Władze lokalne wiele zyskają po wypłacie rekompensat reprywatyzacyjnych. Być może powinny więc je współfinansować wespół z rządem – sugeruje Ministerstwo Finansów
Według projektu tzw. dużej ustawy reprywatyzacyjnej, którą pilotuje Ministerstwo Sprawiedliwości, główny ciężar finansowania rekompensat ma ponosić budżet państwa.
Autorzy projektu na początku szacowali koszt pokrycia roszczeń za utracone mienie na 15–20 mld zł. Po upublicznieniu ustawy okazało się, że koszty mogą być niższe i wynieść 10–15 mld zł. Mimo wszystko dla budżetu byłoby to duże obciążenie, z czego autorzy zdawali sobie sprawę. Ale urzędnicy Ministerstwa Finansów, którzy właśnie analizują projekt, chętnie poszukaliby pieniędzy na reprywatyzację w innych kieszeniach.
- Zastanawiamy się nad udziałem samorządów w finansowaniu wypłat. Jednostki samorządu terytorialnego po wejściu w życie przepisów będą mogły bowiem sprzedać działki bez ryzyka, że są one obciążone roszczeniami. Projekt daje bardzo wiele samorządom, ale nie oczekuje od nich partycypacji w nim. Dlatego zastanawiamy się nad ich włączeniem - mówi DGP wiceminister finansów Leszek Skiba.
W Warszawie pomysł nie budzi entuzjazmu. Michał Olszewski, wiceprezydent stolicy, mówi DGP, że nie można ustawą nakładać na samorząd kosztów, które nie wynikałyby z decyzji władz lokalnych. Zwłaszcza że o sposobie regulowania roszczeń decydowałby wojewoda, a wpływ samorządu na to byłby zerowy. – A co, jeśli działek nie sprzedamy albo będą potrzebne szkole lub społeczności lokalnej? – pyta wiceprezydent Olszewski.
Rok temu, kiedy PO prezentowała własną ustawę reprywatyzacyjną, która miała rozwiązać problemy Warszawy, w źródłach finansowania wskazano jednak zarówno lokalne budżety, jak i kasę państwa. Dla samej stolicy wartość roszczeń oszacowano na ok. 4 mld zł. Inaczej do sprawy podchodzi Kraków.
– Naszym zdaniem samorządy mogłyby rozważyć ponoszenie części kosztów, gdyby miały gwarancję, że dana nieruchomość zostanie skomunalizowana, a nie będzie własnością Skarbu Państwa jedynie w zarządzie gminy – mówi DGP Monika Chylaszek, rzecznik prasowy prezydenta Krakowa.
MF nie chce na razie przesądzać, jak będzie wyglądało finansowanie inicjatywy MS i ile będzie kosztować.
- Dopiero rozpoczynamy dialog. Nasze stanowisko jest pozytywne, jeśli chodzi o samo rozpoczęcie prac nad ustawą reprywatyzacyjną - mówi Skiba.
Czy znaleźli już państwo źródła finansowania ustawy reprywatyzacyjnej? Projekt szacuje, że będzie to 10–15 mld zł.
Dopiero rozpoczynamy dialog. Projekt trafił do MF w ramach wpisywania do wykazu prac legislacyjnych. Nasze stanowisko jest pozytywne, jeśli chodzi o samo rozpoczęcie prac nad ustawą reprywatyzacyjną. Jednak dzisiaj dopiero przyglądamy się temu projektowi i poruszanym w nim kwestiom. Zastanawiamy się nad udziałem samorządów w jego finansowaniu. Jednostki samorządu terytorialnego po wejściu w życie przepisów będą mogły bowiem sprzedać te działki bez ryzyka, że są one obciążone roszczeniami. Projekt daje bardzo wiele samorządom, ale nie oczekuje od nich partycypacji w nim. Dlatego zastanawiamy się nad ich włączeniem.
