Nie jest tajemnicą, że brazylijscy przedsiębiorcy uważają prezydent Dilmę Rousseff za postać szkodliwą dla gospodarki. Ale jednocześnie boją się, że odsunięcie jej od władzy może się okazać dla kraju jeszcze gorsze
Już dwóch na trzech mieszkańców Brazylii chce odsunięcia od władzy nieudolnej i uwikłanej w afery korupcyjne prezydent Dilmy Rousseff. Problem w tym, że jej odejście ten chaos jeszcze pogłębi, a trwanie na stanowisku przez kolejne trzy lata nie daje wielkich nadziei na wyjście gospodarki z marazmu. W niedzielę 500 tys. ludzi wyszło na ulice, by domagać się impeachmentu prezydent, która niecałe osiem miesięcy temu zaczęła drugą kadencję. Dziś jej działania popiera zaledwie 8 proc. mieszkańców, co oznacza najgorszy wynik ze wszystkich prezydentów, od kiedy przed 30 laty przywrócono tu demokrację.
To przede wszystkim efekt śledztwa toczącego się w sprawie potężnej afery korupcyjnej wokół państwowego koncernu energetycznego Petrobras (to największa pod względem kapitalizacji firma na półkuli południowej). W zamian za zwycięstwo w przetargach politycy – główne rządzącej Partii Pracujących – domagali się od Petrobras łapówek. Szacuje się, że w ten sposób wyprowadzono z firmy co najmniej 2 mld dol. Wprawdzie sama Rousseff nie jest objęta śledztwem, ale wydaje się, że to tylko kwestia czasu. Sprawa dotyczy okresu, w którym była ona szefem rady nadzorczej koncernu, więc albo wiedziała o procederze, albo – jeśli nie była tego świadoma – dała przykład kompletnej ignorancji.
Sprawa Petrobras nie wyczerpuje kłopotów brazylijskiej prezydent. Następny to fatalny stan gospodarki kraju. Według oficjalnych prognoz w tym roku PKB skurczy się o 2 proc., a recesja potrwa co najmniej do końca 2016 r. Brazylijski real jest najsłabszy od 12 lat, inflacja – dwukrotnie wyższa od zakładanej, deficyt budżetowy – najwyższy od 17 lat, rośnie bezrobocie, a agencja Moody’s niedawno obniżyła ocenę wiarygodności kredytowej kraju i obecnie jest ona zaledwie o jedną notę powyżej poziomu śmieciowego. Jak na kraj, który kilka lat temu miał być jednym z motorów napędowych światowej gospodarki, obraz przedstawia się słabo.
Nie wzięło się to z niczego. Brazylia nie wykorzystała przed kilkoma laty dobrej koniunktury i nie zrobiła nic, by zdywersyfikować swoją gospodarkę i uniezależnić ją od eksportu surowców i towarów rolnych. Winę za to ponoszą zarówno Rousseff, jak i jej poprzednik Lula da Silva. Ale już nadmierne ingerowanie w gospodarkę i jej przeregulowanie jest osobistą przewiną obecnej prezydent. To zresztą jeden z głównych zarzutów, jakie stawiają jej przedsiębiorcy. Okazją do ponownego rozpędzenia gospodarki miały być zeszłoroczne piłkarskie mistrzostwa świata, ale – choć udało się uniknąć katastrofy organizacyjnej, która była blisko, biorąc pod uwagę opóźnienia i skandale – żadnego pozytywnego efektu dla gospodarki one nie przyniosły. Na to, że nastąpi on przy okazji przyszłorocznych igrzysk w Rio de Janeiro, nikt już raczej nie liczy.
Paradoksalnie jednak ten sam wielki biznes, który uważa Rousseff za postać szkodliwą dla gospodarki, teraz stanął w jej obronie. – Impeachment byłby traumatycznym doświadczeniem, które uderzy w życie polityczne i gospodarcze w czasie, kiedy Brazylia walczy o odzyskanie wiarygodności za granicą. To, co teraz jest ważne, to uratowanie naszego kraju. Musimy znaleźć rozwiązanie ponad osobistymi sporami – oświadczył Alencar Burti, szef Federacji Izb Przemysłowych Stanu Sao Paulo, która skupia 200 tys. przedsiębiorców. Do porozumienia wezwał też wpływowy koncern medialny Grupo Globo.
Jest w tym trochę racji, bo demonstranci żądający ustąpienia bądź odsunięcia Rousseff nie mają poza tym jednym hasłem żadnej innej wspólnej platformy. Co więcej, opozycja też woli poczekać na dalszą degrengoladę Partii Pracujących i przejąć władzę w 2018 r. z silnym mandatem społecznym. Z drugiej strony utrzymywanie się obecnej sytuacji przez najbliższe trzy lata (tyle zostało do końca kadencji) oznacza, że będzie to dla Brazylii czas stracony, a powtarzające się co kilka miesięcy wielkie antyrządowe demonstracje też odstraszają inwestorów. Chyba że za jakiś czas nastąpi przesilenie.
– Podczas gdy protesty są symptomem narastającego niezadowolenia, sama ich liczebność nie pogarsza sytuacji Rousseff. Większym zagrożeniem dla rządu będzie, jeśli staną się one bardziej regularne i włączą się do nich związki zawodowe – mówi dziennikowi „Financial Times” Joao de Castro Neves z agencji konsultingowej Eurasia Group. A to ostatnie jest scenariuszem zupełnie realnym.
Czy Petrobas pociągnie brazylijską gospodarkę na dno? Odpowiedź na Forsal.pl