Euro 2016, po raz pierwszy z udziałem 24 drużyn, było zbyt długie i miało niższy poziom? Czas się przyzwyczaić – w 2019 r. czekają nas rozdmuchane piłkarskie mistrzostwa trzech innych kontynentów, a na horyzoncie majaczy już 48-drużynowy mundial.
To naturalny element rozwoju europejskiego futbolu. Nic nie pobije meczów reprezentacji narodowych, jeśli chodzi o rankingi oglądalności telewizyjnej i zainteresowanie ludzi – tłumaczył serwisowi UEFA.com w 2008 r. sekretarz generalny europejskiej federacji David Taylor, gdy podejmowano decyzję, że do Francji zjedzie się więcej zespołów niż dotychczas. Trudno ukryć, że działaczom chodzi również o pieniądze. Za Euro 2016 UEFA zanotowała 1,9 mld euro przychodów, o 38 proc. więcej niż za 16-drużynowy polsko-ukraiński turniej Euro 2012.
Mistrzostwa na naszym kontynencie rosły systematycznie. W latach 1960–1976 do finałów docierały tylko cztery drużyny, w latach 1980–1992 – osiem, a 16 dopiero od 1996 r. To zresztą jedyny powód, dla którego biało-czerwoni nie brali udziału w Euro nawet w czasach trenerów Kazimierza Górskiego, Jacka Gmocha i Antoniego Piechniczka. Otwarcie przed rokiem drzwi na mistrzostwa Starego Kontynentu dla 24 zespołów oznaczało, że w finałach miało okazję zagrać 45 proc. wszystkich kadr Starego Kontynentu. W efekcie cztery kraje mogły po raz pierwszy przyjechać na tak wielką euroimprezę: Albania, Irlandia Północna, Islandia i Walia (choć ta druga i tak by się dostała, bo wygrała swoją grupę).
Opłaciło się? Narzekania na sportowy poziom imprezy były dość powszechne.
Z drugiej strony trudno znaleźć malkonentów niepotrafiących docenić pięknej epopei Walijczyków, którzy załapali się do pierwszej czwórki, bohaterskich bojów maleńkiej Islandii, której udało się wyeliminować faworyzowanych Anglików, czy choćby skromnego 1:0 w meczu Albania – Rumunia, po którym ulice Tirany zapełniły się rozentuzjazmowanymi historycznym zwycięstwem ludźmi.
Futbol dla wszystkich
Te dyskusje przy piwie i chipsach oraz na łamach sportowych gazet powrócą ze zdwojoną siłą podczas mundialu w 2026 r. W styczniu FIFA zadecydowała, że turniej finałowy zostanie wówczas poszerzony z 32 do 48 drużyn. Żeby wyłonić zwycięzcę, będzie trzeba rozegrać aż 80 spotkań. Co to oznacza? Gdyby eliminacje do mistrzostw świata AD 2026 zakończyły się takimi wynikami, jak te do zbliżającego się czempionatu w Rosji, pojechaliby na nie tacy potentaci, jak: Burkina Faso, Syria, Uganda i Uzbekistan. Trudno przypuszczać, by zmagania ugandyjskiego napastnika Geoffreya Sserunkumy z uzbeckim obrońcą Islomem To‘xtaxo‘jayevem zainteresowały kogokolwiek poza tymi dwoma krajami. Ale też dla tych przeciętnych przecież zawodników byłaby to przygoda życia, a dla ich krajów – święto piłki smakujące lokalnym kibicom znacznie lepiej niż dla rutyniarzy w rodzaju Argentyńczyków czy Niemców. Także dlatego obietnica szerszego uchylenia drzwi do turniejów jest świetną metodą pozyskiwania głosów piłkarskich średniaków przez kandydatów na szefów kontynentalnych federacji. Jednocześnie poszerzenie turnieju zmniejszyłoby ryzyko braku awansu chętnie oglądanych zespołów, którym powinęła się noga. To choćby casus Stanów Zjednoczonych czy Włoch, które odpadły w eliminacjach do mundialu w Rosji, albo przechodzącej poważny kryzys Holandii, której zabraknie na drugiej wielkiej imprezie z rzędu. Amerykanie, Holendrzy i Włosi mniej chętnie będą oglądać rosyjski turniej, a to dla tych gospodarek oznacza wymierne straty. Jednocześnie Włosi nawet w kryzysie i tak zaprezentowaliby się zapewne lepiej niż debiutująca latem na mundialu Panama.