Ile wyniesie w tym roku deficyt sektora finansów publicznych?
Zgodnie z tym, co wysłaliśmy do Eurostatu, 51 mld zł, czyli ok. 2,6 proc. PKB.
To oznaczałoby wielkie wydatki w ostatnich miesiącach roku. Planowany przez MF deficyt budżetowy ma być o połowę niższy od limitu z ustawy. Samorządy mają na razie dużą nadwyżkę, więc skąd taki wynik w całym sektorze?
Harmonogram dochodów i wydatków budżetu państwa zakłada, że w ostatnich trzech miesiącach roku powinien pojawić się deficyt w wysokości 20 mld zł. Do tego należy dodać nowelizację budżetu, która zakłada dodatkowe uruchomienie w ramach limitu wydatków ponad 9 mld zł, m.in. na deputaty węglowe czy dokapitalizowane prorozwojowych instytucji. Naturalne jest jednak, że nie wszystkie wydatki będą zrealizowane, więc obecnie zakładamy, że cały rok zamknie się deficytem budżetowym w wysokości 31,2 mld zł. Mamy też informacje z Ministerstwa Rozwoju, oparte na wydatkowaniu środków europejskich, że w samorządach spadnie ta gigantyczna, po pierwszym półroczu sięgająca 13,5 mld zł nadwyżka. Na koniec roku pojawi się niewielki deficyt, nieco mniejszy niż 1 mld zł.
To jednak nie pokazuje nam deficytu całego sektora w wysokości ponad 50 mld zł.
Musimy pamiętać o różnicach między sprawozdawczością kasową, którą stosujemy w budżecie państwa, a metodą memoriałową księgowania, którą stosuje UE na potrzeby sektora finansów publicznych. Jest wiele dostosowań, które powodują, że o ok. 19 mld zł wyższy jest deficyt obliczany memoriałowo. Do niego wlicza się zysk z NBP w wysokości 8,7 mld zł. W sumie więc według metodologii UE nasz deficyt budżetowy jest w wysokości ok. 50 mld zł, dodając do tego 0,8 mld zł deficytu samorządów, mamy 51 mld zł, które podał Eurostat.
Czyli 2,6 proc. PKB deficytu to nie jest prognoza pesymistyczna, ale raczej realna ocena uwzględniająca już, że deficyt budżetowy będzie znacznie niższy od planu.
Tak. To jest wyważona prognoza. Nie jest nadmiernie optymistyczna, bo uwzględnia ambitne, ale realne plany wydatków, przede wszystkim w ostatnim kwartale tego roku.
Czy w kolejnych miesiącach uda nam się utrzymać dotychczasową dynamikę wzrostu dochodów z VAT?
Myślę, że tak. Z tego powodu, że istotnym czynnikiem, który wpływa na wzrost dochodów z VAT, jest wprowadzenie jednolitego pliku kontrolnego razem z innymi narzędziami informatycznymi, które przygotowała spółka Aplikacje Krytyczne. Oczywiście inne elementy, jak nowelizacja ustawy o VAT, która przywraca sankcje, czy rezultaty związane z efektywnymi działaniami prokuratury, CBA czy ABW też są istotne. Jednak z naszego punktu widzenia najważniejsze było wyposażanie KAS w odpowiednią infrastrukturę IT. KAS co miesiąc wysyła 3 tys. alertów do 100 tys. przedsiębiorców, czyli 3 proc. z nich dostaje informację, że są jakieś nieprawidłowości w ich JPK. Aż 70 proc. z nich samodzielnie i dobrowolnie koryguje swoje deklaracje. Wiedzą, że pliki są dokładnie sprawdzane, raporty analityczne, które powstają na ich bazie, pokazują nam np. listę faktur, które są rozliczane przez firmy w ramach odliczania VAT, a są wystawione przez podmioty, które nie są vatowcami. Znaleźliśmy takich faktur na aż 1 mld zł między marcem a lipcem. Drugi typ to faktury, które pojawiają się u jednego przedsiębiorcy, a nie ma ich w pliku innego. To są najprostsze analizy, a łącznie jest ich kilkanaście. Analizator JPK natychmiast nam to odnajduje. To wszystko działa skutecznie. To jest najważniejszy instrument uszczelnienia, który działa. Już 25 lutego 2018 r., kiedy 1,6 mln vatowców, czyli wszyscy, będzie składało JPK, analizie poddanych zostanie miliard rekordów. Żaden kraj nie ma takiego systemu, nawet w Czechach czy Portugalii są wyłączenia z raportowania faktur: albo tych o małych wartościach, albo wyłączenie mikrofirm. Dzięki polskiemu modelowi wyeliminujemy te najprostsze przestępstwa.
