Przypominanie Amerykanom o Katyniu to więcej niż dbałość, by oddać ofiarom sprawiedliwość. Idzie o rację stanu, bo ta zbrodnia zawsze pozostanie budzącym współczucie świadectwem tragicznych losów Rzeczypospolitej.
Dziennik Gazeta Prawna
Dzisiaj zatrzymaliśmy burmistrza miasta Jersey City. Jest to wielki dzień dla Polonii – oznajmił we wtorek, podczas konferencji prasowej nowojorski adwokat Sławomir Platta. Po decyzji sądu federalnego władzom Jersey City nie wolno ruszyć pomnika katyńskiego do 29 maja. Jednocześnie burmistrz Steven Fulop po raz pierwszy zadeklarował gotowość do rozmów z organizacjami polonijnymi. Pojawiła się więc szansa na zakończenie awantury, która wybuchła dwa tygodnie temu po tweecie włodarza Jersey City. Burmistrz informował w nim o planie stworzenia nowego parku w mieście, czego ubocznym skutkiem miało się stać usunięcie z nabrzeża wysokiej na 17 stóp statuy. Chyba od czasu II wojny światowej nic tak mocno nie zjednoczyło Polonii w USA jak zapowiedź przeniesienia pomnika katyńskiego z Exchange Place. Po raz pierwszy od bardzo dawna dało się dostrzec istnienie w Stanach Zjednoczonych polskiego lobby. Już tylko ten fakt dobrze oddaje wielkie znaczenie rzeźby. Przy czym trwający konflikt ma wiele innych wątków.
Nie do końca jasne są motywy, jakimi kierował się Steven Fulop, autorytarnie decydując o usunięciu rzeźby, i czy w tle znajdowała się nieszczęsna nowelizacja ustawy o IPN. Kiedy w maju 2013 r. zaledwie 36-letni polityk z Partii Demokratycznej wygrał po raz pierwszy wybory na burmistrza, tygodnik „The New Jersey Jewish News” prezentował go mieszkańcom Jersey City jako wnuka żydowskich emigrantów z Rumunii, którego „dziadkowie od strony matki ocaleli z Holokaustu”. Poza tym wedle magazynu młody burmistrz chętnie kultywował wiarę i zwyczaje przodków. Poznał je za sprawą ukończenia szkoły średniej dla ortodoksyjnych Żydów Rabbi Pesach Raymon Yeshiva (RPRY). Tymczasem Fulop okazał się wzorcowym postępowcem. Jego miasto pierwsze w stanie New Jersey wprowadziło płacę minimalną dla pracowników z sektora publicznego, zaczęło promować ekologiczne środki transportu oraz sukcesywnie powiększać obszar terenów zielonych. Gdy tylko władze stanowe zalegalizowały we wrześniu 2015 r. związki jednopłciowe, to właśnie Steven Fulop minutę po północy udzielił ślubu pierwszej homoseksualnej parze w stanie New Jersey, nie dając się nikomu wyprzedzić. Trudno nie zauważyć, iż ambicje młodego polityka sięgają dużo wyżej niż tylko fotel burmistrza. Mogłyby one w sumie nic nie obchodzić Polaków, gdyby nie to, że statua stojąca przy ujściu rzeki Hudson jest zwieńczeniem ponad 40 lat walki z próbami zatarcia pamięci o zbrodni w Katyniu. Wygranie jej w Stanach Zjednoczonych przyszło z wielkim trudem, dziś zaś widać, iż nic nie bywa dane raz na zawsze.
Zdradzony sojusznik
Były gubernator Pensylwanii George Howard Earle miał prawo uznawać się za jedną z pierwszych ofiar sprawy katyńskiej. Ściślej mówiąc: swej zbyt natrętnej chęci ujawnienia prawdy o sowieckiej zbrodni, czego Franklin D. Roosevelt mu nie zapomniał, choć przez lata obaj politycy utrzymywali ze sobą zażyłe kontakty i uważali się za przyjaciół. Roosevelt ufał Earle’owi do tego stopnia, że to właśnie jego poprosił, by podjął się misji zbadania, kto naprawdę wymordował polskich oficerów przetrzymywanych od jesieni 1939 r. w obozach jenieckich w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie.