Puchnięcie wielkich turniejów nie dotyczy tylko Euro i mundiali. W zaplanowanym na 2019 r. Pucharze Azji po raz pierwszy w historii zagrają 24 drużyny, czyli 51 proc. wszystkich azjatyckich reprezentacji. Kwalifikacje są już na ukończeniu. W marcu 2018 r. zostanie rozegrana ostatnia kolejka ostatniej rundy eliminacji. Jeśli te mecze nie przyniosą zmian w tabelach, to na imprezę do Zjednoczonych Emiratów Arabskich pojedzie np. Kirgistan. O sile tej reprezentacji niech świadczy to, że jej kapitan Edgar Bernhardt jest zaledwie rezerwowym w pierwszoligowej Stali Mielec, a w poprzednim sezonie ganiał w barwach SV Rödinghausen po boiskach niemieckiej czwartej ligi.
Mało? Przenieśmy się zatem na Czarny Ląd. W 2019 r. Puchar Narodów Afryki także zostanie rozszerzony z 16 do 24 teamów (43 proc. wszystkich członków federacji). W decydującej rundzie kwalifikacji zespoły rozegrały dopiero po jednym meczu, ale gdyby przenieść w stosunku jeden do jednego rezultaty eliminacji do poprzedniego turnieju, do Kamerunu pojechaliby piłkarze Suazi, numer 133. w rankingu FIFA (dla porównania Andora zajmuje 139. miejsce). Najbardziej bramkostrzelny piłkarz tego południowoafrykańskiego królestwa Felix Badenhorst zarabia na chleb w klubie PIFA Mumbaj. To indyjska trzecia liga.
Złoty Puchar CONCACAF to mistrzostwa Ameryki Północnej. Do niedawna brało w nich udział 12 drużyn. W 2019 r. będzie ich już 16, czyli 39 proc. wszystkich. Gdyby kwalifikacje przyniosły identyczne wyniki jak w turnieju z 2017 r., na prestiżowe mistrzostwa kontynentu mogłoby trafić Belize, numer 157. w rankingu FIFA, które przed dwoma laty nie załapało się na turniej jako jedyny kraj ze strefy środkowoamerykańskiej. W sąsiedniej Ameryce Południowej trudno powiększyć turniej, bo w Copa América biorą udział wszystkie kontynentalne drużyny. Nic nie słychać także o planach poszerzenia mistrzostw najmniejszej światowej konfederacji. Ale w Pucharze Narodów Oceanii i tak gra już osiem z 11 lokalnych zespołów.
Gdy na początku roku działacze FIFA podejmowali decyzję o poszerzeniu mundialu, argumentowali to chęcią dowartościowania słabszych kontynentów. – Musimy dostosować Puchar Świata do wymogów XXI w. Piłka nożna to coś więcej niż Europa i Ameryka Południowa. Prawo do marzeń ma znacznie więcej krajów – argumentował przewodniczący FIFA Gianni Infantino. I rzeczywiście tak będzie. Wymienione przez Infantinę kontynenty otrzymają w sumie jedynie 4,5 ekstramiejsc (ta połówka to sytuacja, w której w decydującym o udziale w mistrzostwach dwumeczu grają zespoły z różnych kontynentów). Tymczasem reprezentacje Afryki, Azji i Ameryki Północnej zwiększą się niemal dwukrotnie, a Oceania po raz pierwszy w historii otrzyma gwarantowane miejsce w finałach.
Tak, to jest problem
Taka sytuacja nie wszystkim się podoba. „Format z 32 drużynami jest idealny z każdej perspektywy” – oświadczyło Stowarzyszenie Klubów Europejskich. Dla drużyn klubowych zwiększenie liczby finalistów oznacza większą liczbę piłkarzy, których trzeba puścić na turniej. A to zwiększa ryzyko kontuzji oraz skraca czas na wypoczynek. – Mamy dostarczać dodatkowych piłkarzy. Nikt tego z nami nie konsultował – skarżył się w rozmowie z telewizją Sky Sports anonimowy przedstawiciel ligi hiszpańskiej. La Liga zapowiadała nawet pozwanie FIFA do sądu w tej sprawie, choć ostatecznie się na to nie zdecydowano.
