Prezydent Andrzej Duda przedstawił założenia do ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa (niestety, projektów, a więc i szczegółowych rozwiązań, do zamknięcia tego wydania gazety nie ujawniono). Nieoczekiwanie wyszedł też z propozycją zmiany konstytucji tak, by mógł wybierać członków KRS, gdyby Sejm nie był w stanie tego uczynić: nie udałoby się posłom stworzyć większości 3/5 głosów.

Ten pomysł natychmiast jednak upadł, ponieważ – co było do przewidzenia jeszcze przed spotkaniem głowy państwa z przedstawicielami klubów parlamentarnych – uzyskanie poparcia odpowiedniej liczby posłów skłonnych skorygować ustawę zasadniczą jest niemożliwe. Nie jest jasne, dlaczego prezydent sam na siebie zastawił tę pułapkę. Być może dla podkreślenia, że szanuje porządek konstytucyjny: jeśli coś ten porządek przekracza, szuka w tej sprawie porozumienia; jeśli jest ono niemożliwe, sięga po rozwiązania mieszczące się w jego granicach. Z drugiej strony manewr okazał się też niewygodny dla opozycji, ponieważ na nią w oczach dużej części opinii publicznej spada odpowiedzialność za blokowanie reform – już przecież bardziej umiarkowanych niż proponowane wcześniej - które co do zasady cieszą się dużym poparciem społeczeństwa, bardzo krytycznie oceniającego sądownictwo. W tę pułapkę opozycja wczoraj wpadła, zarówno ta, która odmówiła udziału w spotkaniu z prezydentem, jak i ta, która w rozmowach wprawdzie wzięła udział, ale stanowczo sprzeciwiła się wszelkim zmianom.

Ostatecznie wybór do KRS miałby się odbywać większością 3/5 głosów, a gdyby jej nie było - na zasadzie jeden poseł, jeden głos (co w praktyce czyniłoby te wybory proporcjonalnymi i dawało szanse także kandydatom nie popieranym przez rządzącą większość).

Zasadniczo rozwiązania proponowane przez prezydenta nie są niespodzianką, wyjąwszy może instytucję nadzwyczajnej skargi do Sądu Najwyższego (która czyniłaby z niego III instancję rozpoznającą sprawy merytorycznie). Uwzględniają z jednej strony jego postulaty zgłaszane w czasie debaty nad projektami Ministerstwa Sprawiedliwości, np. wybór KRS przez Sejm większością kwalifikowaną. Z drugiej – starają się wyeliminować część kontrowersji, towarzyszących pomysłom resortu, np. kadencje sędziów SN nie wygasałyby automatycznie. Przechodziliby oni jednak w stan spoczynku po ukończeniu 65 lat. W tym wypadku uwzględniono nie tylko wątpliwości natury konstytucyjnej, ale i zastrzeżenia Komisji Europejskiej, używane przez nią jako oręż w walce politycznej z rządem PiS, a dotyczące różnicowania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Jednocześnie taki zapis w naturalny sposób otwiera drogę do głębokich zmian personalnych w Sądzie Najwyższym – i to zaraz po wejściu nowych przepisów w życie (choć nie zapewnia natychmiastowej wymiany większości sędziów). Ustawa o Sądzie Najwyższym przewidywać ma również powołanie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych oraz Izby Dyscyplinarnej, na której zależy PiS. Czy będzie to sąd w sądzie, nie wiadomo, ponieważ ani tryb jej powoływania, ani zasady pracy nie są bliżej znane.

Jakkolwiek pomysły głowy państwa zostały w pierwszym odruchu ocenione przez wielu obserwatorów jako wypowiedzenie wojny partii rządzącej, jej reakcje były nader powściągliwe: na pewno ani gniewne, ani konfrontacyjne. Co może potwierdzać tezę o istnieniu w pewnym zakresie politycznego kompromisu. Prezydent wyraził wczoraj nadzieję, że „prawdziwa reforma sądownictwa zostanie dokonana”. Jedno, mimo wczorajszego konstytucyjnego zamieszania, już mu się udało: rozwodnił spór o to, jak zmiany mają wyglądać. Dzięki temu utrudnił protestowanie przeciwko nim i niektórych uczestników sporu wciągnął do dialogu. Coraz powszechniejsze są głosy, także ze środowisk prawniczych, odnoszące się do tego, jak reforma ma wyglądać, a nie czy w ogóle należy ją realizować. W tym sensie prezydent okazał się skuteczniejszy niż kontrowersyjna kampania tych, którzy nie chcą „żeby było tak, jak było”.