Na biurko Roosevelta trafiały kolejne dokumenty dowodzące, iż wina za masowy mord spoczywa na Związku Radzieckim. Donosili o tym ambasador USA przy Rządzie Polskim na Uchodźstwie Anthony Drexel Biddle, a także amerykański oficer łącznikowy przy dowódcy Armii Polskiej na Wschodzie płk Henry Szymanski. Te ustalenia potwierdzały dokumenty brytyjskiego wywiadu udostępnione przez Churchilla. Mimo to Roosevelt zdawał się zupełnie odrzucać możliwość, że Józef Stalin – o którego osobistą przyjaźń tak zabiegał w Teheranie – mógłby okazać się zbrodniarzem. Postawy prezydenta nie zmienił nawet George H. Earle, choć po zapoznaniu się ze sprawą i skorzystaniu z własnych kontaktów dyplomatycznych nie miał cienia wątpliwości, kto przeprowadził egzekucję Polaków w katyńskim lasku. Gdy poprosił prezydenta o zgodę na opublikowanie artykułu ujawniającego prawdę na temat zbrodni, otrzymał pisemne polecenie zachowania tajemnicy. Wkrótce Roosevelt powierzył mu nową misję dyplomatyczną. Prezydent polecił przyjacielowi udać się z nią aż na wyspy Samoa, w ten sposób chroniąc go przed pokusą szczerych rozmów z dziennikarzami.
Waszyngtońska administracja swoje oficjalne stanowisko oparła na sprawozdaniu napisanym przez... 25-letnią Kathleen Harriman. Córka ambasadora USA w Moskwie została zaproszona na ponowną ekshumację zwłok w Katyniu, przeprowadzoną przez komisję Nikołaja Burdenki. Z polecenia Stalina przewieziono ją w wagonach, którymi przed rewolucją podróżowała carska rodzina, dbając nawet o to, żeby córkę ambasadora obsługiwali jedynie kelnerzy we frakach. Towarzyszący jej attaché ambasady John Melby nie dał się nabrać na takie sztuczki, lecz gościnność połączona z szampanem i kawiorem, przyniosła pożądane efekty. Kathleen Harriman w swym sprawozdaniu potwierdziła bezkrytycznie raport komisji Burdenki, który winą za śmierć polskich jeńców obarczył 537. roboczy batalion Wehrmachtu dowodzony przez ppłk. Friedricha Ahrensa. Tej wersji zdarzeń prezydent Roosevelt zamierzał bronić do upadłego, utajniając każdy dowód jej przeczący. Kiedy na początku 1945 r. doświadczony dyplomata Arthur Bliss Lane przygotowywał się do misji pokierowania amerykańską ambasadą w Warszawie, jedynym dokumentem, który otrzymał na temat Katynia, był raport panny Harriman. Mimo to podczas rozmowy z prezydentem okazał, jak bardzo nie ufa Stalinowi, gdy ten obiecuje pełną suwerenność dla Polski. „Czy chcesz, bym poszedł na wojnę z Rosją?” – zapytał go Roosevelt. „Odpowiedziałem, że nie to miałem na myśli, lecz to, by przyjąć ostrą linię i z niej nie schodzić, wówczas, miałem tego pewność, osiągnęlibyśmy nasze cele. Jednak prezydent miał inną wizję wolnej Polski. Powiedział, że ma pełne zaufanie do słów Stalina i ma pewność, iż ten się z nich nie wycofa” – zapisał w książce o znamiennym tytule „Widziałem Polskę zdradzoną” Bliss Lane.
