Wstają o świcie, pędzą do pracy i znikają na cały dzień. Czas dla rodziny odmierzają liczbą nadgodzin, a w dni wolne dorabiają na drugim etacie. Sami tego chcieli.
MAGAZYN DGP 23.06.17 / Dziennik Gazeta Prawna
Marek wygląda jak cień człowieka – chudy, przygarbiony, o papierowej cerze. Rok temu skończył czterdziestkę, ale ma tyle energii życiowej, co spracowany sześćdziesięciolatek o krok przed emeryturą. W życiu Marka niby wszystko poszło zgodnie z planem – ożenił się, kupił mieszkanie na kredyt i doczekał dwójki dzieci. Powinien zatem czuć się spełniony, ale jedyne, co czuje, to ciągłe zmęczenie. Odkąd żona Magda poszła na urlop macierzyński, Marek pracuje ponad stan, żeby utrzymać całą czwórkę. Jest programistą, więc póki żyli we dwoje, na nic nie brakowało pieniędzy. Poza tym żona miała zajęcie – może nie superpłatne, ale dorywcza praca w aptece dawała jej dużo satysfakcji. Sielanka skończyła się wraz z przyjściem na świat córki. Małżeństwo doszło do wniosku, że skoro Marek lepiej zarabia, niech dalej spełnia się zawodowo i samodzielnie łoży na dom.
Kiedy dwa lata później Markowi i Magdzie urodził się syn, w domu przybyło obowiązków. Mimo niezłej pensji programisty standard życia ich rodziny znacząco się obniżył i choć nadal starczało na bieżące potrzeby, to na wszystko inne zaczęło brakować. Od kilku lat planowali pojechać na zagraniczny urlop, ale co roku tradycyjnie wybierali się nad polskie morze. Samochodu na nowy też nie wymienili i w dalszym ciągu poruszają się piętnastoletnim fordem, który w każdej chwili może odmówić posłuszeństwa. Tylko Markowi nie wolno się zbuntować – aby całej czwórce żyło się nieco lepiej, zaczął brać w pracy nadgodziny i coraz częściej siadać za biurkiem w weekendy. Śmieje się, że pracuje jak roznosiciel pizzy – na telefon; czeka, aż zadzwonią, wsiada w samochód i jedzie. Ale jest to śmiech przez łzy. Dzieciaki rosną jak na drożdżach, a ambicje zawodowe żony stoją w miejscu i ani drgną. Magdę najbardziej frustrują pytania znajomych, kiedy w końcu wróci do pracy. Odpowiada na odczepnego, że niedługo powinna coś znaleźć, ale Marek twierdzi, że nawet nie zaczęła szukać.
Życie Radka i Anny toczy się jakby w zwolnionym tempie. On pracuje, ale nie szuka dodatkowych fuch – ona siedzi w domu, wychowuje dzieci, a myśli o pracy nie spędzają jej snu z powiek. Są szczęśliwą pięcioosobową rodziną. Radek nigdy nie zarabiał Bóg wie ile. Tuż po studiach próbował sił jako dziennikarz, ale szybko się zniechęcił, bo i zarobki nie odpowiadały jego oczekiwaniom. Później wyprzedawał różne rzeczy na Allegro. W końcu wziął ślub z Anną i postanowił się zawodowo ustabilizować – rodzice załatwili mu pracę biurową po znajomości, więc usiadł za biurkiem i siedzi już tak od kilku lat. Pensja nie powala na kolana, ale pieniądze co miesiąc w terminie zasilają konto, a niedawno szef nie tylko obiecał, ale dał mu podwyżkę. Niewielką, ale dał – na najpilniejsze potrzeby starczy, a gdy ma się trójkę dzieci i żonę na utrzymaniu, każdy grosz się liczy. Anna, zanim urodziła pierwsze dziecko, trochę pracowała, ale były to raczej kiepsko płatne praktyki i grzecznościowe staże za „dziękuję”. Nie miała więc oporów, aby uciec z rynku pracy tymczasowej w permanentne macierzyństwo. W tym roku mija sześć lat, odkąd nie pracuje. Skończyła kilka kursów i podobno ma już coś na oku, ale w myśl przysłowia „śpiesz się powoli”, nie zamierza brać pierwszej lepszej pracy. Tym bardziej że Radek nie wywiera na niej presji, a rodzice, z którymi mieszkają pod jednym dachem w dużym domu jednorodzinnym, kiedy trzeba przypilnują dzieci albo zaproszą całą piątkę na wspólny niedzielny obiad. Brak pogoni za doczesnymi uciechami daje im duchowy komfort, bo rodzinę zawierzają opatrzności, a nie merkantylnym zbytkom. Idealnie wpisują się w tradycyjny model rodziny – z tatą w roli dawcy na wszystko i matką z dziećmi na jego utrzymaniu.