Czy MF będzie w stanie przerobić taką liczbę informacji i danych?
Obecnie każdego miesiąca, po złożeniu plików JPK, w pierwszym tygodniu trwa analiza danych, w drugim tygodniu ustalenia są przekazywane do urzędów skarbowych, a trzeci tydzień to współpraca urzędów i podatników w celu wyjaśnienia ewentualnych wątpliwości. Ten schemat działa poprawnie.
Jednak mówimy o 3 tys. alertów, które są do przetworzenia, a teraz będzie ich nawet kilkadziesiąt razy więcej.
Może nie aż tak dużo więcej, bo szacujemy, że obecnie trafiają w plikach JPK informacje o 1/3 wszystkich faktur wystawianych między firmami. Jest wiele zadań, które mają wykonać KAS i spółka Aplikacje Krytyczne, by przygotować się na zwiększenie wolumenu JPK. Spółka Aplikacje Krytyczne przygotowuje instrumenty dla przedsiębiorców mikro do składania plików, planujemy też przeskalowanie baz danych. Resort finansów też przygotowuje się na zassanie informacji. Kierownictwo KAS deklaruje, że może – jeśli będzie trzeba – skierować do tej pracy więcej osób.
Czy policzono już, ile w większych wpływach z VAT jest efektów wynikających z koniunktury gospodarczej, a ile z działań uszczelniających?
Taka głębsza analiza będzie możliwa dopiero po zakończeniu roku. Musimy zestawić dane fiskalne i makroekonomiczne. Patrząc jednak na wpływy z VAT w innych krajach, należy uznać, że na pewno efekt uszczelniający w Polsce jest wyraźny.
Porównaliście nasz kraj z innymi gospodarkami?
Tak. Wzięliśmy pod uwagę państwa, które podobnie jak my mają dobrą koniunkturę gospodarczą. W naszym regionie Czechy, Słowacja, Węgry czy Rumunia notują wysokie tempo wzrostu PKB. Jednak dochody z VAT od stycznia do września u naszych południowych sąsiadów były rok do roku większe o 10 proc. W Polsce zaś mamy wzrost o około 23 proc. Nawet jeśli odejmiemy od tego przesunięcie w zwrotach VAT na 5 mld zł, to mamy wzrost o 18 proc. Czyli dobra koniunktura to nie wszystko. Nigdzie w Europie nie ma tak wysokiej dynamiki wzrostu jak w Polsce. Na podstawie danych Eurostatu za pierwsze półrocze Polska jest nie tylko liderem w UE rocznego wzrostu dochodów z VAT, ale także liderem wzrostu relacji dochodów z VAT w stosunku do PKB w tym okresie.
Czy są już jakieś sygnały wzrostu inwestycji nad Wisłą?
Widać to po kontraktacji środków unijnych, która, jak wynika ze statystyk Ministerstwa Rozwoju, przyspiesza. Końcówka roku powinna być bardzo dobra. Widzimy istotne wzrosty nakładów w samorządach. Jeśli popatrzymy na dane historyczne, to czwarty kwartał odpowiada za minimum 40 proc. wszystkich wydatków inwestycyjnych z całego roku. Najlepszy pod tym względem był 2005 r., wówczas nakłady w tym okresie zbliżały się do 60 proc. Dlaczego obecnie nie miałaby się pojawić podobna sytuacja?