W Ameryce bez zmian
Śmierć prezydenta Roosevelta w niczym nie zmieniła podejścia waszyngtońskiej administracji do sprawy Katynia. Raz puszczona w ruch machina zafałszowywania prawdy działała siłą rozpędu. Tymczasem w połowie maja 1945 r. wrócił do ojczyzny ppłk John H. van Vliet. Dwa lata wcześniej, podczas walk w Tunezji, dostał się do niemieckiej niewoli. Następnie został dokooptowany do grupy jeńców z siedmiu krajów, których Joseph Goebbels uczynił świadkami pierwszych prac ekshumacyjnych prowadzonych w Katyniu. Swoje obserwacje podpułkownik spisał w raporcie i przekazał szefowi wywiadu armii gen. Claytonowi L. Bissellowi. Van Vliet nie miał wątpliwości, iż polskich oficerów zabili Sowieci. Raport został natychmiast utajniony, a gen. Bissell wydał podpułkownikowi rozkaz zachowania całkowitego milczenia o tym, co widział podczas ekshumowania zwłok polskich oficerów.
Postawa Amerykanów pozwoliła na oskarżenie w lutym 1946 r. przed Międzynarodowym Trybunałem w Norymberdze ppłk. Ahrensa. Reprezentujący rząd ZSRR prokurator Roman Rudienko oskarżył dowódcę batalionu Wehrmachtu o kierowanie wymordowaniem polskich jeńców. Jednak dowody na to były tak słabe, że Niemiec został uniewinniony. Przy tej okazji amerykański sędzia Robert Jackson ujawnił, że ludzie prezydenta Trumana naciskali na niego, żeby uznał ppłk. Ahrensa winnym. Jedynie uparte trzymanie się przez sędziów z krajów Zachodu zasady niezawisłości zapobiegło wówczas autoryzowaniu tezy sowieckiej propagandy, że za mord w Katyniu odpowiadała III Rzesza.
Ta porażka Kremla nie miała wówczas większego znaczenia. W Stanach Zjednoczonych, podobnie jak w Europie Zachodniej, prawda o wojennej zbrodni mało kogo obchodziła. Do nielicznych wyjątków należał Arthur Bliss Lane. Dyplomata nigdy nie ukrywał swej sympatii dla Polaków i troski o los ich kraju. Tym sentymentem zaraził się jeszcze w 1919 r., kiedy objął posadę sekretarza poselstwa USA w Warszawie. Z bliska oglądał narodziny II Rzeczypospolitej, później przez pewien czas pełnił funkcję ambasadora USA przy Rządzie RP na Uchodźstwie. Prezydent Roosevelt wysłał go znów na placówkę do Warszawy w 1945 r. Tam przez dwa lata Lane obserwował, jak komuniści niszczą w Polsce resztki wolności. Kiedy w lutym 1947 r. został odwołany z funkcji ambasadora, zaraz po powrocie do Ameryki zaczął pisać książkę „Widziałem Polskę zdradzoną”. Zainteresowała ona w USA głównie Polonię, dając jej odrobinę gorzkiej satysfakcji. Dużo ważniejsza okazała się kolejna inicjatywa Lane’a. Po odejściu ze służby w dyplomacji wspólnie z filozofem i redaktorem „Reader’s Digest” Maxem F. Eastmanem założył Amerykański Komitet ds. Zbadania Zbrodni Katyńskiej. Obaj postawili sobie za cel naświetlenie amerykańskiej opinii publicznej prawdy o mordzie na polskich oficerach.
Prywatne śledztwo
„Pełne, otwarte, bezstronne, naukowe ocenienie zbrodni jest celowe. To jest minimum, które sojusznicy winni są Polakom i 14 500 ofiarom” – pisał w 1949 r. Lane. Wkrótce Amerykański Komitet ds. Zbadania Zbrodni Katyńskiej poprosił kongresmenów o udostępnienie dokumentów związanych z tajemniczym mordem, które znajdowały się w posiadaniu rządu USA. „W związku z tym, że masakra katyńska miała miejsce około dziesięciu lat temu, i w z związku z tym, że jesteśmy uwikłani w światowy konflikt z Rosją Radziecką, nie ma powodu, aby nie tylko utajnić jakąkolwiek informację, ale ujawnienie jej może być w interesie publicznym” – napisał kongresmen ze stanu Connecticut John Davis Lodge na początku stycznia 1950 r. w liście do sekretarza stanu Deana Achesona. Departament Stanu oraz Departament Obrony stanowczo sprzeciwiły się takim pomysłom. „Jedno z najbardziej frustrujących doświadczeń przyszło wiosną 1950 r., gdy dobrze znany polski patriota, który przeżył Katyń, Józef Czapski odwiedził Stany Zjednoczone i został zaproszony przez Głos Ameryki, by wygłosić przemówienie do Polaków na falach krótkich” – opisuje w opracowaniu „Amerykańskie poglądy w latach 1951–1991 na kwestię zbrodni katyńskiej” Lee Edwards. „Postawiono mu jeden warunek: nie wspomina słowem o Katyniu”. Czapski szalał z wściekłości, ale podporządkował się woli gospodarzy.
