Deklaracje Brukseli o tym, że proces ten można jeszcze odwołać, to myślenie życzeniowe. Ani brytyjski rząd, ani opozycja do tego nie dążą
UNIA
Unijni politycy twierdzą, że większość Brytyjczyków chce powtórzenia referendum, i deklarują, że drzwi dla Londynu, gdyby zmienił zdanie w sprawie brexitu, pozostają otwarte. Ale prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest niewielkie.
Według opublikowanego w miniony piątek sondażu ośrodka ICM dla „Guardiana” za nowym referendum opowiada się obecnie – odliczając jedną czwartą ankietowanych niemających zdania – 58 proc. pytanych, a przeciwko – 42 proc. Poparcie dla powtórzenia plebiscytu nie jest jednak tożsame z poparciem dla dalszego członkostwa kraju w Unii Europejskiej. Wprawdzie zwolennicy pozostania w Unii faktycznie wygrywają (51:49 proc.), ale ta przewaga jest mniejsza, niż w prawdziwym referendum uzyskała przeciwna strona (w czerwcu 2016 r. stosunek głosów wynosił 52:48 na korzyść brexitu).
– Ta niewielka zmiana sondażowa nie ma żadnego znaczenia. Przypomnijmy, że tuż przed referendum wszystkie sondaże mówiły, że nie będzie brexitu. Jeśli ktoś myśli, że Brytyjczycy zmienią zdanie pod wpływem jednego czy drugiego sondażu, to jest w dużym błędzie – mówi DGP prof. Tomasz Grzegorz Grosse, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego i ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.
O możliwości zatrzymania brexitu zaczęli intensywnie mówić w ostatnich dwóch tygodniach czołowi unijni politycy. – My na kontynencie nie zmieniliśmy zdania. Nasze serca nadal są dla was otwarte – zapewniał przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. – Nie wyrzucamy Brytyjczyków. Chcielibyśmy, żeby zostali, i jeśli by tego pragnęli, powinni mieć do tego prawo – mówił z kolei szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. Pozytywnie do tego pomysłu odniósł się też prezydent Francji Emmanuel Macron. Te wypowiedzi nie pozostały bez echa po drugiej stronie kanału La Manche. Były brytyjski premier Tony Blair przy okazji Światowego Forum Gospodarczego w Davos ocenił szanse na to, że ostatecznie do brexitu nie dojdzie, na 40 proc.
Problem w tym, że te wszystkie deklaracje są raczej myśleniem życzeniowym niż dowodem, że powtórzenie referendum czy tym bardziej wycofanie wniosku o wyjście z UE jest w ogóle brane pod uwagę. – Wyjście Wielkiej Brytanii jest ogromnym ciosem dla Unii Europejskiej i dla wielu polityków w UE, więc wiele osób chciałoby ten proces odwrócić. Ale UE nie ma tu zbyt wiele do powiedzenia i nie jest możliwe, by mogła Brytyjczykom zaoferować cokolwiek, żeby zmienili zdanie. Odwrotnie, Unia poprzez swoje ostre stanowisko podczas negocjacji raczej zniechęca ich do tego. W czasie negocjacji wielokrotnie pokazywała Wielkiej Brytanii, że nie będzie żadnej taryfy ulgowej i w ten sposób tylko utrwala brexit – mówi prof. Grosse.
Do powtórzenia referendum w tym momencie nie wzywa żadna z głównych partii w Wielkiej Brytanii. Najbliżsi temu są Liberalni Demokraci, ale postulują oni, by odbyło się ono dopiero po zakończeniu negocjacji z Unią w sprawie warunków wyjścia, aby wyborcy mieli pełną możliwość oceny konsekwencji. Ale Liberalni Demokraci nie mają praktycznie żadnego wpływu na obecną sytuację.
– Skoro premier Theresa May i szef największej partii opozycyjnej zgodnie twierdzą, że drugiego referendum nie będzie, to możemy z dużą dozą pewności powiedzieć, iż do niego nie dojdzie. Przede wszystkim decyzję polityczną musiałaby podjąć większość rządowa, a Partia Konserwatywna jest za bardzo podzielona w tej sprawie. Z kolei Partia Pracy ustami swojego lidera kilkakrotnie mówiła, że nie należy po raz drugi głosować w tej samej sprawie – ocenia prof. Grosse. Tymczasem wczoraj znów brexit się przybliżył. Państwa UE przyjęły wspólne stanowisko w sprawie okresu przejściowego po formalnym wyjściu Wielkiej Brytanii. Ma on trwać do 31 grudnia 2020 r. ⒸⓅ
Z sondaży wynika, że dziś brexitu chce 49 proc. Brytyjczyków
Donald Tusk głośno wyraża nadzieję, że Londyn zostanie w UE / Dziennik Gazeta Prawna