Zabójstwo polityka w Kosowie i doniesienia o rosyjskich instruktorach w Bośni i Hercegowinie świadczą, że region wciąż jest niestabilny.
64-letni Oliver Ivanović zginął we wtorek od czterech strzałów w klatkę piersiową w Mitrowicy na północy Kosowa. Był postacią wzbudzającą ogromne kontrowersje. Z jednej strony jako lider stowarzyszenia Wolność Demokracja Sprawiedliwość opowiadał się za dialogiem z Albańczykami. W odróżnieniu od większości kolegów znał nawet język albański. Z drugiej ciążyły na nim grzechy przeszłości. Podczas wojny w Kosowie był jednym z liderów społeczności serbskiej w tej ówczesnej prowincji, a dziś niepodległym, choć nie w pełni uznawanym międzynarodowo państwie. Ten były mistrz Kosowa w karate działał w jednym z paramilitarnych oddziałów podejrzewanych o zbrodnie wojenne. W 2016 r. unijny trybunał skazał Ivanovicia na dziewięć lat więzienia, jednak rok później sąd apelacyjny w Prisztinie nakazał powtórzenie procesu.
Mimo że w ostatnich latach jego polityczna kariera przyblakła, zabójstwo może wpłynąć na proces normalizacji relacji między Prisztiną a Belgradem. Choć o formalnym uznaniu Kosowa przez Serbię nie ma mowy, to prowadzone w Brukseli rozmowy są niezbędne, jeśli Belgrad poważnie myśli o integracji europejskiej. Gdy jednak serbscy negocjatorzy usłyszeli wiadomość o morderstwie, opuścili salę obrad. – Dla Serbii to akt terroryzmu i tak będziemy go traktować – oświadczył prezydent Aleksandar Vučić.
Kłopoty w relacjach serbsko-kosowskich powstają regularnie. Do zabójstwa Ivanovicia doszło w rocznicę poprzedniego zaostrzenia, które miało miejsce po tym, jak władze w Belgradzie bez zgody Prisztiny próbowały wznowić bezpośrednie połączenia kolejowe z Mitrowicą. Północna część miasta to najważniejszy ośrodek etnicznie serbskiej części Kosowa, która rządzi się sama i nie uznaje niepodległości kraju. Prezydent Kosowa Hashim Thaçi sugerował wówczas, że Serbowie szykują jej aneksję, zachęceni przykładem zajęcia Krymu przez Rosję.
Rosyjskiego śladu w tej historii, poza oczywistym wsparciem dyplomatycznym, tradycyjnie udzielanym Serbom, prawdopodobnie nie ma. Co innego w Bośni i Hercegowinie (BiH). Jak podał tamtejszy „Žurnal”, Milorad Dodik, nacjonalistyczny lider Republiki Serbskiej – obok Federacji BiH jednej z dwóch jednostek składowych państwa – rekrutuje byłych wojskowych i kryminalistów, by stworzyć własny oddział paramilitarny. – Republika Serbska nie pozostanie w składzie Bośni. Jej przeznaczeniem jest stanie się państwem – mówił Dodik 9 stycznia podczas parady z okazji ogłoszenia niepodległości w 1992 r. Po ówczesnej proklamacji rozpoczęła się wojna w BiH, która kosztowała życie 100 tys. osób.
Po wojnie pod naciskiem wspólnoty międzynarodowej udało się ocalić integralność terytorialną BiH, ale nigdy nie udało się zintegrować muzułmańskich Boszniaków, katolickich Chorwatów i prawosławnych Serbów, trzech narodów tworzących federację. BiH pozostaje państwem słabym, skonfliktowanym wewnętrznie, poddanym kontroli międzynarodowego nadzorcy, który ma prawo weta wobec decyzji podejmowanych przez władze tego kraju. Miejscowi Serbowie nigdy nie pozbyli się marzeń o niepodległości lub przyłączeniu do Serbii.
Tendencje te są wykorzystywane przez Moskwę. „Žurnal” pisze, że w tworzeniu bojówek Dodikowi pomagają rosyjscy instruktorzy. – Rosjanie zdecydowali się użyć wpływów na Bałkanach, by osiągnąć swój cel. A jest nim koniec porozumień z Dayton (o pokoju w BiH – red.) i powołanie do życia serbskiego państewka – mówił cytowany przez „The Guardian” Reuf Bajrović, były minister energii BiH. Powód? Dążenie władz w Sarajewie do członkostwa w NATO, o czym nie chcą słyszeć Serbowie.
O tym, że obawy przed inspirowaną z Kremla destabilizacją BiH nie są przesadzone, świadczy przykład z 2016 r. Wówczas Rosjanie rękami serbskich najemników próbowali zorganizować przewrót w Czarnogórze, będącej na ostatniej prostej przed wejściem do NATO. Plan nie wykluczał nawet zabicia wieloletniego premiera Mila ?ukanovicia. Według prokuratorów z Podgoricy, jeden z organizatorów udaremnionego puczu do 2014 r. pracował w rosyjskiej ambasadzie w Warszawie.