Szef litewskiej dyplomacji nie chce podejmowania drastycznych środków w odniesieniu do Polski w kontekście procedury praworządności.
Pierwsza wizyta polskiego prezydenta od 2013 r. to dowód, że nasze relacje się poprawiły?
Nie tylko ta wizyta tego dowodzi. Nasze relacje są intensywne także w innych dziedzinach, jak obrona, bezpieczeństwo czy infrastruktura energetyczna. Ale ma pan rację, że gościa na tak wysokim szczeblu od dawna na Litwie nie mieliśmy. A to niejedyna taka wizyta. W marcu do Wilna przyjedzie premier Mateusz Morawiecki, a 28 lutego w polskim Sejmie wygłosi mowę szef naszego parlamentu Viktoras Pranckietis. Wszystko to wydarzy się w krótkim okresie. To czegoś dowodzi.
Przed rokiem mówił pan DGP, że potrzebujemy nowego impulsu. Co dokładnie poza retoryką zmieniło się przez ten czas?
Mamy do czynienia z konsekwentnymi wysiłkami. Mówiłem panu wtedy, że jesteśmy skazani na współpracę. Czekamy teraz na lipcowy szczyt NATO. Nasze oczekiwania co do tego wydarzenia są identyczne. Płyniemy tą samą łódką, a to nas musi zbliżać. To samo w kwestiach infrastrukturalnych. W ostatnim czasie, po pewnej przerwie, ruszył do przodu projekt połączenia gazowego. To ważne dla całego regionu. Sądzę, że wymienimy też poglądy na temat przyszłości Unii Europejskiej.
Wspomniał pan o interesach energetycznych. Poza wspólnymi interesami są również kwestie interpretowane w obu stolicach jako wspólne zagrożenia. Mam na myśli budowę gazociągu Nord Stream 2 i elektrowni atomowej w białoruskim Ostrowcu. Premier Morawiecki stara się zbudować koalicję, by zablokować NS2. Wilno wzywa do blokady Ostrowca. Wierzy pan w sukces tych wysiłków?
To nie jest łatwe zadanie. NS2 to dobry przykład, gdy logika nie działa. Wszyscy w UE się zgadzają, że musimy dywersyfikować źródła dostaw, ograniczać uzależnienie od jedynych źródeł, wdrażać przepisy trzeciego pakietu energetycznego. Logicznie myśląc, projekt NS2 powinien zostać wstrzymany, a jednak tak nie jest. To nie znaczy, że mamy nie rozmawiać na ten temat z państwami regionu czy Komisją Europejską. Głos Polski, Litwy, Danii i innych państw jest bardzo ważny. Niezależnie od efektów, które czasem przeczą logice. Jeśli chodzi o Ostrowiec, doceniamy stanowisko polskiego rządu, który podkreśla, że nie zamierza kupować stamtąd prądu, o ile ta siłownia ruszy, co na razie nie jest przecież pewne. Międzynarodowe standardy bezpieczeństwa muszą być respektowane.
Najtrudniejszą kwestią do rozwiązania jest sprawa pisowni nazwisk. W litewskim Sejmie leżą dwa projekty. Jakie jest stanowisko rządu w sprawie granic możliwego kompromisu i kiedy te przepisy mogą wreszcie zostać uchwalone?
Stanowisko rządu jest jasne. Mam nadzieję, że deputowani podejmą tę kwestię, jak tylko skończy się przerwa między sesjami Sejmu. Cóż mogę powiedzieć... To naprawdę trwa już zbyt długo. Zna pan moje osobiste stanowisko. Naprawdę jestem zwolennikiem zmiany prawa. Wiemy, że zawsze pojawiają się głosy sprzeciwu, ale mam nadzieję, że powoli słabną. Spory na ten temat też nie są już aż tak silne. Musimy iść do przodu i to rozwiązać.
Poza relacjami z Litwą nasze władze deklarują zamiar uregulowania relacji z Komisją Europejską. Jeden z litewskich dyplomatów mówił DGP nieoficjalnie, że Wilno postrzega konflikt na linii Warszawa–Bruksela jako zagrażający pozycji wszystkich państw naszego regionu. Jakie jest pana stanowisko w tej sprawie?
Zawsze, gdy dochodzi do takiej sytuacji konfliktowej, wywołuje to zainteresowanie regionu. Wszyscy chcielibyśmy rozwiązania tego sporu, bo to problem dla całego regionu. Myślę, że to możliwe. Po odświeżeniu rządu w Polsce doszło do kilku ważnych wizyt nowego premiera i ministra spraw zagranicznych, które miały na celu odnowę relacji z najważniejszymi państwami, jak Niemcy.
