Rozmowa z dr Moniką Mynarską z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz Zakładu Demografii Instytutu Statystyki i Demografii SGH, gdzie zaangażowana jest w projekt „Generacje, rodziny i płeć kulturowa – GGS-PL2”
Czy małżeństwo przetrwa?
Tak, ale będzie miało inny charakter. Będzie zawiązywane z innych motywacji.
Młodzi są bardzo racjonalni. Także w miłości. Nie zmieni to podejścia do zakładania rodziny?
Na pewno zmienią się powody brania ślubu. Kiedyś jednym z nich, patrząc na to z punktu widzenia badań socjologicznych, było zabezpieczenie finansowe. Teraz ta motywacja znika, kobiety nie potrzebują się z kimś wiązać, by przetrwać. Coraz częściej zarabiają więcej albo tyle samo co mężczyźni.
W książce „Supermenki” amerykańska feministka Debora Spar, analizując zmiany, które zaszły na rynku, pisze przekornie, że dla mężczyzn dostęp do seksu był jednym z powodów, by zawierać związek małżeński. Kiedy kobiety się wyemancypowały, ten powód zniknął...
Paradoksalnie to panom może zacząć bardziej zależeć, to im się zacznie palić grunt pod nogami. Powodem mogą być dzieci. Z badań wynika, że mężczyznom również bardzo zależy na posiadaniu dzieci.
To jakie motywacje zostaną?
Te emocjonalne, nie racjonalne. Zacznie się coraz bardziej liczyć wymiar symboliczny, prywatny charakter małżeństwa – nie instytucja. Brak przymusu społecznego spowoduje, że będzie to, czy już powoli jest, w pełni wolny wybór. Czytam właśnie książkę na temat małżeństw, w której jest opisywane zjawisko „spersonalizowanych uroczystości małżeńskich”, takich świeckich spotkań z przysięgą w obecności innych. Najpierw urzędowy papierek, a potem taka uroczystość, która ma być ogłoszeniem wobec społeczeństwa swojej decyzji. W Wielkiej Brytanii rozwinął się cały rynek „disney weddings” – królewsko-bajkowych ślubów jako uwieńczenia miłości. Nie wskazuje to na przeżytek małżeństwa, tylko na zmianę jego znaczenia. Jednak w wielu krajach – w tym również w Polsce – pragmatyczne przesłanki do zawierania ślubu nadal pozostają w mocy. Małżeństwo wciąż postrzegane jest jako prostsze pod względem prawnym i administracyjnym. Bezpieczniejsze, pewniejsze, dające lepsze warunki dla rodziny.
Jeszcze jako ciekawostka: na podstawie badań w Polsce widać, że małżeństwo nadal jest traktowane jako wyższy etap związku.
Jaki jest powód coraz późniejszych ślubów? Wcześniej trzeba się wyszaleć, zrobić karierę. O co chodzi?
Nie, utrwala się inny model: młodzi ludzie coraz częściej zaczynają wspólne życie od kohabitacji, czyli mieszkania bez ślubu. W wielu krajach europejskich jest to absolutnie standardową drogą do dorosłości. Również w Polsce tak zaczyna większość par – w latach 2005–2010 około dwóch trzecich wszystkich nowych związków to były umowy nieformalne, kohabitacje, a jedna trzecia – tzw. małżeństwa bezpośrednie, niepoprzedzone kohabitacją. Widać również, że nieformalny związek trwa coraz dłużej – młodzi odkładają ślub i coraz częściej dzieci rodzą się właśnie w tego rodzaju relacjach, chociaż należy zauważyć, że nadal znamienita większość par pobiera się w okolicy narodzin potomstwa albo w ciąży czy do trzeciego roku życia dziecka. Można oczekiwać, że ta tendencja będzie się nasilać, ponieważ młodzi ludzie coraz chętniej wydają pieniądze na dom czy na podróże niż na wesele... Jeżeli pójdziemy śladami Skandynawii, śluby zaczniemy zawierać jako uwieńczenie szczęśliwego pożycia. W jednym z badań norweska para mówiła: „Przetrwaliśmy okres burz, przetrwaliśmy wychowywanie dzieci – teraz możemy uczcić naszą miłość i wziąć ślub”. Małżeństwo zaczyna mieć charakter bardziej symboliczny i emocjonalny.
Niedawno na jednej z międzynarodowych konferencji zadałam jednej z kobiet grzecznościowe pytanie, skąd pochodzi. Nie wiedziała, co mi powiedzieć. Jest pół-Koreanką, wychowaną w Niemczech, pracującą w Amsterdamie, ale jej chłopak z Meksyku mieszka w Szwecji – więc spędza tam większość wolnego czasu. Kiedy pytałam, gdzie będą mieszkać, nie wiedziała. Na razie tworzyli związek na odległość. To coraz częstszy model.
