Odwetowe postępowanie sądów w sprawie Mariusza Kamińskiego łamie zasadę "ne bis in idem" - mówi PAP mec. Piotr Andrzejewski, prawnik i sędzia Trybunału Stanu. Wskazuje on, że Sejm poprzedniej kadencji uznał, że nie było podstaw do odpowiedzialności karnej dla szefa CBA.

We wtorek troje sędziów Sądu Najwyższego zawiesiło postępowanie kasacyjne ws. Mariusza Kamińskiego i innych b. szefów CBA. Jak uzasadniali decyzja ta jest efektem wszczęcia przez Trybunał Konstytucyjny sprawy sporu kompetencyjnego między SN a prezydentem ws. prawa łaski.

"Kontynuowanie postępowania sądowego po zastosowaniu przez prezydenta prawa łaski może mieć miejsce w przypadku postępowania kasacyjnego, ale tylko pod warunkiem, że kasacja jest na korzyść oskarżonego" - mówi Piotr Andrzejewski, prawnik, członek Trybunału Stanu.

Zwraca uwagę, że "w przypadku Mariusza Kamińskiego i jego zastępców trzeba pamiętać o tym, że poprzedni Sejm - a więc parlament zdecydowanie im wrogi - na wniosek sejmowej komisji konstytucyjnej rozpatrywał wniosek postawienia ich przed Trybunałem Stanu i wniosek ten został odrzucony". W ocenie prawnika "był to więc rodzaj quasi sądu sejmowego".

"Mimo to prokuratura nie dała za wygraną i inspirowana politycznym odwetem wniosła sprawę do zwykłego sądu, tym samym naruszając zasadę +ne bis in idem+, która mówi o tym, że nie można dwa razy orzekać w tej samej sprawie". "Sprawa trafiła do szczególnego sędziego, który sprzeniewieżając się ww. zasadzie zasądził wyrok drastycznie odwetowy" - ocenia Andrzejewski. "To od tego to wyroku została wniesiona apelacja i to na tym etapie prezydent zastosował prawo łaski" - przypomina.

Odnosząc się do uzasadnienia wtorkowej decyzji Sąd Najwyższego Andrzejewski stwierdza, że "motywacje sędziów są wysoce wątpliwe i nieakceptowalne". "Kasacja, która zmierzała do tego, by podważyć domniemanie niewinności Kamińskiego powinna być rozstrzygnięta negatywnie, i to powinno być explicite zawarte w uchwale Sądu Najwyższego" - wskazuje. "Sąd jednak tego nie uczynił, zawieszając swoją pracę wyłącznie z powodu formalnych uwarunkowań ustawowych związanych z procedowaniem sprawy o spór kompentecyjny przez Trybunał Konstytucyjny. Oceniam to zdecydowanie negatywnie" - mówi.

Odnosząc się do swoich doświadczeń z okresu PRL, mec. Andrzejewski stwierdza, że "do procedur uwolnienia od odpowiedzialności przed sądem podchodzi bardzo ostrożnie". "Pamiętam uwięzionych przywódców KOR i Solidarności w stanie wojennym. Po wniesieniu aktu oskarżenia i dwuletnim okresie pozbawienia wolności zastosowano wobec nich abolicję, uniemożliwiając obronę w procesie sądowym i uzyskanie uniewinnienia" - mówi.

Jednak jak zauważa, "w przypadku sprawy Mariusza Kamińskiego nie sposób tak patrzyć na działanie prezydenta, ponieważ Kamiński został już raz - przed zastosowaniem prawa łaski - uwolniony od postawionych zarzutów przez Sejm, który orzekł, że nie ma podstaw do odpowiedzialności karnej". "O tej okoliczności nie można zapominać, bo to ona sprawia, że na dalsze procedowanie sprawy przez kolejne sądy, w tym Sąd Najwyższy - trzeba patrzeć jako na deptanie fundamentalnej tradycji łacińskiej cywilizacji - prawnej zasady +ne bis in idem+" - podkreśla.

"Stojąc na gruncie autonomii postępowania wymiaru sprawiedliwości, tj. sprawowania włądzy sądowniczej, Sąd Najwyższy był władny uznać konstytucyjne prawo łaski prezydenta w sprawie Mariusza Kamińskiego i jego podwładnych za skuteczne pod warunkiem zawieszającym do czasu zakończenia rozpoczętego rozpoznawania sprawy przed sądem" - mówi Andrzejewski. "Tymczasem SN nie jest władny w ramach przyznanych mu kompetencji do wydawania obowiązującej powszechnej wykładni treści Konstytucji RP dotyczącej zakresu prawa łaski prezydenta - a tym bardziej ograniczać skuteczność zakresu prawa łaski tylko do zapadłych wyroków skazujących" - stwierdza prawnik.