Jak Litwa zagłosuje, jeśli dojdzie do głosowania nad sankcjami przeciwko Polsce?
Jeśli dojdzie do głosowania, będziemy dyskutować, jak zagłosujemy. Ale zawsze powtarzaliśmy, że jesteśmy przeciwni drastycznym krokom. Nie jesteśmy zwolennikami przesadnych nacisków, opowiadamy się za dialogiem. Nie czujemy entuzjazmu w sprawie drastycznych środków.
Decyzja w sprawie wprowadzenia lub niewprowadzenia sankcji powinna zapaść jak najszybciej, czy powinno się ją jak najdłużej odwlekać?
Komisja Europejska poprosiła o trzy miesiące, by zorientować się, czy doszło do pewnych zmian. Po tych trzech miesiącach powinniśmy spodziewać się konkluzji, czy idziemy we właściwym kierunku. Wtedy zobaczymy. Wierzę, że wysiłki poczynione przez stronę polską zostaną wzięte pod uwagę i powrócimy na drogę normalnego dialogu.
W Brukseli pojawiają się propozycje, by uzależnić unijne finansowanie od przestrzegania zasad praworządności. Jakie jest stanowisko Litwy?
To też można uznać za środek drastyczny. W mojej opinii taki środek mógłby odnieść skutki odwrotne od zamierzonych. Musimy być ostrożni w tej kwestii. Wiem, że takie pomysły pojawiają się nie tylko w Komisji Europejskiej, ale i w niektórych stolicach. Z drugiej strony wszyscy musimy trzymać się zasad i wartości, które przyjęliśmy. To bardzo poważna sprawa.
Chciałbym zapytać o sprawy ukraińskie. Możemy zrobić coś dla koordynacji naszego wsparcia dla Kijowa?
Wszyscy musimy zrobić więcej niż obecnie. Włącznie z Ukraińcami, którzy powinni poczynić postępy w dziedzinie walki z korupcją i przeprowadzaniu nieodwracalnych reform. Nie zapominajmy, że Ukraina znajduje się w bardzo trudnej sytuacji zewnętrznej agresji. Musimy to zrozumieć i wzmocnić współpracę – nie tylko wojskową, ale i gospodarczą. Nasi posłowie zaproponowali, a Sejm przyjął ideę nowego planu dla Ukrainy, w który mogłyby się zaangażować instytucje finansowe, takie jak Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju czy Europejski Bank Inwestycyjny, by usprawnić istniejące procedury, zwiększyć zdolność Ukrainy do absorpcji środków zagranicznych i usprawnić zarządzanie projektami, by system był wydajniejszy. Takie kroki mogą proponować przyjaciele. A tych najaktywniejszych przyjaciół, niestety, nie ma aż tak wielu. Kto ma to zrobić, jeśli nie Litwa albo Polska? Rok 2018 zdecyduje, czy Ukraina przetrwa, czy się podda. Czas nie jest naszym sojusznikiem. Gdyby był, moglibyśmy czekać. Ale nie możemy.
Separatyści z Ługańska i Doniecka zarabiają na eksporcie antracytu, także do Unii Europejskiej. Część z odpowiedzialnych za to ludzi (m.in. po tekstach DGP – red.) w styczniu została wpisana na amerykańską listę sankcyjną, ale wciąż nie figuruje na unijnej czarnej liście. Co zrobić, by zablokować kontakty handlowe z okupowanym Donbasem, które z punktu widzenia Ukrainy są nielegalne?
Nie chodzi tylko o Donbas, ale i o Krym. Musimy być konsekwentni. Na przyszłość chciałbym, byśmy zdołali skoordynować politykę sankcyjną UE i USA, i być w tej sferze bardziej skuteczni. Robimy, co możemy, by uzgodnić wspólne stanowisko, a jeśli nie jest to możliwe, wprowadzamy własne sankcje na poziomie unijnym. Na Litwie przyjęliśmy ostatnio ustawę Magnitskiego (wymierzoną w ludzi odpowiedzialnych za śmierć prawnika Siergieja Magnitskiego, który ujawnił w Rosji gigantyczny skandal korupcyjny – red.). Wcześniej przyjęliśmy sankcje wymierzone w ludzi odpowiedzialnych za uwięzienie ukraińskiej żołnierki Nadii Sawczenko. Nie zdołaliśmy tego uzgodnić na poziomie unijnym, więc wdrożyliśmy je na poziomie narodowym. To też jest konkretny sygnał polityczny. Będziemy kontynuować te działania w przyszłości.