Prezydent przekonuje, że od dawna gospodarka nie rosła tak szybko, a liczba nowo przyjętych ustaw nie była tak duża. Ale nie wszystko jest prawdą i jego zasługą.
Przypadająca w sobotę rocznica zaprzysiężenia nie była szczególnie celebrowana, bo zbiegiem okoliczności akurat tego dnia zaczęło się zamknięcie rządu (government shutdown). Kongres nie zdołał się bowiem porozumieć w sprawie przyjęcia budżetu lub chociażby przedłużenia prowizorium budżetowego na kilka kolejnych tygodni. Zamknięcie rządu oznacza, że wszystkie federalne służby poza tymi kluczowymi dla funkcjonowania państwa przestają działać, a ich pracownicy zostają wysłani na przymusowe bezpłatne urlopy. Takie sytuacje zdarzały się już w przeszłości – po raz ostatni w 2013 r. – ale to pierwszy przypadek, by doszło do niej w czasie, gdy władzę w Białym Domu i większość w Kongresie miała ta sama partia. Dziś rano Kongres ma ponownie spróbować osiągnąć porozumienie, bo o ile w weekend zamknięcie rządu sprowadza się głównie do nieczynnych atrakcji turystycznych i parków narodowych, o tyle w tygodniu skutki będą już naprawdę uciążliwe.
Trump obarczył winą demokratów. Ankietowani w sondażach wskazują jednak bardziej na republikanów (w równym stopniu republikańską większość w Kongresie i prezydenta). Tak czy inaczej ta sytuacja osłabia twierdzenia Trumpa, iż jest on przywódcą zdolnym do wypracowywania wielkich kompromisów. Zapewne obniży też poziom aprobaty dla jego działań. A na tle poprzedników i tak jest on niewysoki. Według cotygodniowych badań Gallupa działania obecnego prezydenta popiera 39 proc. ankietowanych. Barack Obama po roku urzędowania miał 50 proc. pozytywnych ocen, Bill Clinton – 54 proc., a George W. Bush – 83 proc. (to jednak efekt rozpoczętej wtedy wojny z terroryzmem po zamachach z września 2001 r.).
– Jak na pierwszy rok w Białym Domu, Trump ma niskie poparcie. Choć było kilku prezydentów, którzy mieli gorsze. Ale trzeba pamiętać o dwóch rzeczach. Od lat 6o. Stany Zjednoczone nie były tak mocno podzielone politycznie, co powoduje, że polityków, zwłaszcza tak wyrazistych jak Trump, albo się kocha, albo nienawidzi. Po drugie, to poparcie jest dość stabilne, niemal od początku kadencji oscyluje wokół 40 proc. A ponieważ Trump jest bardzo dobrym strategiem kampanijnym, co udowodnił, wygrywając wybory, jest ono nadal wystarczająco duże, by nawet powalczyć o reelekcję – mówi DGP Michał Kuź, ekspert z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.
Trump już zapowiada, że w 2020 r. zamierza ponownie wystartować w wyborach. Przekonuje, że od dawna gospodarka i giełdy nie rosły tak szybko jak obecnie, bezrobocie tak szybko nie spadało, a liczba nowych ustaw nie była tak duża. Z tym, że nie wszystko to jest prawda. W tym, że amerykańskie giełdy biją rekordy, Trump ma swój udział – najpierw pomagał zapowiedziami zmniejszenia regulacji w biznesie, a później przeforsowaną w grudniu reformą podatkową. W ciągu roku od jego zaprzysiężenia indeks Dow Jones wzrósł o 28,5 proc., co jest czwartym wynikiem w historii, po Calvinie Coolidge’u w 1923 r. i dwóch kadencjach Franklina D. Roosevelta rozpoczętych w 1933 i 1945 r. Bezrobocie wynosi 4,1 proc. i jest najniższe od 17 lat, ale było już bardzo niskie, gdy obejmował władzę.
Jeśli chodzi o dorobek legislacyjny, to jest dokładnie odwrotnie, niż mówi prezydent. W ciągu pierwszego roku kadencji Trump podpisał 107 ustaw, najmniej ze wszystkich powojennych prezydentów, którzy objęli władzę po wyborach (a nie w trakcie kadencji z powodu śmierci czy rezygnacji poprzednika). Do tej pory najmniejszy dorobek miał George W. Bush – 118, a dla porównania Bill Clinton – 209.