Jaka jest pana prognoza wzrostu PKB na ten rok?
Jeśli przyjmiemy, że w III i IV kwartale wzrost PKB wyniesie w ujęciu kwartał do kwartału 0,8 proc., a to jest moim zdaniem do osiągnięcia, to cały rok przyniesie nam wzrost powyżej 4 proc. Myślę, że to będzie lekko powyżej 4 proc.
Środki na inwestycje są, chęć do ich wydawania też, ale może zabraknąć rąk do pracy, które je zrealizują. Są już samorządy, które nie mogą znaleźć wykonawców, i firmy, które odpuszczają przetargi, bo nie mają kim pracować.
Na pewno mamy jakieś ograniczenia, ale stale widzimy wzrost zatrudnienia. Narodowy Bank Polski w swoich analizach przekonuje nas, że wciąż jest rezerwuar siły roboczej. Firmy budowlane swój popyt na pracowników zaspokajają również napływem cudzoziemców ze Wschodu. Ostatnio słyszałem, że kanał ukraiński już nie wystarcza, więc w Polsce pojawili się włoscy pracownicy w sektorze inwestycji infrastrukturalnych.
Czy istnieje jakieś ryzyko przegrzania koniunktury? Ostatnio pisali o tym analitycy agencji ratingowej S&P.
Na pewno istotne jest, aby obok stabilnych finansów publicznych mieć również unormowaną sytuację makroekonomiczną. Zrównoważony wzrost PKB to taki, w którym dynamika wzrostu wynagrodzeń powiązana jest z tempem rozwoju, a co za tym idzie – nie tworzy nadmiernej presji inflacyjnej. Pewne ryzyko oczywiście jest i dotyczy głównie rynku pracy. Przejściowo wzrost płac może być szybszy niż produktywność, ale liczymy, że to skłoni przedsiębiorców do inwestowania. Zastąpią pracę kapitałem, a Polska nie będzie miejscem do poszukiwania taniej siły roboczej. Do tego większą rolę będzie odgrywała automatyzacja, więc popyt na pracę z czasem powinien słabnąć.
Czy sytuacja na rynku pracy przełoży się na wyższą inflację?
Jeżeli nie pojawią się czynniki zewnętrzne, jak wzrost cen ropy lub żywności, to nie ma jakichś szczególnych powodów, aby obawiać się presji na wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych. Oczywiście oddziaływanie kanału płacowego na inflację będzie, ale nasz rynek jest na tyle konkurencyjny, że możemy też zakładać spadek marż w firmach. Pytanie, czy będzie tak, że rosnące szybciej płace pogorszą konkurencyjność polskiego eksportu. Wówczas pracodawcy mogą nie ulegać presji płacowej tak bardzo. Mamy tak dużo elastyczności w gospodarce po stronie płac i rynku pracy, że nie obawiałbym się jakichś szczególnych napięć.
Czyli nie ma potrzeby chłodzić koniunktury podwyżkami stóp procentowych?
Decyzja o tym będzie efektem zbiorowej mądrości Rady Polityki Pieniężnej. Nasze założenia odnośnie polityki pieniężnej, które przygotowujemy na potrzeby budżetu, wskazują, że realne stopy procentowe, czyli z uwzględnieniem inflacji, będą w przyszłym roku zerowe.
Co z finansowaniem służby zdrowia? Może warto rozważyć podwyżkę składki zdrowotnej.
Podniesienie składki nie jest rozwiązaniem problemów służby zdrowia. Celem podniesienia nakładów do 6 proc. jest sfinansowanie go ze środków budżetowych bez konieczności wzrostu składek