązywanie różnych bieżących problemów w UE. Liczą jednak, że mimo wszystko uda się ten proces osłabić. Pozycja Angeli Merkel nie jest tak silna jak jeszcze niedawno. Zależy jej na porozumieniu w sprawie uchodźców, a to może być kartą przetargową. – Jeśli faktycznie będziemy blokowani w istotnych sprawach, to premier Beata Szydło może zacząć zrywać szczyty w sprawie uchodźców. To „broń atomowa”, ale jeśli nie będzie innego wyjścia, to tak się stanie – mówi nam jeden z polityków.
Kolejną kwestią, na którą będzie miała wpływ opinia Komisji Weneckiej, są stosunki z USA. Amerykanie od kilku tygodni kanałami oficjalnymi i nieoficjalnymi dają do zrozumienia, że nie podoba im się to, co dzieje się w sprawie TK. Teraz może nastąpić reakcja na wyższym szczeblu. Wkrótce prezydent Andrzej Duda ma polecieć do USA i spotkać się z Barackiem Obamą, zaś amerykański prezydent ma uczestniczyć w lipcowym szczycie NATO w Warszawie. Politycy PiS, z którymi rozmawialiśmy, spodziewają się raczej jakichś napomnień niż retorsji ze strony Stanów. – Ukaranie Polski np. w sprawie większej obecności wojsk NATO byłoby karą dla całego regionu, nikt na to nie pójdzie – usłyszeliśmy w kuluarach. Z tego samego powodu nikt nie spodziewa się odwołania szczytu NATO w Polsce, choć wczoraj we „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” pojawił się pomysł, by przenieść go do któregoś z państw bałtyckich. To pokazuje, że presja na Polski rząd będzie rosła także poprzez „kanał” NATO.
Co powiedziała Komisja
Jak czytamy w opinii, zapisy nowelizacji z 22 grudnia „wpływają na efektywność Trybunału Konstytucyjnego i stanowiłyby zagrożenie nie tylko dla praworządności, ale też dla funkcjonowania systemu demokratycznego”. Nowe przepisy, wzięte razem „mogłyby doprowadzić do poważnego spowolnienia działań trybunału, co przełożyłoby się na niemożność sprawnego wykonywania zadań strażnika Konstytucji”. Dlatego zdaniem Komisji rząd powinien uszanować orzeczenia TK z 9 marca, kwestionujące tzw. ustawę naprawczą i je opublikować.
Komisja wypowiada się także w sprawie „wyboru sędziów przez Sejm, któremu kończy się kadencja”, co jest przytykiem do działań PO w poprzedniej kadencji i PiS w obecnej. „Byłoby niezgodne z zasadami demokracji, gdyby parlament mógł wybierać oficjeli publicznych, w tym sędziów, z (dużym) wyprzedzeniem, jeśli kadencja urzędu wygasa już po rozpoczęciu kadencji nowego parlamentu. I na odwrót: nowy parlament powinien szanować decyzje personalne poprzedniego parlamentu”. Opinia z przekąsem odnosi się również do podnoszonej przez stronę rządową kwestii pluralizmu trybunału. „Pogląd, zgodnie z którym część sędziów »należy« do jednej partii, a inna część do drugiej, zrównuje trybunał z kolejną izbą parlamentu. Było to szczególnie widoczne, kiedy Komisji przedstawiano plansze, na których sędziowie byli zaznaczeni osobnymi kolorami, tak jak gdyby stanowili frakcję parlamentarną. Komisja nie podpisuje się pod takim podejściem i ma problem ze zrozumieniem »pluralizmu« trybunału jako sytuacji, w której trafiła do niego wystarczająca liczba przedstawicieli”.
Komisja proponuje także, aby w Polsce jeszcze raz przemyśleć kwestie organizacji pracy trybunału.