W Londynie rusza dziś publiczne dochodzenie w sprawie śmierci Aleksandra Litwinienki. Mimo początkowych oporów, rząd podniósł rangę śledztwa. Teraz ma ono szansę odpowiedzieć na kluczowe pytanie: czy to ludzie związani z Kremlem otruli Rosjanina.

Przez długi czas wydawało się, że sytuacja jest patowa. Prowadzący dochodzenie sędzia sir Robert Owen powtarzał, że nie może w pełni ocenić sprawy bo rząd utajnił część dokumentów, które wskazywać mają na winę Kremla. Wcześniejszy tryb dochodzenia nie pozwalał na ich analizę. Rozwiązaniem byłoby podnieść rangę dochodzenia do śledztwa publicznego. Ale brytyjski rząd cały czas powtarzał: "nie" i nie krył, że pewną rolę odgrywała tu wielka polityka.

W lutym Sąd Najwyższy skarcił minister spraw wewnętrznych Theresę May za to, że pośpieszyła się ze swoją odmową. Teraz - w samym środku kryzysu ukraińskiego - May dała zielone światło dla dochodzenia, które Moskwę prawdopodobnie dodatkowo rozdrażni.

"Czekałam na tę decyzję od lutego. Wierzyłam, że to pewnego dnia się stanie. Stało się dziś, kiedy sytuacja międzynarodowa jest taka skomplikowana. To stawia moją sprawę w zupełnie innym kontekście" - mówiła w zeszłym tygodniu wdowa po Litwinience, Marina.

Aleksander Litwinienko, były agent KGB i jej następcy FSB, zmarł w Londynie osiem lat temu otruty radioaktywnym polonem wymieszanym z herbatą. Ostro krytykował reżim Putina. Wydał też książkę, w której udowadniał, że w 1999 r. Kreml zorganizował zamachy na bloki mieszkalne w Moskwie i Wołgodońsku by potem zrzucić winę na Czeczeńców. Miało to posłużyć jako pretekst do pacyfikacji zbuntowanej republiki.