Historia pełna jest wojen, o których każdy wiedział, że nie wybuchną – pisał Enoch Powell, polityk Partii Konserwatywnej i oficer wywiadu brytyjskiego. Wojna ukraińsko-rosyjska już trwa. Mimo zaklinania rzeczywistości, którego dopuszczają się Moskwa, Kijów i Zachód.

Rosjanie mają swoich żołnierzy na Ukrainie. Obsługują artylerię, czołgi i zestawy rakietowe. Ukraińcy wojnę obronną nazywają operacją antyterrorystyczną. Mimo że na niebie latają szturmowe Su-25, a na lądzie działają zestawy Grad.
Dłużej pozorów nie da się jednak zachować. Wysłany z Rosji do Ługańska i Doniecka konwój białych ciężarówek z pomocą humanitarną to potwierdza. W Donbasie zbliżamy się do momentu, w którym muszą zapaść decyzje. Rosjanie zdecydują, czy na dobre wchodzą na Ukrainę. Ukraińcy – czy domykają kilkudziesięciokilometrowy odcinek granicy w obwodzie ługańskim i ostatecznie likwidują republiki ludowe. Ten ruch jest w zasięgu władz w Kijowie. Pytanie, czy Petro Poroszenko chce go wykonać? Czy nie obawia się, że w ten sposób sprowokuje inwazję, która rozleje się na Kijów, Czernihów, Charków i Połtawę.
Jeśli tak się stanie, czeka nas – jak piszą na łamach „Foreign Affairs” Władisław Inoziemcew i Anton Barabaszin – „powrót w pełnej skali do zimnej wojny, z jej wszystkimi konfliktami regionalnymi, zastępczymi wojnami i wyścigiem zbrojeń”.