Prezydent, łącząc referendum z wyborami, zwiększa szanse na jego ważność i realizację zawartych w nim postulatów przez kolejny parlament
By referendum było ważne, musi wziąć w nim udział połowa uprawnionych do głosowania. Spośród dotychczasowych czterech referendów tylko w jednym przypadku, w 2003 r., tak się stało. Tamten plebiscyt dotyczył zgody na wejście Polski do Unii Europejskiej. Do tego trwał dwa dni. W pozostałych przypadkach – referendum konstytucyjnego i podwójnego w sprawie uwłaszczenia i wykorzystania pieniędzy z prywatyzacji – frekwencja wyniosła odpowiednio 42 i 32 proc.
Jak dotąd Polacy niezbyt chętnie podejmowali decyzje w ten sposób. Wyższa frekwencja jest w wyborach parlamentarnych. Jednak nawet one nie gwarantują, że 50-proc. próg zostanie osiągnięty. W przypadku ostatnich trzech elekcji tylko raz, w 2007 r., ponad połowa Polaków poszła do urn (w sumie 54 proc.). W ostatnich wyborach do Sejmu i Senatu w 2011 r. było to niepełne 49 proc. wyborców, a w 2005 r. nieco ponad 40 proc.
– Jeśli są dwa takie wydarzenia jednocześnie, jedno będzie napędzało drugie. Z jednej strony podnosi to frekwencję w referendum. Z drugiej łatwiej identyfikować, na kogo się głosuje – podkreśla dr Anna Materska-Sosnowska, politolog z UW. – Dlatego propozycja Andrzeja Dudy znacząco zwiększa prawdopodobieństwo ważności referendum – dodaje.
Nie wiadomo jeszcze, czy na wniosek prezydenta zgodzi się Senat. Senatorowie PO są pod presją: skoro zgodzili się na plebiscyt poprzedniej głowy państwa, musieliby mieć mocne powody, by odmówić obecnej. Tym bardziej że prawo przewiduje możliwość połączenia obu rodzajów głosowania, mówi o tym art. 90 ustawy o referendum.
PO zaapelowała do prezydenta o rozszerzenie listy pytań o kwestie światopoglądowe czy o sensowność przywilejów parlamentarnych oraz związkowych. Premier Ewa Kopacz chce, by prezydent spotkał się ze środowiskami i partiami politycznymi, które są zainteresowane tymi kwestiami, i uzupełnił wniosek. Ale skoro prezydent nie zdecydował się na taki krok, to PO może spróbować zorganizować kolejne referendum w tym samym terminie co Duda. Z ustawy o referendum wynika, że może je zarządzić oprócz prezydenta także Sejm – np. na wniosek Senatu czy rządu. Możemy mieć więc do czynienia z sytuacją jeszcze bardziej napędzającą frekwencję.
Połączenie referendum z wyborami nie przesądza jednak o tym, że frekwencja w obu głosowaniach będzie identyczna. Część ludzi, którzy pójdą na wybory, może nie chcieć głosować w referendum. Jak wynika z wyjaśnień PKW, taka możliwość istnieje. Spis wyborców będzie jeden i każdy z nich będzie mógł dostać kartę do głosowania w wyborach do Sejmu, Senatu i referendalną. Ci, którzy nie chcą brać udziału w referendum, powinni odmówić przyjęcia karty – w takim przypadku nie będą liczeni do frekwencji w referendum, ale jeśli ją pobiorą, to bez względu na to, czy ją wrzucą do urny, czy nie, zostaną odnotowani jako biorący udział w referendum.
Jeśli frekwencja przekroczy połowę, referendum będzie ważne i zgodnie z konstytucją wiążące. Co – jak tłumaczą konstytucjonaliści – oznacza, że Sejm powinien wdrożyć w życie rozstrzygnięcia według wyników plebiscytu. Art. 67 ustawy o referendum ogólnokrajowym mówi o tym, że „właściwe organy państwowe podejmują niezwłocznie czynności w celu realizacji wiążącego wyniku referendum zgodnie z jego rozstrzygnięciem przez wydanie aktów normatywnych bądź podjęcie innych decyzji, nie później jednak niż w terminie 60 dni od dnia ogłoszenia uchwały Sądu Najwyższego o ważności referendum”.
Jednak przepisów opisujących dokładny tryb wprowadzania wyników referendum nie ma. – Jak można wywnioskować z ustawy o referendach, parlament ma 60 dni na przyjęcie ustawy, która realizuje wyniki referendum. Oczywiście ta ustawa musi być zgodna z konstytucją – podkreśla konstytucjonalista Ryszard Piotrowski. Ale gdyby parlamentarzyści nie zajęli się wcale tą sprawą bądź nie wprowadzili postulowanych przez obywateli zmian, nie spotkają ich żadne konsekwencje. – Pozostaje odpowiedzialność polityczna posłów przed wyborcami – dodaje dr Piotrowski.
Oprócz prawa ważne są uwarunkowania polityczne. Ponieważ wyniki plebiscytu będą znane w momencie formowania nowego Sejmu i większości, rząd do referendalnych kwestii będzie musiał się odnieść. Wynik w dużej mierze wyznaczy program działań nowej większości parlamentarnej. Trudno zignorować zdanie dużej części obywateli, nawet jeśli frekwencja nie osiągnie wymaganego progu. Tak właśnie były traktowane wyniki z 1996 r. i 1997 r. Jako wskazujące i dające rządowi mandat do podjęcia określonych decyzji.
Pojawia się także pytanie, jak efekty referendum będą działały w dłuższej perspektywie. Czy jeśli na podstawie woli obywateli zostanie odwrócona reforma emerytalna, to gdyby inny rząd, np. za osiem lat, chciał podnieść wiek emerytalny, będzie musiał o to pytać w referendum? – To trudna kwestia. Co do zasady nie można uznać, że rezultat przeprowadzonego referendum oznacza niezmienność stanu prawnego. Wynik odnosi się do głosowania, które było przeprowadzane w konkretnych okolicznościach, które mogą się zmienić. To może wymagać zmiany w prawie. Ustawodawca może chcieć zmienić prawo, a podmioty uprawnione do referendum – próbować zatrzymać te zmiany na drodze kolejnego referendum – podkreśla dr Ryszard Piotrowski.
Skutki polityczne obecnych dwóch głosowań odbiją się na popularności instytucji referendum w przyszłości. Obecne wnioski mogą w przyszłości ośmielić kolejne ruchy polityczne do forsowania własnych pomysłów referendalnych. Plusem jest zwiększenie aktywności obywateli. Jednak jak przestrzegają politolodzy, jeśli referenda będą traktowane instrumentalnie – tak jak obecnie – to idea zostanie zdewaluowana.

Referendum wyznaczy program działań nowej większości parlamentarnej