– Patrząc na jego zapowiedzi, to dorobek legislacyjny jest co najwyżej umiarkowany. A taka sytuacja, w której ma większość w obu izbach Kongresu, nie jest dana raz na zawsze. Zbliżają się wybory, a po nich układ sił może być inny. Ten rok był najlepszym momentem na wprowadzanie czegokolwiek – mówi DGP Tomasz Smura, analityk think-tanku Fundacja im. Kazimierza Pułaskiego.
Ale też trzeba pamiętać, że nie o ilość chodzi, lecz o wagę legislacji, a tu Trump ma pewne osiągnięcia. – Udały mu się dwie rzeczy – ograniczenie napływu osób z krajów, które administracja uznała za niebezpieczne, oraz reforma podatkowa. Zwłaszcza to drugie – jeśli amerykańskie firmy faktycznie uznają, że wskutek wprowadzonych zmian opłaca się produkować w Stanach Zjednoczonych – jest czymś, co może sprawić, że przy wszystkich swoich mankamentach Trump jeszcze będzie dobrze wspominany – zwraca uwagę Michał Kuź. O potrzebie reformy systemu podatkowego, który pochodził jeszcze z lat 80., mówiło się w Stanach Zjednoczonych od wielu lat. Żadnych poważnych zmian aż do tej pory nie udawało się jednak przeprowadzić. Jednocześnie jedną z równie ważnych zapowiedzi Trumpa było zastąpienie wprowadzonego przez Baracka Obamę systemu opieki zdrowotnej, a tego nawet republikanie między sobą nie zdołali jeszcze uzgodnić.
Takich niezrealizowanych albo nie do końca zrealizowanych zapowiedzi jest więcej. Ci, którzy oczekiwali, że Trump dokona całkowitej rewolucji, mogą być więc trochę rozczarowani. Z kolei ci, którzy wolą bardziej przewidywalne Stany Zjednoczone, trochę odetchnęli z ulgą. – Po wyborze Trumpa spora część komentatorów, analityków, dziennikarzy była przerażona, obawiała się, że będzie on absolutnym radykałem. Że wycofa Stany Zjednoczone z NATO, uzbroi Japonię w bombę atomową itp. Ale po roku widzimy, że ta prezydentura nie odbiega szczególnie od umiarkowanie prawej strony Partii Republikańskiej – mocne siły zbrojne, niskie podatki, ulgi dla przedsiębiorców, zdecydowana polityka zagraniczna, zwłaszcza wobec przeciwników, wspieranie Izraela. Trudno się spodziewać, by teraz dokonał radykalnych zmian na tych polach. To dalej będzie taka twarda, konserwatywna republikańska polityka – uważa Tomasz Smura.
Także wysuwane w Polsce obawy w stosunku do Trumpa – zwłaszcza w związku z jego przedwyborczymi zapowiedziami porozumienia z Rosją – nie znalazły potwierdzenia. – Po części stało się to z powodów niezależnych od niego. Wszystkie kontrowersje związane z rosyjskimi wątkami w jego kampanii powodują, że w polityce wobec Rosji Trump nic nie może zrobić. Widać to było np., gdy Kongres przyjął wbrew jego woli kolejny pakiet sankcji. W pewnym sensie wybór Hillary Clinton byłby nawet dla nas gorszy, bo ona miałaby wolną rękę w kwestii Rosji, gdyby się pojawiła szansa strategicznego porozumienia w kwestii Bliskiego Wschodu, Ukrainy czy czegoś innego – dodaje Smura.
– Trump chciałby być drugim Ronaldem Reaganem. O nim też na początku mówiono, że nie zna się na polityce waszyngtońskiej. Że jest zagubiony. Że nie jest zdolny do bycia prezydentem. A okazał się jednym z najlepszych w historii. Ale Trumpowi brakuje do Reagana dwóch rzeczy. Stylu, który bardziej łączył, niż dzielił, podczas gdy styl Trumpa jest „twitterowy” – konfrontacyjny, nieprzebierający w słowach, przez co bardzo polaryzujący. Oraz doświadczenia, co widać zwłaszcza po interakcjach z innymi instytucjami – ocenia Michał Kuź. Konfrontacyjnego stylu Trump się raczej nie pozbędzie, ale nauczyć się obracania w waszyngtońskiej polityce jeszcze może. Jeśli oprócz zmian podatkowych uda mu się przeforsować jeszcze jakąś dużą reformę – a ostatnio mówił np. o imigracyjnej – i nie doprowadzić do jakiejś konfrontacji w polityce zagranicznej, to może w przyszłości to porównanie nie będzie aż tak na wyrost.