Brexit w miarę upływu czasu staje się coraz mniej atrakcyjny, głównie dla Wielkiej Brytanii, którą od referendum wstrząsają turbulencje polityczne. Jego wynik przekreślił karierę Davida Camerona, który zagrał va banque, chcąc umocnić swoją pozycję w kraju. Populistyczni politycy Nigel Farage czy Boris Johnson byli bardziej skuteczni w używaniu nierealnych obietnic cudownej naprawy kraju po opuszczeniu Unii. Po krótkim świętowaniu zwycięstwa usunęli się jednak w cień i dziś nie odgrywają istotnej roli.
Następczyni Camerona Theresa May okazała się taką samą hazardzistką jak poprzednik. Pewna poparcia partii przed rozpoczęciem negocjacji z Unią postanowiła wzmocnić mandat poprzez nowe wybory. Oboje nie mieli ani szczęścia niezbędnego hazardzistom, ani wyczucia nastrojów, co dyskwalifikuje ich jako liderów. Premier May teoretycznie wygrała wybory, ale de facto przegrała je z kretesem. Pozycja jej partii spadła, powstał słaby rząd koalicyjny. Na lidera silnej opozycji urósł lekceważony polityk Partii Pracy, lewicowiec Jeremy Corbyn.
Wyniki wyborów wpłynęły na pozycję negocjacyjną wobec UE. Brytyjczycy zrezygnowali z hardego podejścia, a rozpoczynanie negocjacji od cofania się w sprawach technicznych nie wróży im dobrze. Powodem słabości rządu są też zmieniające się nastroje. Rośnie grupa obywateli, którzy sądzą, że ich oszukano. Przyznanie się orędowników wyjścia z UE, że w kampanii posługiwali się nieprawdziwymi argumentami, spowodowało spadek poparcia dla brexitu. Na tej niechęci umacnia się Corbyn .
Odrębnym problemem jest potencjalna niepodległość Szkocji. Wraz z ujawnianiem podczas negocjacji kolejnych negatywnych skutków brexitu Szkoci powrócą do idei referendum i tym razem mogą zdecydować o wyjściu ze Zjednoczonego Królestwa. Okrojona monarchia spadłaby w hierarchii gospodarczej poniżej Niemiec i być może w dłuższej perspektywie Francji. Nastąpiłaby dalsza erozja pozycji byłego imperium w świecie, także w relacjach z USA. Generuje to tak duże ryzyka, że bezpieczniejszym rozwiązaniem byłoby wyrzucenie pomysłu brexitu do kosza.
Rzeczą, która ośmieliła Londyn do zagrania kartą referendum o lepsze warunki funkcjonowania w UE, była słabość Unii i strefy euro. Idea referendum powstała w momencie, gdy Unia wydawała się być pogrążona w najgłębszym kryzysie od powstania. Od referendum jednak wiele się wydarzyło. Fala populizmu zdaje się słabnąć, a perspektywa kolejnych exitów oddalać. Po wygranej Emmanuela Macrona we Francji euroentuzjaści przeszli do kontrofensywy. Reformy, które mają poprawić efektywność UE, mogą odnieść pozytywny skutek. Jak w przypadku Niemiec, które jeszcze w latach 90. były nazywane chorym człowiekiem Europy, by po reformach Gerharda Schrödera stać się jedną z najefektywniejszych gospodarek świata.
Chaotyczny brexit będzie szkodliwy dla obu stron, jednak Londyn ucierpi niewspółmiernie. Jeśli wykluczymy scenariusze, w których Wielka Brytania uzyskuje status podobny do Norwegii, zyski z uwolnienia się gospodarki spod regulacji unijnych będą znacząco niższe niż koszty związane z utratą dostępu do wspólnotowego rynku. Choć sama UE nie została jeszcze uzdrowiona, to odzyskała inicjatywę polityczną. Polityczne umocnienie Unii w świetle osłabienia mandatu brytyjskiego rządu wzmacnia stanowisko negocjacyjne Brukseli. Czas gra na korzyść Unii.
Podobne wnioski wyciągają analitycy w Wielkiej Brytanii. Toczą się rozważania, jak poprowadzić negocjacje w taki sposób, aby naturalny stał się powrót do pytania, czy warto w ogóle wychodzić z UE. Analizy są prowadzone w wąskiej grupie polityków i są chronione najwyższym stopniem poufności, jednak co jakiś czas wypływają głosy o ponownym rozpisaniu referendum. Ale zbyt mało czasu upłynęło od decyzji Brytyjczyków o brexicie i przedwczesne zorganizowanie powtórnego plebiscytu byłoby obarczone wysokim ryzykiem potwierdzenia decyzji pierwszego.
Społeczeństwo musi mieć czas na refleksję w takiej skali, aby nie było wątpliwości co do wyniku kolejnego głosowania. Obecnie rządzący konserwatyści, ale też laburzyści, nie są gotowi do wsparcia takiej inicjatywy. Aby nie stracić resztek wiarygodności i szacunku, muszą tak kierować oczekiwaniami społecznymi i dozować zmianę stanowiska, aby to większość wyborców uznała, że już czas podjąć temat na nowo. Wtedy politycy, wsłuchując się w oczekiwania społeczne, uczynią gest i zorganizują plebiscyt. Argumentem za odroczeniem dyskusji o pozostaniu w UE jest fakt, że gdyby stało się to teraz, Londyn nie miałby szans na godny powrót i wynegocjowanie nowych przywilejów. Po okresie długich i ciężkich negocjacji Unia może uznać, że warto ustąpić w kilku mniej zasadniczych kwestiach, aby uniknąć brexitu.
Na razie obie strony prezentują siłę i nieprzejednanie (Brytyjczykom udaje się to trochę gorzej). To nie jest jeszcze moment na porozumienie. Politycy w Wielkiej Brytanii muszą zachować twarz i coś od Unii dostać, aby móc wrócić do społeczeństwa z przesłaniem: „Zostańmy w UE, osiągnęliśmy znaczne ustępstwa w ważnych obszarach, nasze działania się opłaciły, wzmocniliśmy Zjednoczone Królestwo w ramach Unii”. Oczywiście ustępstwa nie będą duże, ale na użytek wewnętrzny będzie je można dobrze sprzedać. Choć nie wszyscy w to uwierzą, stworzona zostanie iluzja skutecznych polityków, których działania były przemyślane na wiele ruchów negocjacyjnych do przodu.