Jednak sytuacja międzynarodowa zaczynała sprzyjać wysiłkom Arthura Bliss Lane’a. W Korei międzynarodowa koalicja, której przewodziły Stany Zjednoczone, toczyła boje z armią komunistycznych Chin, wspieranych przez ZSRR. Do tego jeszcze Związek Radziecki, ku zaskoczeniu Zachodu, zbudował własną bombę atomową. Perspektywa, że zimna wojna przekształci się gorącą, stawała się coraz bardziej realna. Strach przed sowiecką ekspansją potęgowały wieści płynące z Korei o mordowaniu przez komunistów amerykańskich jeńców. Wreszcie 18 września 1951 r. kongresmen Partii Demokratycznej Ray J. Madden przekonał Izbę Reprezentantów do przyjęcia rezolucji powołującej siedmioosobową komisję śledczą. Wyznaczono jej dwa zadania. Pierwsze dotyczyło ustalenia, kto zamordował polskich oficerów w Katyniu. Za równie ważne uznano sprawdzenie, czy urzędnicy rządowi utajniali fakty dotyczące zbrodni „pozbawiając obywateli amerykańskich ważnych informacji”. Tak rozpoczynało się jedno z największych śledztw w historii Kongresu. W jego trakcie specjalna komisja przesłuchała 81 świadków, a ok. 100 innych złożyło swe zeznania na piśmie. Kibicujący jej wysiłkom Kongres Polonii Amerykańskiej sfinansował druk książki dziennikarza Juliusa Epsteina „Tajemnica raportu van Vlieta” („The Mysteries of the van Vliet Report”). Opisanie historii utajnionego przez rząd dokumentu natychmiast rozpaliło ciekawość opinii publicznej. Gdy kongresmen George Dondero poprosił Departament Obrony o udostępnienie tajemniczego raportu, otrzymał odpowiedź, iż dokument zaginął. Na szczęście ppłk van Vliet żył, a co więcej, spisał wspomnienia.
W imię prawdy
„Nienawidzę Niemców. Nie wierzyłem im. Starałem się w każdy znany mi sposób uniknąć przekonania, że zrobili to Rosjanie. Starałem się we wszelkie możliwe sposoby przekonać samego siebie, że zrobili to Niemcy. Ale wierzę, że zrobili to Rosjanie” – zapisał w konkluzji swojego nowego raportu ppłk van Vliet. Jego opinia miała wielkie znaczenie i skłoniła komisję Maddena, by wezwać na świadka gen. Claytona L. Bissella. „Gdyby raport van Vlieta ujawniano w 1945 r., kiedy porozumienie z Jałty, dotyczące utworzenia Organizacji Narodów (Zjednoczonych – przyp. aut.), realizowano w San Francisco, być może Rosja sowiecka nigdy nie znalazłaby się w tej organizacji międzynarodowej” – oświadczył podczas przesłuchania były szef wywiadu armii. Podkreślał przy tym, że wykonywał polecenia zwierzchników, wierząc, iż chroni interesy strategiczne Stanów Zjednoczonych. Przecież ZSRR był wówczas dla Waszyngtonu cennym sojusznikiem.
