Demokracja w zasadzie wyklucza istnienie instytucji apolitycznych. Dlatego w wielu krajach słychać – często słuszne – zastrzeżenia pod adresem instytucji wybieranych wprawdzie przez grona polityczne, ale potem, po wybraniu na czas dłuższy, od nich niezależne.
Najczęściej narzekania te dotyczą banków centralnych czy też trybunałów konstytucyjnych lub pełniących ich funkcje sądów najwyższych. W Polsce i w niemal wszystkich krajach demokratycznych jest także instytucja rzecznika praw obywatelskich. Rzecznika wybiera Sejm, ale potem przez pięć lat nie może praktycznie ani go usunąć, ani czegokolwiek mu nakazać.
Politycy sami stworzyli takie instytucje, a potem przestało się to im podobać, bo instytucje nie zawsze podejmują decyzje zgodne z wolą czy to partii rządzącej, czy to opozycji. Ostatnio Sąd Najwyższy w Stanach Zjednoczonych podjął decyzję dotyczącą niekonstytucyjnego charakteru zakazu małżeństw innych niż heteroseksualne, co na pewno wielu republikanom się nie podobało, ale nic nie mogą na to poradzić.
Gdyby demokracja była silna i sprawna, gdyby partie polityczne były dorzeczne, gdyby obywatele angażowali się ochoczo w sprawy publiczne, można by uznać, że te niedemokratyczne instytucje nie są niezbędne. W naszych czasach, a zwłaszcza w Polsce, jest jednak dokładnie odwrotnie. W takiej sytuacji niesłychanie ważna staje się rola rzecznika praw obywatelskich. Broni on przede wszystkim naszej szeroko rozumianej wolności. Oczywiście, znaczna część jego uwagi jest skierowana na decyzje władzy sądowniczej, ale wolność chcą nam ograniczyć nie tylko prokuratorzy i sądy. W rozbudowanym mechanizmie państwowej administracji jest bardzo wiele instytucji, których zadaniem jest kontrolowanie praw obywatela i jego zachowań, czasem wymuszanie konkretnych zachowań, czasem natomiast instytucje te podejmują decyzje, które mają wpływ na nasze uprawnienia lub, w przypadku wielu osób ubogich, na przyznawane nam przez państwo dodatki finansowe czy rzeczowe.
Rzecznik praw obywatelskich nie tylko pilnuje i skarży, może także nadzorować i inicjować działania zmierzające do tego, by wolności nas nie pozbawiano. A my nie zdajemy sobie sprawy, jak często próbuje się nas pozbawić wolności, czasem tłumacząc to – zwłaszcza w naszych groźnych czasach – wymogami bezpieczeństwa, a czasem po prostu dla urzędniczej przyjemności lub w rezultacie urzędniczej głupoty. Niech za przykład posłuży, już się zaczął spór, prawo do pozbawiania nas prawa jazdy bez wyroku sądu. Wszyscy, którzy jeździmy po polskich drogach, widzimy, że na kierowców padł blady strach i zwolnili, ale nie strachem się rządzi, a tym bardziej nie bezprawiem.
Od rzecznika praw obywatelskich poza oczywistym wykształceniem prawnym wymaga się tego, by nie należał do żadnej partii politycznej i by w trakcie wykonywania obowiązków nie wykonywał żadnej pracy (wyjątkiem jest uczenie na uniwersytecie). W Polsce niemal wszyscy rzecznicy znakomicie spełniali te kryteria i zachowywali się nienagannie. Teraz przyszła kolej na następnego. Czego od niego oczekujemy? Przede wszystkim ingerencji w system prawa, ale także w system przepisów dotyczących przyznawania takich uprawnień jak renty inwalidzkie czy też świadczenia pomocy społecznej. Oczekujemy także, by szukał sposobów na nowe formy ograniczenia wolności, jaką jest na przykład mowa nienawiści w internecie. I wreszcie oczekujemy, że bez względu na to, kto będzie powoływał rząd po jesiennych wyborach parlamentarnych, będzie całkowicie od tego rządu niezależny. Dlatego cieszę się, że PO zgłosiła kandydaturę Adama Bodnara, bo można zaufać, że będzie się starał wywiązać z tych zadań.