Naomi Seidman, córka Hillela, opowiada DGP dramatyczną historię ocalenia ojca z Zagłady.
W jaki sposób pani ojcu udało się zdobyć paragwajski paszport?
Opowiadał mi o tym wielokrotnie. Widziałam się również kilka razy z jego przyjaciółką Gutą Eisenzweig, z którą razem trafili do Vittel. Guta i mój ojciec poznali się na studiach na Uniwersytecie Warszawskim. Oboje byli ortodoksyjnymi Żydami, ale niezwykłymi. Niekonwencjonalnymi intelektualistami. Nie bardzo rozumiem, jak to było możliwe, bo wśród ortodoksów tak bliska przyjaźń między kobietą i mężczyzną niebędącymi małżeństwem jest bardzo niecodzienna.
Ale związana z tym historia miłosna dotyczyła kogoś innego.
Tak. Eli Sternbuch – biznesmen ze Szwajcarii – usłyszał o Gucie, zdolnej studentce, i bardzo chciał ją poznać podczas delegacji w Polsce. Guta opowiadała, że wielu ludzi ostrzegało ją wtedy, iż jeśli za dobrze się wyedukuje, żaden mężczyzna jej nie zechce. Choć w rzeczywistości było dokładnie odwrotnie. W każdym razie Eli przyjechał do Polski, do któregoś z kurortów, zdaje się z kuzynem, żeby się z nią spotkać. Powiedział jej, że wiele o niej słyszał i choć sam nie jest intelektualistą, chce się z nią ożenić i wspierać ją finansowo, gdy ona będzie pobierać nauki.
Zgodziła się?
Nie dała mu nadziei, odmówiła. Ale on wytracił w czasie wojny mnóstwo energii, żeby ją uratować. Przysłał jej paragwajski paszport. Guta mogła być pierwszą osobą, która taki dokument dostała. W jakiś sposób poinformowała Elego, że potrzebuje jeszcze dwóch dla rodziców. Ale zanim dwa dodatkowe paszporty dotarły do Warszawy, jej ojciec Szyja trafił do obozu zagłady. W każdym razie mój ojciec znalazł przesyłkę w worku z pocztą na korytarzu w Judenracie (koncesjonowany samorząd żydowski, w którym Seidman zajmował się archiwami – red.). Otworzył i ujrzał dwa paszporty. Ten, który był przeznaczony dla Szyi Eisenzweiga, za zgodą Guty wziął dla siebie.
Kiedy dokładnie to się stało?
Musiało to być w 1942 r. (Guta w filmie „Hotel Polski” w reżyserii Kamy Veymont mówiła, że pierwszy paszport dotarł do niej 3 listopada 1941 r. – red.), bo w styczniu 1943 r. opuścili już getto. Długo debatowali, co dalej. Żeby dostać się do Vittel, trzeba było przejść przez więzienie na Pawiaku.
To musiała być trudna decyzja, praktycznie dobrowolnie dać się zamknąć na Pawiaku...
Opowiadał o tym. Słyszał tam krzyki rozstrzeliwanych ludzi i myślał, co będzie dalej. Guta wielokrotnie ratowała mu tam życie. Mój ojciec miał wtedy nasilenie myśli samobójczych. Namawiała go, by nie odmawiał przyjmowania jedzenia.
W jakich warunkach wywieziono ich do obozu dla internowanych we francuskim Vittel?
Ojciec nie mógł uwierzyć, jak luksusowym pociągiem go tam przewieziono. Widział bydlęce wagony, którymi transportowano Żydów do Treblinki. Wagony do Vittel zupełnie ich nie przypominały. Miały nawet siedzenia. Mój ojciec wielokrotnie powtarzał, że w tym pociągu do Vittel stał się syjonistą. Wcześniej nim nie był, działał w antysyjonistycznej partii Agudat Israel. „Zobacz, co znaczy paragwajski paszport. Daliśmy światu Biblię, monoteizm, ale ponieważ nie mamy swojego państwa, traktują nas, jakbyśmy byli niczym. Potrzebujemy państwa, bo tylko wtedy będą nas szanować” – mówił.
A samo Vittel?