Podobnych niespodzianek czekało komisję Maddena dużo więcej. Pod koniec 1951 r. jej członkowie pojechali do Londynu, żeby tam przesłuchiwać kolejnych świadków. Przy tej okazji poproszono rząd Wielkiej Brytanii o wgląd do dokumentów mogących pomóc w śledztwie. Wówczas minister spraw zagranicznych Anthony Eden odmówił jakiejkolwiek współpracy. Pomimo kolejnych trudności 2 lipca 1952 r. komisja Maddena przedłożyła Kongresowi swój raport o bardzo jednoznacznej treści. „NKWD (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych) dokonał masakry polskich oficerów w lesie katyńskim w pobliżu Smoleńska na Rusi” – oznajmiali jednogłośnie członkowie komisji. „Ta masakra była skalkulowanym zamachem mającym na celu eliminację polskich przywódców, którzy później mogli przeciwstawić się sowieckim planom komunizacji Polski” – dodawano. Jednocześnie komisja Maddena zalecała Kongresowi podjęcie działań zmierzających do postawienia ZSRR przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w oparciu o zapisy zawarte w Karcie Narodów Zjednoczonych. Z kolei do prezydenta Trumana zaapelowano o powołanie międzynarodowej komisji, która kontynuowałaby śledztwo. Pomysł ten szybko utrącił Departament Stanu, wskazując, iż dochodzenie jest de facto niemożliwe, bo musiałoby być prowadzone w krajach znajdujących się pod kontrolą Związku Radzieckiego. Również pomysł wniesienia kwestii Katynia na forum ONZ przez Stany Zjednoczone spotkał się ze zdecydowanym oporem waszyngtońskiej administracji. Tymczasem koniunktura międzynarodowa znów zmieniała się na mniej korzystną dla prawdy. Wojna w Korei dobiegała końca, w ZSRR zaś po śmierci Stalina rozpoczynała się polityczna odwilż. Ostatecznie więc Kongres opowiedział się po stronie rządu, a nie komisji Maddena. „Z prawdziwą przykrością i smutkiem dowiadujemy się, że na skutek nacisku ze strony Departamentu Stanu sprawa wniesienia masakry katyńskiej na forum międzynarodowe została ostatecznie ubita” – donosił 26 czerwca 1953 r. polskim czytelnikom tygodnik „Pittsburgczanin”.
Walka o pamięć
Ustalenia komisji Maddena nie przyniosły znaczących konsekwencji w relacjach między Waszyngtonem a Moskwą. Jednak dla polskiej emigracji stały się wyjątkowo ważnym wydarzeniem. W USA prawie nikt już nie próbował zrzucić odpowiedzialności za Katyń na Niemców. Choć niemal równie bolesne okazywały się milczenie i powszechna obojętność. Gdy w 1956 r. zmarł Arthur Bliss Lane, Polacy utracili najwierniejszego sojusznika. „Wierzę, że demokratyczne społeczeństwa nie mogą dopuścić braku litości wobec ludzkiego życia; poprzez amnestię milczenia, nie niszcząc podstawowych wartości, które stanowią ważny powód ich istnienia” – pisał w 1962 r. na łamach wydanej w USA monografii o zbrodni katyńskiej pt. „Śmierć w lesie” prof. Janusz K. Zawodny. Apel wykładowcy w Pomona College brzmiał wówczas jak głos wołającego na puszczy. Wprawdzie Polonia każdego roku organizowała uroczystości upamiętniające zamordowanie polskich oficerów przez NKWD, lecz spośród amerykańskich polityków brali w nich udział jedynie kongresmen polskiego pochodzenia Roman Puciński oraz Ray J. Madden. Z czasem dołączył do nich kolejny deputowany do Izby Reprezentantów Edward Joseph Derwinski. To dzięki jego staraniom w 1965 r. został wypuszczony do obiegu przez amerykańską pocztę znaczek upamiętniający rocznicę katyńskiego mordu. Rok później we Francji wyszła książka „Masakra w Katyniu”(„Le Massacre de Katyn”) autorstwa Henriego de Monforta.
