ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Latem 2006 r. cała Polska szukała pracy dla odchodzącego premiera Kazimierza Marcinkiewicza, dziś wakacyjną łamigłówką będzie poszukiwanie zajęcia dla funkcjonariuszy straży miejskiej. Kwestia równie ważna i tak samo kuriozalna. Okazuje się bowiem, że kiedy zabrać tym panom fotoradary, które stanowiły centrum ich aktywności zawodowej, niewiele im do roboty zostaje.
Na różnych forach obywatele licytują się coraz to ciekawszymi pomysłami – jak zagospodarować taką armię ludzi. Proponowane zajęcia: przeprowadzanie staruszek przez ulice, dbanie o psie kupy (tzn. o to, by znikały z chodników), troska o czystość w miastach (mają oprócz kajdanek dostać kije ze szpikulcami i papierki na nie zbierać?), przeganianie pijaków... „Powinni się zająć nieistnieniem” – skomentował jakiś złośliwiec i nie da się ukryć, że ta opcja ma coraz więcej zwolenników. Tak wśród obywateli, którzy nie docenili starań straży w obszarze wlepiania mandatów kierowcom i gonienia handlujących truskawkami straganiarzy, jak też wśród władz samorządowych. Wychodzi z rachunku, że ta formacja była im potrzebna nie do utrzymywania porządku i bezpieczeństwa, nie chodziło o dobro mieszkańców, których będzie chronić policja municypalna, a po prostu o maszynkę do zarabiania pieniędzy. Kiedy ta funkcja się kończy, okazuje się, że straż miejska jest za droga, a więc nieopłacalna tudzież niepotrzebna. Taki to stary dylemat: nie da się mieć ciastka i jednocześnie zjeść ciastko. Więc nieistnienie wydaje się w tym przypadku najlepszą formą istnienia. Pod warunkiem, że przynajmniej połowę pieniędzy przeznaczanych do tej pory na utrzymywanie funkcjonariuszy miejskich przeznaczy się na wzmocnienie regularnej policji. Bardzo niedoinwestowanej, a faktycznie niezbędnej.