Powiększenie mundialu zwiększy liczbę meczów z 64 do 80. Wzrośnie liczba stadionów, które trzeba będzie zbudować albo zmodernizować, baz, w których będą zakwaterowane reprezentacje, hoteli dla kibiców i dziennikarzy. Wysiłek, który trzeba będzie włożyć w organizację, sprawi, że mało który kraj będzie mógł sobie na to pozwolić. O mundial w 2026 r. ubiega się Maroko oraz wspólna kandydatura Kanady, Meksyku i Stanów Zjednoczonych. Obie zostały zgłoszone, jeszcze zanim podjęto decyzję o zwiększeniu liczby uczestników. Decyzja sprawiła, że Maroko powszechnie uznaje się za skazane na porażkę.
Trudno też nie zgodzić się z argumentem, że pod pewnymi względami najsprawiedliwsze są turnieje, w których liczba drużyn jest wielokrotnością liczby cztery. Przy 16 albo 32 zespołach wszystko jest bowiem jasne. Tworzy się czterozespołowe grupy. Do kolejnej rundy awansują po dwie drużyny z każdej z nich. Mecze ostatniej kolejki są rozgrywane o tej samej godzinie, by ograniczyć możliwość wystąpienia sytuacji, w której dwie drużyny np. grają na remis dający promocję obu, a eliminujący rywali.
Tymczasem na mundialu w 2026 r. powstanie 16 grup trójzespołowych, z których do kolejnej rundy awansują po dwie najlepsze drużyny. To oznacza, że w każdej grupie jeden zespół rozegra swój ostatni mecz na kilka dni przed rywalami, a zatem w wielu przypadkach piłkarze po ostatnim gwizdku nie będą pewni, czy awansowali do 1/16 finału, czy też muszą się zacząć pakować. Jednocześnie dzięki zmniejszeniu liczby meczów grupowych cztery najlepsze zespoły rozegrają po siedem spotkań – tyle samo, ile dotychczas.
Jeszcze inaczej rozwiązano problem na Euro 2016, pierwszym z 24 zespołami. Tam do kolejnej rundy awansowały drużyny z pierwszego i drugiego miejsca w grupie, a także cztery z sześciu najlepszych z trzecich miejsc. Niesprawiedliwość tego rozwiązania pokazał przykład Albanii, która swój ostatni mecz rozegrała 19 czerwca, a z turnieju jako słabsza z drużyn z trzecich miejsc odpadła dopiero 22 czerwca po meczu Węgry – Portugalia.
Wymienione zespoły już przed pierwszym gwizdkiem wiedziały, że remis daje awans obu, jednocześnie eliminując zespół z Bałkanów. Skończyło się na 3:3, co albański piłkarz Mërgim Mavraj w rozmowie z portugalską gazetą „O Jogo” uznał za dowód spisku. Taki scenariusz jeszcze w 2012 r. przewidywał ówczesny sekretarz generalny UEFA... Gianni Infantino. – Tak, to jest problem. Pytanie, co zrobić, by nie dało się ustawić wyników i by niektóre zespoły nie wiedziały z góry, co powinny uczynić, by awansować – tłumaczył. Kwadratury koła oczywiście nie rozwiązano.
Ekspansja finałów mundialu podoba się za to menedżerowi Manchesteru United. – Jako trener powiedziałbym nie, bo to oznacza więcej meczów, mniej wakacji i krótsze przygotowania do kolejnego sezonu – zaczął José Mourinho w rozmowie z serwisem FIFA.com. – Mimo to jestem zwolennikiem tego pomysłu. Poszerzenie sprawi, że mistrzostwa świata będą jeszcze bardziej niezwykłym wydarzeniem społecznym. Więcej krajów to większe inwestycje w infrastrukturę i piłkę młodzieżową – dodawał. A niższy poziom? – Piłka jest rozwijana w klubach. Nie oczekujmy od mundialu eksplozji jakości – uciął portugalski szkoleniowiec.