To było przedwojenne uzdrowisko. Mieszkali w hotelach, mieli lekarzy i prawników. Była tam nawet opera. Ojciec nigdy wcześniej nie był w operze. Pamiętam, że w naszym domu rodzinnym opera była stale obecna.
Niemcy przecież musieli wiedzieć, że te paszporty nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Że tak naprawdę Żydzi, którzy je mieli, nie byli obywatelami państw Ameryki Łacińskiej. Skąd to odmienne traktowanie?
Niemcy sądzili, że przehandlują z krajami alianckimi Żydów z obcymi paszportami na swoich obywateli. Było im wszystko jedno, czy ci ludzie są Paragwajczykami, czy nie.
Latem 1943 r. doszło do wpadki i te paszporty przestały być uznawane. Niemcy zaczęli partiami wywozić ich posiadaczy do Auschwitz. Pani ojcu udało się przeżyć.
Ojciec opowiadał, że Guta rozumiała, iż paszport nie uratuje im życia. Życie ratował im fakt przebywania w Vittel. Od razu po przyjeździe zaczęli się więc zastanawiać, co zrobić, by przeżyć. Gdy przyszedł czas wywózki, z moim ojcem, swoją matką i paroma innymi osobami ukryła się w hotelowym piecu, w którym na co dzień wypiekano chleb. Gdy się chowali, piec był jeszcze dość gorący. Spędzili tam trzy dni. Gdy wyszli, zobaczyli kilka martwych ciał. Mój ojciec sądził, że to koniec, więc wypił jakąś trującą substancję. Obudził się jednak po pewnym czasie, opiekował się nim w swoim pokoju jeniec z USA, lekarz. Ojciec, Guta i jej matka w ciągu dnia ukrywali się potem w pokojach różnych innych jeńców, nocami stale zmieniając miejsce pobytu. Ojcu udało się wysłać z Vittel kilka grypsów do różnych ludzi z Agudat Israel, w tym do Harry’ego Goodmana (wiceszefa światowej centrali Agudat, który w 1945 r. oficjalnie dziękował posłowi Ładosiowi i jego ludziom za ratowanie Żydów – red.). Goodman dostał w ten sposób listę Żydów z Vittel, schowaną, o ile się nie mylę, w papierosie. Jego wnuk mi ją pokazywał.
Jak im się udało przetrwać? Przecież wciąż byli w obozie strzeżonym przez Niemców. Tyle że Niemcy o tym nie wiedzieli.
Strażnikami obozu w Vittel byli akurat Francuzi, a nie Niemcy. Po samym obozie internowani mogli się przemieszczać stosunkowo swobodnie. Mogli więc np. przynosić mojemu ojcu i paniom Eisenzweig jedzenie i picie. W obozie byli przedstawiciele gestapo, ale dzięki częstym zmianom miejsca pobytu ukrywającym się udało się doczekać do wyzwolenia. Wielu ludzi się do tego przyczyniło. Wielu ludziom zawdzięczają życie.
Jak pani ojciec wspominał ten dzień?
Gdy obudzili się pewnego dnia (12 września 1944 r. – red.), straże zniknęły, a bramy były otwarte. Ojciec wyszedł z ukrycia, zastanawiając się, co się stało z innymi Żydami. I nikogo nie odnalazł, poza Gutą i jej matką. Chciał odmówić szehechejanu, modlitwę dziękczynną za ocalenie życia. Ale nie odmówił. Szehechejanu to błogosławieństwo odmawiane w liczbie mnogiej. Nie był pewny, czy nie są jedynymi żywymi Żydami.
Co się stało po wojnie z Gutą?
Elemu Sternbuchowi udało się z nią skontaktować. Wciąż chciał się z nią ożenić. Jej się to nie bardzo uśmiechało, ale jej matka była bardzo chora. Mój ojciec zresztą też, miał problemy z sercem i nerkami. I Guta zdecydowała się wyjść za Elego, także po to, by ktoś zaopiekował się jej matką. Sternbuchowie przyjęli do swojego domu w Montreux wielu żydowskich uchodźców, którzy mieszkali u nich przez kilka lat. Guta pobierała u nich nauki, zgodnie z przedwojennym życzeniem męża. Do końca życia utrzymała bliski kontakt z moim ojcem.