Ekstraklasa chwali się rekordowymi wynikami. Problem w tym, że wciąż mniej niż połowa profesjonalnych klubów jest w stanie osiągnąć zysk.
Zysk netto klubów Ekstraklasy w sezonie 2016/2017 / Dziennik Gazeta Prawna
Ekstraklasa to nazwa nie tylko naszej piłkarskiej ligi, ale także spółki Ekstraklasa SA, która skupia szesnaście klubów najwyższego szczebla. Jej zadaniem jest prowadzenie rozgrywek i zarządzanie nimi. Od niemal dekady co roku spółka publikuje wraz z międzynarodową firmą doradczą i audytorską EY raporty na temat klubów oraz postrzegania marki spółki. W tym roku po raz pierwszy audyt obejmuje nie dany rok, a konkretny sezon (czyli rozgrywki 2016/2017).
„Jeśli szczęście się powtarza, to już nie jest fart”, cytuje we wstępie do raportu legendarnego trenera Kazimierza Górskiego Dariusz Marzec, prezes Ekstraklasy SA. Chce tym samym podkreślić, że nasze piłkarskie kluby po raz kolejny zanotowały rekordowe przychody. W tym roku wskaźnik ten przekroczył 700 mln zł – to o 200 mln zł więcej niż w zeszłym roku. Po raz pierwszy w historii Ekstraklasa nie zanotowała też straty. W sezonie, który skończył się w czerwcu tego roku, kluby Ekstraklasy osiągnęły ogółem zysk w wysokości 66 mln zł. Ale duża ich część zanotowała stratę.
Ekstraklasa chwali się także innymi wskaźnikami. Na przykład mecze polskiej ligi można oglądać w prawie 60 krajach. I przekłada się to na finanse: niemal 10 proc. zysków z opłat za transmisję pochodzi z zagranicy. Dzięki boomowi związanemu z organizacją Euro 2012 nasz kraj jest też w „czołówce stadionowej”. Według UEFA jesteśmy pod tym względem trzeci na świecie – w latach 2007–2015 powstało u nas aż 14 obiektów. Więcej zbudowano tylko w Turcji (18) i USA (46).
Lepsze areny to lepsza frekwencja na meczach. Polska jest jednym z najszybciej rosnących rynków w Europie pod tym względem. Być może w trakcie aktualnego sezonu uda się przebić granicę 3 mln widzów. Na razie w 2016/2017 na mecze Ekstraklasy wybrało się ponad 2,8 mln osób.
Ten medal ma jednak także drugą stronę. Ekstraklasa osiągnęła zysk, ale jego lwia część została wypracowana dzięki rewelacyjnemu wynikowi finansowemu aktualnego mistrza Polski Legii Warszawa. Warszawski klub w zeszłym sezonie po raz pierwszy od 20 lat awansował do elitarnej Ligi Mistrzów (w tym sezonie nie zagra nawet w mniej prestiżowej Lidze Europy). Dzięki temu sam jego przychód z praw mediowych od UEFA wyniósł aż 117,3 mln zł. To ponad 40 mln więcej niż całkowite przychody drugiego w klasyfikacji najbogatszych klubów Lecha Poznań.
Gra w Lidze Mistrzów to nie tylko zyski z dnia meczowego, premie za wyniki i opłaty za prawa do transmisji. To także zwiększone zainteresowanie klubem i w konsekwencji sprzedaż związanych z nim gadżetów. Na przykład w zeszłym sezonie Legia sprzedała w swoim klubowym sklepie aż 22 tys. koszulek. Niewątpliwie może więc mówić o marketingowym „efekcie Ligi Mistrzów”.
Problem w tym, że jeżeli odejmiemy bajeczne przychody Legii, które odpowiadają za 40 proc. dochodów całej Ekstraklasy, to okaże się, że kluby znów przyniosły stratę na poziomie 8 mln zł. Ale trzeba pamiętać, że jedynie siedmiu drużynom z najwyższej klasy rozgrywkowej udało się osiągnąć zysk.
– Bez mitycznych petrodolarów nie damy rady. Nie ma dla nas innej drogi wzrostu niż 2–3 drużyny w fazie grupowej Ligi Mistrzów i Ligi Europy – mówi Marzec.
Jeśli ktoś w tym biznesie wychodzi na swoje, to niewątpliwie są to piłkarze. Przykładowo w budżecie Legii wydatki na wynagrodzenia rok do roku wzrosły z 31,6 mln do 60,1 mln. Zupełnie odwrotnie do jakości jej gry w ostatnim czasie.