Wstyd przyznać, ale zdarza mi się oglądać telewizję. Czynię to coraz rzadziej i z coraz mniejszą chęcią. Bo nie znajduję w niej wielu programów wartych mojego czasu. Ale nie o tym chcę mówić.
Tym razem idzie mi o dzieci. Z przerażeniem zauważyłem, że w telewizji jest coraz więcej programów, w których dzieci grają rolę dorosłych. Rywalizują ze sobą w różnorakich talent show, prezentują potencjalne walory modelek czy modeli, gotują czy odgrywają siebie w reklamach.
Skąd się wzięło moje przerażenie? Zacznę od oczywistości: dzieci to nie mali dorośli, dzieci to dzieci. Ktoś może zapytać: i co z tego? Nie trzeba tu żadnej pogłębionej wiedzy pedagogicznej, aby wiedzieć, że dzieci są łatwowierne, biorą świat i innych ludzi na serio, nie potrafią się zdobyć na dystans, bo nie posiadają stosownych kompetencji społecznych i kulturowych, które czynią człowieka krytycznym wobec otaczającego świata. W tym sensie są doskonałym materiałem na ofiary manipulacji. Nie potrafią się bronić. No i też manipuluje się nimi na potęgę. Przede wszystkim czynią to reklamy skierowane do dzieci, w których zresztą nierzadko występują najmłodsi. Dorośli z reguły zdają sobie sprawę, że reklama jest manipulacją, że jej przekaz nie zawsze jest zgodny z prawdą, zaś zawarte w niej treści trzeba brać z przymrużeniem oka. (Choć nie wszyscy dorośli są tacy, gdyby nie było naiwnych dorosłych, reklama nie mogłaby istnieć). Dzieci przyjmują wszystko z dobrodziejstwem inwentarza. Dlatego reklama wchodzi w ich świat jak nóż w masło. Jej skutkiem jest m.in. ciągła presja na dorosłych, aby kupili to czy owo. Trudno się przed nią obronić (wszak każdy chce, aby jego dzieci były zadowolone), co powoduje, że dziś dzieci i nastolatki stały się segmentem społeczeństwa szczególnie żarliwie napędzającym konsumpcję.
Trudno się dziwić, że stają się też coraz poważniejszym obiektem zainteresowania marketingowców wszelkiej maści. Czy jest w tym coś złego? Odpowiedź jest prosta. Przekaz światopoglądowy reklam jest moralnie wątpliwy. Przekonują one z reguły, że wartość naszego życia i nasze poczucie szczęścia zależy od tego, co posiadamy. Czynią z konsumpcji główny wyznacznik dobrego życia. Nadto posługują się spreparowanymi, fałszywymi obrazami świata, w których nie ma miejsca na prawdę naszego życia rodzinnego czy zawodowego (że można być szczęśliwym w rodzinach innych niż te uznane w reklamie za wzór, że można mieszkać skromnie i nie posiadać wielu rzeczy, lecz nie być wcale gorszym od innych, że można chcieć w życiu czegoś innego niż tylko posiadania nowych rzeczy czy udziału w szałowej zabawie, którą zapewnia ponoć jedynie zjedzenie czy wypicie czegoś reklamowanego, że świat nie składa się wyłącznie z osób oddających się pracy w korporacji, klasy średniej z wielkich miast). Posługują się stereotypami, szczególnie w odniesieniu do podziału pracy między kobietami i mężczyznami, definicji rodzinnego szczęścia czy pragnień i marzeń poszczególnych grup wiekowych. Są niezwykle skutecznym narzędziem socjalizowania dzieci do konsumpcji, pokazując zarazem, że posiadanie rzeczy ma moc pozycjonowania społecznego, tzn. umieszczania ludzi na stosownych szczeblach drabiny społecznej. (Brakuje u nas jeszcze socjalizowania do hazardu, którego byłem świadkiem w jednym z kasyn Las Vegas, gdzie grupy dzieci z obłędem w oku oddawały się grom na automatach wypłacających wygraną w słodyczach i zabawkach).
Trudno się dziwić, że tak socjalizowane dzieci dokonują w szkole aktów bezwzględnego wykluczania społecznego, stygmatyzując dzieci biedne czy niepasujące do wpojonego im przez media idealnego świata (np. dzieci odbiegające od kulturowo wytworzonych norm piękna cielesnego czy niepodzielające dominujących wzorów sukcesu w zdobywaniu uznania rówieśników, zbyt wrażliwych na to, aby brać udział w procesie zjednywania sobie innych przez ukierunkowane wolą liderów klasowych lajkowanie czy hejtowanie kogoś w mediach społecznościowych).
Do tego procesu kreowania w dzieciach wątpliwych hierarchii wartości moralnych przyczyniają się także wszelkie programy telewizyjne, w których dzieciom każe się bezwzględnie konkurować o uznanie dorosłych czy innych dzieci. W ten sposób z kolei socjalizuje się ich do życia w świecie, w którym konkurencja jest wszechobecna, zwycięzca bierze wszystko, a upokorzenie jest normalnym kosztem udziału w grze. Uczy tego, aby traktowały siebie jak towar, który powinien się dobrze sprzedawać. Patrzenia na innych jak na wrogów w wyścigu po rzadkie dobra, jak prestiż czy bogactwo. Wpaja się im przekonanie, że świat kierujący się zasadami socjaldarwinizmu (wygrywają najsilniejsi, najlepiej dostosowani do reguł gry) jest czymś naturalnym, a przegrani sami są sobie winni, bo okazali się gorsi w wyścigu, którym jest życie (a że wyścig jest dobry, przekonują ich dorośli, którzy sami w nim nierzadko przegrywając, chcą się odkuć przez sukces dzieci). Przekonuje do bezwzględnego egoizmu jako cnoty. Do umiejętności prezentowania siebie w społeczeństwie spektaklu, w którym wszystko jest na sprzedaż na rynku wykreowanych obrazów siebie i narcystycznych osobowości. W ten sposób sami wychowujemy sobie pokolenia ludzi, którzy nie tylko nie będą potrafili ze sobą współpracować, szukać porozumienia, ale nie będą nawet w stanie związać się z kimś, nie kalkulując, co z tego będą mieli, okazać bezinteresowną pomoc, zdobyć się na empatię wobec słabszych.
To nie dzieci będą winne, to my, którzy patrzymy na nie jak na małe przedsiębiorstwa, w które trzeba inwestować, reklamować i zdobywać dla nich rynek. To my, bez chwili refleksji pozwalający na ich uczestnictwo w spektaklach medialnych, których przesłanie moralne jest co najmniej wątpliwe. Część z nich kiedyś wystawi nam rachunek. Zapyta, jak to możliwe, że latami tolerowaliśmy manipulowanie ich uczuciami i pragnieniami, nie dając im żadnych narzędzi obrony, wszak w naszych szkołach próżno szukać edukacji medialnej, która pozwoliłaby dzieciom bronić się przed fatalnym w swych skutkach przekazem światopoglądowym reklam czy programów „śmieciowej” telewizji, kształtowała ich kompetencje kulturowe pozwalające na krytyczny dystans.
Będą mieli rację. Okres bezwzględnego turbokapitalizmu, w którym całe nasze życie ulega utowarowieniu, a my sami stajemy się tyle warci, ile posiadamy, zostanie przez nich słusznie uznany za smutny przykład marnego świata, który wykreowali dla nich dorośli.