W cieniu walki o resztkę zajmowanych przez siebie terenów dżihadyści toczą ważniejszą bitwę: o zabezpieczenie finansowej przyszłości. Państwo Islamskie jest najbogatszą organizacją terrorystyczną na świecie. Chociaż kurczące się terytorium oraz trwające od września 2015 r. naloty uszczupliły jego wpływy, to według szacunków Międzynarodowego Centrum Badań nad Radykalizacją (ICSR) w Londynie dochody ISIS w ub.r. i tak wyniosły pomiędzy 520 a 870 mln dol.
W poprzednich latach było jeszcze lepiej. Jak szacuje ICSR, w 2014 r. ISIS mogło zarobić 1–1,9 mld dol., a rok później 1–1,7 mld dol. To mniej więcej tyle, ile wynosi budżet niektórych państw, takich jak Togo. Skąd się brały te pieniądze? Przede wszystkim z handlu ropą pochodzącą ze złóż naftowych we wschodniej Syrii, co dawało nawet kilkaset milionów dolarów w skali roku. Ale też z różnych danin i podatków wprowadzonych na kontrolowanych terenach (np. zezwolenie na działalność gospodarczą za 2,5–5 tys. dol.), a także z obrotu zrabowanymi antykami, tudzież działalności przestępczej, jak przemyt, okupy z porwań i rabunki.
Ze środków tych organizacja finansowała nie tylko bieżące potrzeby – żołd i wyżywienie bojowników, zakupy broni, amunicji, sprzętu oraz lekarstw – ale też działalność administracyjną i quasi-państwową, nakierowaną na budowę dobrych relacji z lokalną ludnością – jak remonty infrastruktury, prowadzenie sierocińców, a nawet ośrodków pomocy społecznej.
Teraz skarbnicy organizacji mają jednak nowy priorytet, którym jest wyciśnięcie z kontrolowanego terytorium jak największych pieniędzy, a następnie ulokowanie ich w bezpiecznych miejscach. W ten sposób ISIS chce zapewnić sobie środki do działania, kiedy z map zniknie już samozwańczy kalifat.
Zanim to jednak nastąpi, dowództwo Państwa Islamskiego postawiło sobie za cel wyssanie z jeszcze kontrolowanych przez siebie terenów całej możliwej do wymiany gotówki. W tym celu dżihadyści zaczęli bić własne monety – złote dinary, srebrne dirhamy oraz miedziane filsy. Chociaż wzmianki o walucie Państwa Islamskiego pojawiły się już w 2015 r., to dopiero od niedawna zamieszkujący obszar kalifatu mają obowiązek uiszczania w niej danin takich jak tradycyjny zakat. A to oznacza, że zanim zapłacą podatek, muszą wymienić posiadaną walutę na pieniądz bity przez ISIS.
Gotówka ta oczywiście nie przyda się na nic, jeśli pozostanie na terenie Państwa Islamskiego. Dlatego trzeba ją stamtąd wywieźć i gdzieś ulokować. Jak napisał niedawno Renad Mansour z brytyjskiego think tanku Chatham House, zgromadzone fundusze ISIS inwestuje w legalnie działające przedsiębiorstwa poza kalifatem, np. w Bagdadzie. Proceder odbywa się z udziałem pośredników, którzy za pieniądze dżihadystów kupują firmę, a następnie dzielą się jej zyskami z członkiem ISIS. W ten sposób islamiści przejmują przedsiębiorstwa handlujące elektroniką, samochodami, z branży spożywczej, a nawet usług medycznych.
Innym sposobem zabezpieczenia środków jest wymiana lokalnych walut na dolary, które mogą zostać wykorzystane do inwestycji w dowolnym punkcie globu. Mansour pisze, że w tym celu ISIS utrzymuje kontakty z siecią firm trudniących się skupem i wymianą walut, ale też korzysta z usług irackiego banku centralnego. Instytucja ta bowiem skupuje z rynku za dolary irackie dinary, aby stabilizować lokalną walutę.
Dżihadyści chętnie wyprowadzają również pieniądze z terenu kalifatu za pomocą hawali, czyli tradycyjnego sposobu przekazywania pieniędzy na Bliskim Wschodzie, gdzie przepływają one z rąk do rąk, nieodnotowane w elektronicznych systemach finansowych. Jak niedawno donosił „Financial Times”, niektórzy pośrednicy w ten sposób wyprowadzali w kilku transzach kwoty sięgające kilkunastu milionów dolarów.
Choć Państwo Islamskie zarządziło akcję wysysania lokalnych walut, nie znaczy to, że organizacja została pozbawiona innych źródeł dochodu. Zdaniem „FT” eksperci przeceniają wpływ nalotów na naftowy biznes pod auspicjami ISIS.
Według gazety, powołującej się na osoby zaangażowane w proceder, ISIS wciąż jest w stanie wydobyć 25 tys. baryłek ropy dziennie. Co więcej, pomimo stałego ryzyka nalotów organizacji udało się utrzymać cenę 25–40 dol. za baryłkę. Problemów ze zbytem nie ma, bo zapotrzebowanie napędza obłożona sankcjami Syria pod rządami Baszara al-Asada.