Bruksela zaczęła liczyć się z tym, że scenariusz wyjścia Wielkiej Brytanii bez umowy jest realny.
David Davis i Michel Barnier wznowią dziś negocjacje na temat warunków wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Jeśli obie strony chcą uniknąć chaotycznego brexitu, czyli wystąpienia bez żadnej umowy, ta runda jest prawdopodobnie ostatnią szansą na przełom w rozmowach.
Zgodnie z art. 5o traktatu lizbońskiego proces wychodzenia z Unii musi się zakończyć w ciągu dwóch lat od momentu notyfikowania takiego zamiaru. W przypadku Wielkiej Brytanii graniczną datą jest 29 marca 2019 r., ale należy pamiętać, że uzgodnione porozumienie trzeba jeszcze ratyfikować. To oznacza, że negocjacje powinny się zakończyć jesienią przyszłego roku. Tymczasem Londyn i Bruksela nawet nie zabrały się do sprawy ich przyszłych relacji.
Unia zgodziła się, by do tej fazy rozmów przejść, gdy zostanie osiągnięty istotny progres w pierwszej rundzie, dotyczącej warunków rozwodu. Rząd brytyjski liczył, że zaawansowany etap – w oczach unijnych przywódców – zostanie osiągnięty do października, ale na ostatnim szczycie nie było to nawet przedmiotem debaty. Przywódcy 27 państw zgodzili się jednak na przygotowanie mandatu negocjacyjnego, aby w razie przełomu rozmowy o przyszłej umowie handlowej mogły ruszyć w grudniu.
UE zaczęła liczyć się z tym, że scenariusz wyjścia Wielkiej Brytanii bez umowy jest realny. W wyobrażalnej przyszłości, takiej, która jest istotna dla przebiegu negocjacji, Theresa May jest z punktu widzenia Unii najbardziej spolegliwym partnerem. Właściwie wszyscy politycy z Partii Konserwatywnej, którzy mają szansę zastąpić premier, są bardziej eurosceptyczni – mówi nam dr Przemysław Biskup, analityk w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Wstępne przygotowania do drugiej fazy nie zmieniają faktu, że rozmowy idą wolniej, niż początkowo zakładano. Główny unijny negocjator Michel Barnier po poprzedniej turze mówił nawet, że właściwie stanęły one w miejscu. Przemysław Biskup zwraca jednak uwagę, że brak spektakularnych rezultatów nie oznacza, iż nie posuwają się one naprzód. – Każda z głównych kwestii negocjowanych w ramach pierwszego etapu rozmów w istocie jest pakietem skomplikowanych spraw technicznych. Na poziomie technicznym jest stały, choć nieoszałamiający, postęp. Niemniej przełom w rozmowach blokują kluczowe kwestie polityczne, które muszą rozstrzygnąć politycy. Pewnym kłopotem jest też asymetria polityczna związana z tym, że o ile brytyjską delegacją kieruje minister, który sam ma spore uprawnienia i któremu łatwo uzyskać modyfikację mandatu od kolegów z gabinetu, o tyle po stronie unijnej mamy bardzo skomplikowany układ instytucjonalny, złożony z zespołu Komisji Europejskiej związanego mandatem uchwalonym przez Radę Europejską – wyjaśnia analityk.
Spośród trzech głównych tematów negocjacyjnych – statusu obywateli pozostałych państw UE w Wielkiej Brytanii i brytyjskich w UE, rozliczeń finansowych oraz granicy między Irlandią Płn. a Irlandią – największe rozbieżności są w tym drugim. W przemówieniu wygłoszonym we wrześniu we Florencji May zaproponowała kwotę 20 mld euro, co jednak w Brukseli uznano na zdecydowanie niewystarczające. Później premier i ministrowie jej rządu kilkakrotnie sugerowali wyższe sumy, choć też wyraźnie mniejsze niż 100 mld, o których początkowo mówił szef KE Jean-Claude Juncker.
Ostatnia wersja, wspomniana w poniedziałek przez ministra ds. Irlandii Płn. Jamesa Brokenshire’a, to 60 mld euro, co wskazuje na to, że rząd May też się obawia scenariusza wyjścia bez umowy. Ta kwota wydaje się do zaakceptowania dla Brukseli. Pytanie, czy zaakceptują ją brytyjscy wyborcy, z których spora część głosowała za brexitem skuszona obietnicą, że z dniem wyjścia z Unii ustaną wszelkie zobowiązania finansowe.
– Rząd brytyjski od dawna stoi na stanowisku, że będzie honorował swoje słuszne zobowiązania. Jeśli będzie można jasno wskazać i wyliczyć, za co i ile Zjednoczone Królestwo ma zapłacić, brytyjska opinia publiczna łatwiej zaakceptuje takie uzgodnienia. Już teraz panuje względna zgoda co do obciążeń w ramach wieloletniej perspektywy budżetowej. W sprawie innych płatności piłeczka jest po stronie UE, która musi wykazać, że Brytyjczycy zaciągnęli określone zobowiązania w konkretnej wysokości. Ważne jest także uwzględnienie w tych wyliczeniach należności UE wobec Wielkiej Brytanii wynikających z ponad czterech dekad finansowania przez Brytyjczyków Unii i jej instytucji – wywodzi Przemysław Biskup.
Według opublikowanego we wtorek sondażu 66 proc. Brytyjczyków nie aprobuje sposobu, w jaki rząd prowadzi negocjacje. Tylko 27 proc. jest przekonanych, że Londyn uzyska korzystną umowę, podczas gdy wątpliwości co to tego ma 47 proc. pytanych.
Kłopoty w Brukseli, kłopoty w Londynie
Nie dość, że brytyjska premier Theresa May ma problem z negocjacjami w sprawie brexitu, to jeszcze narasta kolejny – z członkami własnego rządu. Zaledwie kilka dni po rezygnacji ministra obrony Michaela Fallona, który przyznał się do niewłaściwych zachowań seksualnych w przeszłości, pod znakiem zapytania stanęła przyszłość minister ds. rozwoju międzynarodowego Priti Patel. Wczoraj została ona zawrócona z podróży do Kenii, gdy wyszło na jaw, że bez wiedzy May spotykała się z izraelskimi politykami i rozmawiała z nimi o pieniądzach na projekty wojskowe. Jak się wydaje, jej dymisja jest przesądzona. Patel w kampanii przed referendum od początku opowiadała się za wyjściem kraju z UE.