Wobec masowego napływu imigrantów z nękanej kryzysem gospodarczym i politycznym Wenezueli rząd Kolumbii nasila od czwartku kontrolę na liczącej 2 219 km granicy z tym krajem. Kolumbia obawia się bowiem "eksportu kryzysu gospodarczego" z Wenezueli.

Kolumbijski prezydent Juan Manuel Santos, który w czwartek odwiedził tereny przygraniczne, w tym miasto Cucuta, zapowiedział, że jego kraj będzie ograniczał napływ imigrantów z Wenezueli, których część pozostaje w Kolumbii, choć nie uzyskują statusu legalnych imigrantów.

"Kolumbia nigdy jeszcze nie przeżywała takiej sytuacji jak ta, w której znaleźliśmy się obecnie" - oświadczył Santos.

Kolumbijskie władze imigracyjne ogłosiły w czwartek, że w tym kraju przebywa obecnie 600 tys. przybyszy z Wenezueli, tj. dwukrotnie więcej niż sześć miesięcy wcześniej.

Prezydent Santos zapowiedział, że kolumbijskie władze przestaną wydawać przepustki w ramach tzw. małego ruchu granicznego, a zamiast tego w ramach solidarności z Wenezuelczykami utworzą z pomocą ONZ Ośrodek Pomocy dla Migrantów, który będzie mógł początkowo obsługiwać 2 tys. "przemieszczających się osób".

Dotąd co rano, na długo przed otwarciem przejść granicznych, formowały się od strony Wenezueli długie kolumny pojazdów i pieszych wyruszających do Kolumbii na zakupy i w poszukiwaniu pracy, wielu z zamiarem pozostania na dłużej bądź na stałe.

Przez jedno z najruchliwszych przejść granicznych - most imienia Simona Bolivara na rzece Tachira, łączący wenezuelskie miasto San Antonio del Tachira z kolumbijskim Cucuta, zamknięty od dwóch lat przez wenezuelski rząd dla pojazdów - przechodzi codziennie pieszo 35 tys. Wenezuelczyków.

Zamykając most dla ruchu kołowego, władze wenezuelskie chciały zmniejszyć "prywatny, nielegalny eksport" taniej wenezuelskiej benzyny i ropy naftowej do Kolumbii w zbiornikach pojazdów i kanistrach, uznawany przez nie za jedną z przyczyn spadku wpływów z eksportu ropy naftowej, na której opiera się cała gospodarka kraju.

Wzrastająca w Wenezueli od trzech lat inflacja (w tym roku już czterocyfrowa), braki w zaopatrzeniu sklepów w najniezbędniejsze towary, kryzys służby zdrowia, której powszechna dostępność dla najuboższych (jedno z głównych haseł "rewolucji boliwariańskiej" zapoczątkowanej w 1999 r. przez prezydenta Hugo Chaveza) staje się fikcją - wszystko to skłania coraz większe rzesze Wenezuelczyków do podejmowania pracy zagranicą.

Narastająca fala emigracji - pisze korespondent agencji EFE w depeszy z Cucuty - nie zatrzymuje się na Kolumbii, która dla wielu staje się tylko etapem w drodze do Ekwadoru, Peru, Chile lub Argentyny.