"Nie jest tak, że Polacy mają dziurę w głowach tam, gdzie powinna być pamięć o Powstaniu Warszawskim. Po prostu w Polsce jest słabo z wiedzą historyczną" – przyznaje Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, w rozmowie z dziennik.pl.

MARIUSZ NOWIK: Niedawno zwiedzałem Muzeum Powstania Warszawskiego. Przy jednej z ekspozycji zatrzymała się obok mnie para staruszków. Usłyszałem od nich komentarz: „Dranie, posłali młodzież na śmierć, a sami się ukryli”. Chodziło o dowódców powstania. Zgadza się Pan z tą opinią?

JAN OŁDAKOWSKI: Jeden z dowódców o mało nie zginął w wybuchu niemieckiego czołgu-pułapki, więc to nie jest tak, że zupełnie nie brali czynnego udziału w Powstaniu Warszawskim. Poza tym dowódcy w żadnej, nawet najbardziej najsłuszniejszej bitwie nie siedzą w pierwszym okopie.

Emocje wyrażone w tej wypowiedzi dotyczyły raczej tego, że dowódcy zasłaniali się masami młodych warszawiaków...

No tak, ale przecież udział młodych warszawiaków w powstaniu nie był taki sam jak na przykład sowieckich żołnierzy w bitwach II wojny światowej. Tu nie było poboru, komisarze polityczni nie strzelali w tył głowy żołnierzom, którzy za wolno biegli na wroga. Nikogo siłą nie wcielano do Armii Krajowej, każdy powstaniec był ochotnikiem. W czasie powstania można było jedynie być zmuszonym do jakichś prac porządkowych, stricte cywilnych. Tylko tyle. Opinia, którą Pan przytacza to tak zwany prezentyzm – błąd patrzenia na tamte wydarzenia z dzisiejszej perspektywy.

Nie zdarza się Panu czasem ulec takim emocjom, jak tej parze staruszków? Nigdy nie wątpił Pan w słuszność decyzji o wybuchu powstania? Nie zastanawiał się Pan, czy nie można było tego przeprowadzić inaczej, lepiej?

Zawsze pojawiają się pytania, dlaczego przegrali ci, co byli po dobrej stronie, czy powstanie było błędem, czy można było uniknąć tych wszystkich ofiar i zniszczeń, jakie dotknęły Warszawę. Czy gdyby nie wybuchło, to Warszawa nie zostałaby obrócona w gruzy?

Więcej na dziennik.pl.