Wydaje się, że w Polsce emocje wywołane kontrowersyjną nowelizacją ustawy o IPN opadły. Mimo to nie jest to najlepszy czas, by rozdrapywać stare rany, czy poruszać temat antysemityzmu - pisze izraelski dziennik "Haarec" w reportażu znad Wisły.

Jak czytamy w materiale autorstwa Judy Maltz, dyrektor Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW Michał Bilewicz nie wie, czy powinien się cieszyć czy płakać, że jego praca w ostatnim czasie przyciąga tyle uwagi.

37-letni psycholog społeczny znalazł się w centrum zainteresowania, gdy członkowie PiS zażądali, by rząd wstrzymał finansowanie jego badań. Ich niezadowolenie wywołało niedawne przemówienie Bilewicza w Muzeum POLIN, "w którym ostrzegał on przed niebezpiecznym wzrostem antysemityzmu" - czytamy w reportażu. Po tym wystąpieniu członkowie PiS opisywali jego pracę jako "oderwaną od rzeczywistości, nienaukową i tendencyjną", a nawet "antypolską" - dodaje "Haarec".

Według dziennika przeciwnicy polskiego rządu o kampanię przeciwko Bilewiczowi obwiniają toksyczną atmosferę, którą wywołało przyjęcie w styczniu przez parlament nowelizacji ustawy o IPN. "Przeciwnicy rządu postrzegają przepisy jako próbę dogodzenia antysemickim, prawicowym wyborcom, którym nie podoba się uwaga poświęcana wiktymizacji Żydów podczas Holokaustu i to, że stawia ona ich kraj w złym świetle" - czytamy. Nowelizacja została skierowana przez prezydenta Andrzeja Dudę do Trybunału Konstytucyjnego.

Obawy Bilewicza nie dotyczą tylko finansowania jego badań, lecz także tego, czy w związku z nowymi przepisami będzie mógł w przyszłości opowiadać historię swej babki. Kobieta uciekła z getta we Lwowie do Warszawy, gdzie żyła po aryjskiej stronie i zawsze mówiła, że bardziej bała się Polaków niż Niemców, gdyż Niemcy w przeciwieństwie do Polaków nie rozpoznawali jej jako Żydówki.

Jednak zdaniem "Haareca" te obawy mogą być przedwczesne, gdyż ostatnio wiele wskazuje na to, że ustawa zostanie zmodyfikowana, a być może w pełni wycofana. Nie chodzi jedynie o międzynarodowe oburzenie, jakie wywołała, ale też o to, że jej egzekwowanie może okazać się niemożliwe. Ostatnio prokuratura sugerowała, że niektóre jej przepisy są niezgodne z konstytucją.

Dziennik cytuje Naczelnego Rabina Polski Michaela Schudricha, który uważa, że ustawa "otwiera ogromną puszkę Pandory". W tym kontekście gazeta przypomina, że tuż po przyjęciu ustawy przez Sejm i Senat "liczba antysemickich incydentów wzrosła do bezprecedensowego od czasów komunizmu poziomu".

"Nie był to antysemityzm w staromodnym tego słowa znaczeniu, gdy Żydów bito na ulicach. Chodziło o bolesne i często skandaliczne wypowiedzi znanych polityków i dziennikarzy (...), a także o wybuch mowy nienawiści w mediach społecznościowych. Niewątpliwie powodem niektórych z tych wyzwisk były antypolskie wypowiedzi po drugiej stronie" - czytamy.

Zdaniem Schudricha "nagle upadło społeczne tabu, które istniało od 1989 roku dotyczące antysemickich wypowiedzi".

Rabin przyznał jednocześnie, że w ostatnich tygodniach obserwuje zmianę na lepsze. Jako przykład tym zmian wymienił petycję podpisaną przez organizacje pozarządowe w Polsce potępiające ustawę, mocne oświadczenie Kościoła katolickiego krytykujące antysemityzm, wizytę prezydenta Dudy w Centrum Społeczności Żydowskiej w Krakowie i, co najważniejsze, publiczne przeprosiny rządu za wygnanie Żydów przez komunistyczny reżim w 1968 roku.

Schudrich zauważył, że obecnie rzadziej niż w lutym jest pytany przez Żydów mieszkających w Polsce, czy już czas opuścić kraj. Badania Bilewicza potwierdzają te obserwacje. Wynika z nich bowiem, że w internecie jest mniej antysemickich treści niż na początku roku, gdy zaczęto odnotowywać ich ogromny wzrost.