To się na pewno zmienia, będzie więcej małżeństw międzynarodowych, gdzie wchodzą dodatkowo w grę różne narodowości, języki, kultury. Nie mam też wątpliwości, że bardziej widoczne będą pary homoseksualne i rodziny przez nie tworzone. Te pary i te rodziny zawsze były, ale teraz będą miały coraz częściej odwagę się ujawniać.
Niestety, ze względu na mniejszą trwałość związków oraz migracje musimy mieć świadomość, że może również się zwiększać liczba rodzin niepełnych. Samotnych matek, ojców. Zatem „różnorodność” wzrośnie również w tym zakresie.
I to może mieć różne konsekwencje. Ostatnio uczestniczyłam w wyjątkowo interesującym projekcie poświęconym rodzinom zagrożonym wykluczeniem społecznym. Rozmawialiśmy z różnymi ekspertami i przedstawicielami organizacji pozarządowych w kilku krajach w Europie – również w Polsce. Pojawił się interesujący wątek problemu związanego z tym, że ludzie coraz gorzej się ze sobą komunikują. Że wielu konfliktów można by uniknąć, gdyby ludzie chcieli i potrafili rozmawiać. Wychodzi mi zatem na to, że wobec wszystkich zmian to właśnie umiejętność komunikacji, negocjacji, kompromisów może być kluczowa.
Profesor Tomasz Szlendak pisze, że rodzina to układanka, którą bawią się jednostki. Jego zdaniem takie wartości jak miłość i wolność osobista zyskują na znaczeniu. To zaś burzy dotychczasowy porządek i właśnie prowadzi do konfliktów wewnątrz samej rodziny.
Nie patrzę na to tylko w czarnych barwach. Parę lat temu był międzynarodowy antropologiczny projekt KASS. Na podstawie jego rezultatów postawiono hipotezę, że relacje w rodzinie nie słabną, a zmieniają się. Mniej jest w tych relacjach poczucia obowiązku oraz „bo tak wypada”. Bardziej są oparte na emocjonalnych przesłankach. Pozostajemy w kontakcie i pomagamy, bo chcemy, bo czujemy wewnętrzną potrzebę, bo ktoś jest nam bliski, a nie dlatego, że jesteśmy z nim związani krwią. Oznacza to również, że rodzinę zaczynamy definiować szerzej. Nasi bliscy to już także osoby, które sami wybierzemy. Dalsza rodzina, przyjaciele – oni stanowią dla nas sieć bezpieczeństwa wobec malejącej rodziny.
Rodzina bez pokrewieństwa to grupa znajomych.
Tak i dlatego np. badacze głowią się nad tym, czy para bez dzieci to nadal rodzina. To o tyle zasadne pytanie, że coraz więcej Polek nie zostaje matkami. Trend jest zresztą taki sam w innych krajach europejskich. W Polsce, wśród kobiet urodzonych w roku 1970, około 17 proc. nigdy nie zostało matkami. Tymczasem dla kobiet urodzonych w latach 1945–1955 było to 8 proc. Nawet jeżeli pominiemy bezdzietność – dzieci ogólnie rodzi się mniej, więc rodziny tak czy inaczej będą mniejsze. Dziadkowie będą też dłużej czekać na wnuczęta. Rodziny zakładane są coraz później, zatem przeciętna kobieta zostanie babcią koło 60., a nawet 70. Oznacza to zupełnie inną strukturę rodzin, zupełnie inną dynamikę relacji pomiędzy pokoleniami.
Może 500 zł na dziecko to zmieni.
Jeśli chodzi o posiadanie dzieci, to pragmatyczne przesłanki w ogóle się nie sprawdzają. Otóż ostatnio robiliśmy na SGH bardzo duże badanie dotyczące motywów posiadania dzieci, ja sama na UKSW robiłam podobne na innej próbie, łącznie ponad 3 tys. przebadanych osób bezdzietnych w wieku do 40. roku życia. W obu przypadkach wyniki były podobne. Chcemy mieć dzieci z powodów czysto emocjonalnych. Żaden pragmatyzm, żadna chłodna kalkulacja. Posiadanie dzieci, żeby były dla nas pomocą w starszym wieku albo ochroną przed samotnością na starość, postrzegane jest wręcz jako zły rodzaj motywacji – jedna z respondentek użyła określenia „żałosne”.