Po spotkaniu ministrów obrony mają być jasne decyzje Sojuszu w sprawie tzw. wschodniej flanki.
Po szczycie NATO w Warszawie nastąpi wzmocnienie obecności sił Sojuszu w Polsce – zapowiadał na niedawnej konferencji prasowej po spotkaniu z prezydentem Andrzejem Dudą Jens Stoltenberg, sekretarz generalny Sojuszu Północnoatlantyckiego. I choć spotkanie w polskiej stolicy odbędzie się dopiero w lipcu, to już w środę i w czwartek w Brukseli spotkają się ministrowie obrony 28 państw członkowskich NATO.
– Na tym spotkaniu zostaną podjęte decyzje kierunkowe. Oczekujemy, że zostanie tam potwierdzone to, o czym mówimy, że obecność NATO przesunie się bardziej na Wschód. Te decyzje w sposób zasadniczy określą rezultaty szczytu w lipcu – zapowiadał na ubiegłotygodniowym spotkaniu Stowarzyszenia Euroatlantyckiego w siedzibie Business Centre Club Paweł Soloch, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Wiadomo, że Polsce zależy na jak największej obecności wojsk sojuszniczych w regionie i na unieważnieniu naszego „członkostwa drugiej kategorii” w Sojuszu. W 1997 r., gdy zostaliśmy przyjęci do organizacji, zawarto porozumienie, że na terenie nowych krajów członkowskich nie będzie poważnych oddziałów, instalacji wojskowych ani broni nuklearnej. Teraz mocno walczymy o to, by przestało ono obowiązywać. Choć fraza „stałe bazy NATO” jest odmieniana przez przedstawicieli naszego kraju na różne sposoby, to w istocie nie jest to jedyne rozwiązanie, które nas zadowoli.
Jeśli w Polsce permanentnie będzie ćwiczyć kilka tysięcy żołnierzy Sojuszu, ale nie będzie „stałej bazy”, to z naszego punktu widzenia cel, czyli zwiększenie naszego bezpieczeństwa, zostanie osiągnięty. Warto również pamiętać, że od 2018 r. na stałe w Redzikowie będzie ok. 300 osób z amerykańskiego personelu wojskowego w bazie obrony przeciwrakietowej. Polscy urzędnicy zaangażowani w przygotowanie szczytu NATO podkreślają też, by pamiętać o południowej flance Sojuszu, żeby nikt (szczególnie państwa z południowej Europy) nie mógł podnosić argumentu, że cała organizacja zbyt silnie koncentruje się na Wschodzie.
Co powiedzą nasi sojusznicy na środowo-czwartkowym spotkaniu w Brukseli, nie jest jeszcze do końca jasne. – Oczywiście najważniejszym graczem są Stany Zjednoczone i to od ich decyzji zależy, co się tak naprawdę wydarzy – mówi DGP wysoko postawiony urzędnik z resortu obrony. Biorąc pod uwagę, że Amerykanie niedawno ogłosili, iż zwiększą zaangażowanie finansowe na wschodniej flance Sojuszu (decyzję musi jednak zatwierdzić jeszcze Kongres), to, że już ogłoszono powstanie baz sprzętu i przeniesienie tego sprzętu m.in. do Polski oraz stosunkowo ostre wypowiedzi amerykańskich generałów stacjonujących w Europie, można zakładać, że mocarstwo zza Atlantyku będzie chciało zwiększyć swoje zaangażowanie na Starym Kontynencie.
Znacznie bardziej problematyczne z polskiego punktu widzenia wydaje się stanowisko Francji, która wcale nie jest przekonana o potrzebie zwiększenia zaangażowania na Wschodzie. Upraszczając, można powiedzieć, że polskie MON sięgnęło w tym wypadku po dwa narzędzia nacisku. Po pierwsze, nasze ewentualne zaangażowanie w Afryce, a po drugie, kontrakty zbrojeniowe dla francuskich firm, szczególnie kontrakt na śmigłowce Caracal.
Jedna z osób z kierownictwa MON powiedziała wprost, że jeśli Paryż zablokuje nasze postulaty, to trudno sobie wyobrazić, byśmy w najbliższych latach kupowali jakiekolwiek francuskie uzbrojenie. Wydaje się, że za pewne ustępstwa ze strony francuskiej kontrakt na śmigłowce zostanie zmniejszony do 10–20 sztuk, a nie zerwany zupełnie. Mało prawdopodobne jest jednak, by Paryż samodzielnie chciał blokować zmianę polityki NATO.
Dlatego kluczowe wydaje się stanowisko Niemiec, gdzie dochodzi do pewnego rozdźwięku między resortem obrony a ministerstwem spraw zagranicznych. O ile minister obrony Ursula von der Leyen dostrzega potrzebę pogłębienia zmiany kursu NATO, o tyle jej odpowiednik z MSZ Frank-Walter Steinmeier wydaje się mieć inne stanowisko. W tym wypadku naszym atutem jest pewna możliwość blokowania dialogu z Rosją na forum unijnym, na którym bardzo Niemcom zależy. Inni sojusznicy, np. Czesi, wprost poparli nasze stanowisko bądź – jak Brytyjczycy – na pewno nie będą go blokować.
– W Newport mogło się jeszcze niektórym państwom wydawać, że to, co się dzieje w Rosji, np. aneksja Krymu, jest tylko krótkotrwałym wybrykiem. Można było mieć nadzieję, że wrócimy do zasady „business as usual”. Dziś, przed szczytem w Warszawie, tych złudzeń już nie ma – deklarował w ubiegłym tygodniu były wiceminister obrony Robert Kupiecki. O tym, czy to się przełoży na konkretne decyzje, przekonamy się jeszcze w tym tygodniu.