Dyrektor Centrum Społeczności Żydowskiej (JCC) w Krakowie Jonathan Ornstein także przyznał, że jest bardziej optymistycznie nastawiony niż miesiąc temu. Według niego w Polsce zrozumiano, że "ustawa nie jest w polskim interesie, że nie była dobrze przemyślana i że była dużym błędem". Zdaniem Ornsteina jest wiele powodów, by wierzyć, że przepisy zostaną cofnięte.

Dyrektorka warszawskiego JCC Agata Rakowiecka opowiadała "Haarecowi", że tuż po przyjęciu ustawy niektórzy członkowie porównywali atmosferę panującą w Polsce do tej z 1968 roku. Jednak według Rakowieckiej nie było to trafne porównanie, a "dzisiaj Żydzi nie czują się już marginalizowani, ponieważ istnieją ludzie i organizacje, sprzeciwiający się temu, co się dzieje".

Bilewicz bardziej niż o los relatywnie niewielkiej społeczności żydowskiej w Polsce obawia się o los Polaków, którzy nie są Żydami i w ostatnim czasie zaczęli się interesować historią Żydów w swym kraju. Wielu z nich bierze aktywny udział w projektach upamiętniających. "Boję się, że zwłaszcza w małych miastach tacy ludzie staną w obliczu sprzeciwu ze strony lokalnych władz" - mówił "Haarecowi". Przytoczył przykład nauczyciela z niewielkiego miasta, upomnianego przez lokalne kuratorium za próbę wpływania na uczniów podczas lekcji historii na temat Żydów.

"Haarec" przytacza też wypowiedzi urodzonej w Izraelu Shoshany Ronen z Zakładu Hebraistyki UW, która od 25 lat mieszka w Polsce. Nie przekonuje jej wyłączenie z ustawy badań naukowych i działalności artystycznej. Ronen obawia się, że młodzi naukowcy, dopiero rozpoczynający karierę i interesujący się drugą wojną światową, "będą się porządnie zastanawiać, zanim pójdą w tym kierunku". Zauważyła, że coraz mniej pieniędzy z rządowych grantów trafia na projekty związane z tematyką żydowską.

Z badań Centrum Badań nad Uprzedzeniami wynika, że antysemityzm w Polsce rósł już przed przyjęciem nowelizacji, a punktem zwrotnym był 2015 rok, gdy do władzy doszło PiS. To przesunięcie jest najbardziej widoczne we wskaźniku, który Bilewicz nazywa "dystansowaniem się społecznym", mierzącym, jak niechętnie Polacy podchodzą do tego, że mają żydowskich krewnych, sąsiadów czy współpracowników. Według Bilewicza ten wskaźnik wzrósł z 30-40 proc. podczas ostatnich 10 lat do 50 proc. od 2015 roku.

Kolejną zmianą jest rosnąca tendencja wśród Polaków do idealizowania działań rodaków podczas drugiej wojny światowej.

"Haarec" cytuje też Bogdana Białka, współprzewodniczącego Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, który od lat próbuje przekonać mieszkańców Kielc, gdzie w 1946 roku doszło do pogromu Żydów, że powinni przyznać, iż w przeszłości ich miasta jest ciemna plama i wyciągnąć z tego wnioski.

Białek jest zdania, że przepisy znowelizowanej ustawy o IPN nie będą egzekwowane. "To bardzo zła ustawa, która będzie martwą ustawą, ponieważ nikt tak naprawdę nie wie, o co w niej chodzi" - powiedział dziennikowi. Białka martwią jednak emocje, które wywołały przepisy. Ustawa "wyzwoliła to, co przez lata było tłumione, w tym antysemityzm" - powiedział.

Naczelny Rabin Polski nazwał nowelizację "bałaganiarską" i zastrzegł, że chociaż w ostatnim czasie napięcie wokół ustawy uległo zmniejszeniu, to jest za wcześnie, by wyrokować, jak to się skończy. "Nie jestem pewien, czy to już koniec, środek czy początek. Chcę mieć nadzieję, że koniec. Jednak dowiemy się tego najpewniej dopiero za rok" - ocenił Schudrich. (PAP)