Te nieliczne próby zainteresowania zachodniej opinii publicznej dawną zbrodnią wojenną z racji swej niszowości skazane były na niepowodzenie. Pierwszy pomnik upamiętniający Katyń został wzniesiony dopiero w roku 1976 r. w Londynie przy Gunnersbury Avenue. Wcześniej działacze polskiej emigracji musieli stoczyć bój z brytyjskim rządem, chcącym zablokować całą inicjatywę w imię podtrzymywania przyjaznych kontaktów z Kremlem. Postument ostatecznie stanął jedynie dzięki temu, że Polaków wsparli politycy z Partii Konserwatywnej oraz cieszący się wielkim autorytetem angielski historyk Louis Fitz-Gibbon. Autor wydanej w 1971 r. książki „Katyń zatuszowany” („The Katyn Cover-Up”). „Wśród wieńców był jeden złożony w imieniu całej rodziny przez posła Winstona Churchilla, wnuka premiera czasu wojny. Nie było przedstawiciela rządu brytyjskiego, ale były liczne delegacje patriotów czeskich, węgierskich, łotewskich, ukraińskich i Wolnych Rosjan” – opisywał z wielką satysfakcją uroczystość odsłonięcia postumentu Józef Czapski. Batalia wokół pomnika w Londynie poruszyła gubernatora Kalifornii Ronalda Reagana. „Katyń to nazwa, którą wszyscy powinniśmy pamiętać” – oświadczył podczas swego wystąpienia radiowego 2 listopada 1976 r. „To nazwa lasu, ale pomnik nie upamiętnia miejsca. Jest dedykowany 14,5 tys. polskich oficerów, którzy służyli w obronie Polski, gdy naziści dokonali inwazji z zachodu i Rosjanie ze wschodu” – mówił gubernator, szczegółowo opisując przebieg masakry dokonanej przez NKWD. Znany ze swych antykomunistycznych poglądów polityk nie krył przy tym swego obrzydzenia dla uległości Zachodu. „Brytyjski rząd, poddany zaciekłej i ciągłej presji ze strony Moskwy, próbował zapobiec wniesieniu tego pomnika. Rok po roku brytyjski rząd blokował wszystkie lokalizacje wybrane przez komisję pamiątkową. W końcu w jakiś sposób znaleziono maleńki, obskurny cmentarz” – podkreślał człowiek, który cztery lata później został kolejnym prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Powrót do zimnej wojny za rządów Reagana przyniósł renesans dobrej koniunktury dla polskiej emigracji, chcącej upamiętnić katyński mord. Amerykańskie media wreszcie zaczęły pisać o zbrodni otwarcie, wskazując prawdziwych winowajców. Symbolem tej zmiany stał się trzeci pomnik katyński powstały poza granicami Polski (drugi odsłonięto w Toronto w 1980 r.), który amerykańska Polonia postanowiła wznieść na Exchange Place w Jersey City. Rzeźbę, zaprojektowaną przez Andrzeja Pityńskiego, odsłonięto już po odejściu z Białego Domu Ronalda Reagana, 19 maja 1991 r. Zaledwie siedem miesięcy później swoje istnienie zakończył Związek Radziecki. Szukający ocieplenia w relacjach z Warszawą prezydent Federacji Rosyjskiej Borys Jelcyn w październiku 1992 r. udostępnił stronie polskiej kopie dokumentów jednoznacznie świadczących o odpowiedzialności Stalina i całego sowieckiego Biura Politycznego za wymordowanie polskich jeńców wojennych. Ten ciąg wydarzeń zdawał się świadczyć, że wieloletnie starania Polaków, by obwieścić w świecie prawdę o Katyniu, uwieńczone zostały ostatecznym sukcesem. Wskazano winnych, ofiarom zaś zapewniono godne upamiętnienie. Jednak w kolejnych pokoleniach pamięć o przeszłości potrafi ewoluować w zaskakujący sposób. Nic, co wydaje się obecnie pewnikiem, wcale nie musi być tak samo postrzegane w przyszłości. Dlatego pomniki zawsze mają znaczenie, a niektóre wręcz ogromne.
Od czasu II wojny światowej nic tak nie zjednoczyło Polonii w USA jak zapowiedź przeniesienia pomnika katyńskiego z New Jersey. Po raz pierwszy od dawna dało się dostrzec istnienie w Stanach Zjednoczonych polskiego lobby. Już tylko ten fakt dobrze oddaje wielkie znaczenie rzeźby