Problem z praworządnością istnieje i nie da się zaklinać rzeczywistości – mówi DGP Marek Woźniak, wiceszef Europejskiego Komitetu Regionów
WYWIAD
Były obawy, że Polska w kolejnej perspektywie finansowej straci wiele środków z polityki spójności. Plany są jednak lepsze, niż się spodziewano.
Na tym początkowym etapie mamy mniej więcej to, co zapowiadał komisarz ds. budżetu Günther Oettinger. W przymiarkach mówił, że pieniędzy na spójność będzie o 5 proc. mniej. Teraz mowa jest o 7 proc., więc mówimy w sumie o podobnym poziomie. Natomiast nie do końca mamy jasność, w stosunku do jakich wartości będzie ta redukcja. Liczby będą inne, jeśli weźmie się pod uwagę ceny z 2011 r. i ceny bieżące. Różnica będzie też przy szacunkach dla 28 i dla 27 państw po brexicie. To wszystko musi być doprecyzowane. Projekt Komisji Europejskiej, która jest naszym sprzymierzeńcem, jeśli chodzi o politykę spójności, to punkt wyjścia do negocjacji. Wśród krajów członkowskich są zdecydowani krytycy, którzy już jawnie deklarują, że nie będą chcieli powiększać budżetu ponad wartość 1 proc. dochodu narodowego brutto. W projekcie KE mamy 1,1 proc. To więc dopiero początek trudnej drogi negocjacyjnej. Oby była ona jak najkrótsza, bo w innym razie będziemy mieć efekt podobny do tego z obecnej perspektywy, kiedy późno zaczęliśmy wydatkować fundusze.
Cięcie na poziomie 7 proc. dotknie polskie regiony? Czy najbogatsze województwa stracą?
Największą pomoc otrzymują regiony konwergencji, czyli te, które są poniżej 75 proc. unijnej średniej PKB per capita. Przyjmując poziom z 2015 r., Mazowsze z Warszawą jest już powyżej tego progu, a na progu jest Dolny Śląsk. Te dwa regiony byłyby traktowane nieco inaczej. Jeśli będziemy tracić, to głównie ze względu na to, że pokonaliśmy dystans cywilizacyjny. Z jednej strony to powód do satysfakcji, ale z drugiej musimy się pogodzić z tym, że poskutkuje to obniżeniem wartości finansowej. Stracimy, bo będzie mniej pieniędzy. Możemy też trochę stracić, jeśli wprowadzone zostaną bardziej precyzyjne wskaźniki oprócz PKB.
Fundusz, z którego korzystają regiony, to chyba pole do cięć także w stosunku do obecnej propozycji KE.
Myślę, że tak. Takim polem jest również wspólna polityka rolna. Interesuje się nią nawet mniejsza liczba krajów niż polityką spójności. Pojawiał się postulat, że jeśli kraje chcą wyrównywać szanse rolników, to niech wykorzystują do tego własny budżet. Ten argument może się znów pojawić. Za wspólną polityką rolną mocno optuje Francja, którą trudno pominąć w tej rozgrywce, a Polska jest w tej kwestii jej sojusznikiem. Wobec polityki spójności też pojawiały się głosy krytyki. Pojedyncze przykłady nie do końca rozsądnego wydatkowania tych pieniędzy w Europie istnieją i można je spektakularnie wykorzystać, by uderzyć w politykę spójności. Niektórzy mówią, że wobec skomplikowania procedur i tego, co dany kraj członkowski z tego ma, lepiej byłoby zostawić sobie te pieniądze i wydatkować je na własną rękę, według prostszych reguł. Spodziewam się, że będzie ostra walka o politykę spójności. W naszym komitecie widzimy, że regiony są dużo bardziej zgodne co do polityki spójności niż całe państwa, bo tutaj każdy, niezależnie, czy jest z kraju będącego płatnikiem netto, czy z kraju, gdzie większość regionów liczy na wyrównywanie szans, chce coś z tego tortu dla siebie. Ministrowie finansów już takiego sentymentu nie mają i będą walczyć o swoje budżety.
Wciąż nie ma pewności, jak pieniądze z polityki spójności będą dzielone. PKB pozostanie najważniejszym wskaźnikiem, ale przyjmowanie migrantów czy bezrobocie wśród młodych może przesunąć środki na południowe regiony.
Raczej nie będzie prostego mechanizmu „nie przyjmujesz migrantów, poniesiesz konsekwencje”. Raczej będzie na odwrót – wsparcie będą otrzymywać te regiony, które przyjęły migrantów. Będzie bonus za aktywność, humanitaryzm, solidarność. To słuszne podejście. Gdy rozmawiam z burmistrzami z Sycylii czy Grecji, trudno nie zrozumieć ich problemów, głównie z brakiem pomocy ze strony własnego państwa czy UE. Dla Polski bardziej niebezpieczne jest powiązanie funduszy z praworządnością. Nasze władze próbują eksponować kwestię tego, na ile ta ocena będzie wiarygodna i oparta na obiektywnych kryteriach. Ale problem praworządności istnieje i zaklinanie rzeczywistości się nie uda. Są pewne zasady. Kto ich nie przestrzega, będzie musiał się dostosować albo ponieść konsekwencje. Unia ma to dość dobrze przetrenowane, biorąc pod uwagę, jak wiele warunków trzeba spełnić przed przystąpieniem do Wspólnoty. UE ma sprawdzone instrumenty oceny tego, czy kraj jest praworządny. ⒸⓅ
Marek Woźniak (PO), wiceprzewodniczący Europejskiego Komitetu Regionów, marszałek województwa wielkopolskiego / Dziennik Gazeta Prawna