Poprawa stosunków jest korzystna dla obu stron. Niemniej akcesja Ankary w obecnej sytuacji jest trudna do wyobrażenia.



Początek 2018 r. przyniósł niespodziewane ocieplenie w napiętych ostatnio relacjach Turcji z Unią Europejską. Ale ma ono swoje ograniczenia i nie przełoży się na wznowienie rozmów o jej członkostwie we Wspólnocie.
Wyraźnym sygnałem poprawiających się stosunków jest liczba wizyt złożonych w ostatnich tygodniach i planowanych na najbliższe. Po represjach wprowadzonych w efekcie nieudanego puczu wojskowego z lipca 2016 r. i referendum konstytucyjnym z kwietnia zeszłego roku, które zwiększyło kompetencje prezydenta, przywódcy państw unijnych ograniczyli spotkania z tureckimi politykami. Jedynym, który po referendum udał się do Ankary, był premier Węgier Viktor Orbán. Z kolei pierwszą od kilkunastu miesięcy wizytą w państwie UE, którą złożył Recep Tayyip Erdogan, była ta w Polsce w październiku zeszłego roku.
Pierwszym znakiem ocieplenia była grudniowa podróż tureckiego prezydenta do Grecji. Ale jako że Ateny nie były szczególnie skłócone z Ankarą ani nie mają decydującego głosu w Unii, prawdziwym przełomem był początek tego roku. 5 stycznia Erdogana gościł prezydent Francji Emmanuel Macron, zaś ministra spraw zagranicznych Mevlüta Çavuşoglu przyjął – i to w swoim prywatnym domu – jego niemiecki odpowiednik Sigmar Gabriel. W przyszłym tygodniu Turcję odwiedzi nowa austriacka minister spraw zagranicznych Karin Kneissl (Austria to obok Niemiec i Holandii kraj najmocniej skonfliktowany z Turcją), zaś chwilę później nad Bosfor ma się udać Gabriel.
– Na poprawie relacji zależy obu stronom, bo zakres wspólnych interesów jest bardzo duży. Jest ocieplenie, są wizyty, ale zarówno prezydent Macron, jak i minister Gabriel zaznaczyli, że w związku z sytuacją, jaka ma miejsce w Turcji, nie ma mowy o żadnym postępie w procesie akcesyjnym – mówi DGP Karol Wasilewski, analityk ds. Turcji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
– Turcja ma jeszcze jeden interes w zbliżeniu z Europą. Ma ona coraz większe problemy w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, a jak się spojrzy na historię, to zawsze w takich momentach zwracała się ku Europie. Turcja nie może sobie pozwolić na jednoczesne zaostrzenie stosunków z USA i UE, bo to są wciąż jej najważniejsi partnerzy – dodaje Wasilewski.
Formalne negocjacje w sprawie członkostwa Turcji zaczęły się w 2005 r., ale posuwały się bardzo powoli. Po czystkach prowadzonych po puczu i referendum konstytucyjnym zostały praktycznie zawieszone. Główne państwa Unii mówią, że jedyne, na co Ankara może liczyć, to jakaś forma specjalnych stosunków czy strategicznego partnerstwa. Skoro jednak członkostwo w UE pozostaje oficjalnie celem władz w Ankarze, a sondaże opinii publicznej pokazują rosnące poparcie Turków dla akcesji, to takie propozycje raczej ich nie usatysfakcjonują. Z kolei zmiana stylu prowadzenia polityki przez Erdogana (co mogłoby pozwolić Unii na bardziej przychylne spojrzenie na Turcję), jest nieprawdopodobna. Zatem wygląda na to, że rozpoczęte ocieplenie ma swoje granice.
– Erdoganowi bardzo pasuje obecna sytuacja. Od dłuższego czasu chce on uczynić relacje z UE bardziej pragmatycznymi, pozbawionymi kryteriów politycznych, jak demokracja czy prawa człowieka. Natomiast przedstawiciele rządu, jak Çavuşoglu czy minister ds. UE Ömer Çelik, cały czas mówią, że nie zgadzają się na żadne partnerstwo strategiczne ze Wspólnotą. Turecka polityka zagraniczna jest jednak skrajnie podporządkowana Erdoganowi i ten fakt będzie wyzwaniem dla zbliżenia z Unią – komentuje Karol Wasilewski.