Piotr i Agnieszka poznali się w ratownictwie medycznym na jednym dyżurze. Od słowa do słowa i nawet się nie spostrzegli, kiedy stanęli przed ołtarzem, urodził im się syn i trzeba było pomyśleć o większym mieszkaniu. Najpierw zamieszkali w podwarszawskim Pruszkowie, ale dwa pokoje z kuchnią okazały się za ciasne dla ich trojga. Tamto mieszkanie wynajęli, a sami przenieśli się do budowanego domu w Zielonce. Agnieszka doglądała wspólnego dobytku i sprawowała opiekę nad dzieckiem, a Piotr praktycznie nie wychodził z pracy – dyżurował po dwie doby z rzędu, brał każdą możliwą fuchę i zasypiał z otwartymi oczyma, a kiedy wracał do domu, nawet nie miał siły ani ochoty na zabawę z synem. Macierzyństwo służyło wyłącznie Agnieszce, która postanowiła się rozwijać. Kiedy przyszedł czas powrotu do pracy, rzuciła w diabły ratownictwo i poszła na studia prawnicze, zostając mamą tylko po godzinach. Piotrowi doszły kolejne wydatki – poza utrzymaniem rodziny oraz spłatą kredytu musiał opłacać czesne małżonki. Agnieszka nie skończyła studiów – skończyła natomiast z Piotrem, po tym jak wyszło na jaw, że miał romans z koleżanką z pracy. Spakowała rzeczy, zabrała dziecko i uciekła do matki, dopóki najemcy nie wynieśli się w trybie pilnym z mieszkania w Pruszkowie. Na razie nie myśli o rozwodzie – chce ukarać Piotra za niewierność, dlatego wprowadziła się z synem do dwóch pokoi, a mężowi zostawiła pusty dom. Zachciało mu się zdrady, to niech teraz tyra na utrzymanie obu mieszkań, syna, żony i kochanki.
Tata ma być wicemamą
Do czasu transformacji ustrojowej w 1989 r. rola pracującego mężczyzny w społecznej świadomości była precyzyjnie określona. Jeśli nazywano kogoś „jedynym żywicielem rodziny”, to z góry było wiadomo, że mowa o ojcu i mężu, a nie o kobiecie, matce i żonie. Owszem, wyjątki się zdarzały, ale miały raczej posmak filmowej fikcji, jak słynny przypadek Ireny Kwiatkowskiej, czyli „kobiety pracującej, która żadnej pracy się nie boi” z kultowego serialu „Czterdziestolatek” Jerzego Gruzy. Rzeczywistość wymagała jednak heroicznej postawy tylko od mężczyzn, bo taki był klimat socjalistycznych czasów, które ustami Danuty Rinn w słynnej piosence „Gdzie ci mężczyźni?” dopominały się obecności prawdziwych chłopów, „orłów, sokołów, herosów”. Wtedy emancypacyjne głosy kobiet siłaczek o feministycznych poglądach nie wybiegały poza drzwi kuchenne, więc mężczyznom nie wypadało roztkliwiać się nad sobą, a powszechny obowiązek służby wojskowej działał katalizująco na wykuwanie męskich charakterów.
– Problem zapracowanych ojców ma swoje korzenie w poprzedniej epoce – zgadza się Marek Grabowski, prezes Fundacji Mamy i Taty. – W pracy surowy, w domu surowy i jeszcze musi odreagować stres związany z pracą – z takim obrazkiem szczęśliwej rodziny obcowaliśmy jeszcze do niedawna. Teraz to się powoli zmienia. Tata przychodzi do domu, poluzowuje krawat i nawet z dzieckiem się pobawi. Ma być wyrozumiały, empatyczny, nadopiekuńczy i łagodny; ma być wicemamą. Kiedyś zarabiał, przynosił pieniądze i nic go nie interesowało, a teraz zrzuca z barków ten tradycjonalistyczny nadbagaż. Ale nie tylko ojcowski wzorzec ulega przeobrażeniom, zmienia się także społeczny wizerunek mam. Kobieta już nie musi siedzieć w domu – może się realizować, robić karierę, być bizneswoman.
W 2013 r. CBOS przeprowadził badania „O roli kobiet w rodzinie”. Z raportu wynika, że patriarchat jest passé, a wyzwolone kobiety świadome swoich praw opowiadają się za partnerskim modelem rodziny, w których obowiązki obojga rodziców się równoważą (46 proc. ankietowanych). Mimo odchodzenia od tradycyjnego podziału ról w małżeństwie prawie jedna czwarta badanych kobiet nadal opowiadała się za systemem „mąż w pracy, żona z dziećmi w domu” i niemal tyle samo przyznawało, że nawet gdy oboje zarabiają na dom, akcenty nie są rozłożone po równo, bo partner więcej myśli o pracy, a partnerka o podtrzymywaniu żaru domowego ogniska. W zdecydowanej mniejszości były respondentki, które ciężarem utrzymania rodziny obarczyłyby kobiety (6 proc.), a w totalnej defensywie jedyne żywicielki rodziny mieszkające pod jednym dachem z mężem w roli guwernantki do dzieci, praczki, szwaczki i sprzątaczki (1 proc.).
Wyniki badań CBOS dowodzą, że mimo emancypacyjnego przełomu za wyraźną zmianą postrzegania roli kobiety i mężczyzny w zbiorowej mentalności nie nadąża zmiana ich statusu w rodzinie. Kobietom nadal wygodnie z myślą, że to mężczyzna zapewnia byt, a mężczyźni chętnie uciekają z domu, bo mają ku temu uzasadnione powody. Grabowski dolicza się trzech. – Po pierwsze, tata nie bardzo wie, co z tymi dziećmi robić, ma kiepsko zinternalizowany wzorzec ojcostwa. Łatwiej mu zająć się pracą, niż chodzić po polu minowym wychowania dzieci. Po drugie, szuka rywalizacji z innymi mężczyznami. Lubi się sprawdzić, ścigać, zdobywać lepszą pozycję, a później spotkać z kolegami przy piwie i pochwalić zarobkami, jaki to z niego macho. W końcu po trzecie, praca łączy się z wynagrodzeniem, z premią, prowizją albo nagrodą w postaci awansu. A w domu tej gratyfikacji nie ma. Jak ojciec zrobi dzieciom kanapki, to przecież żona nie przyjdzie i nie pochwali: „Ale ładnie pokroiłeś dzieciom chlebek”, tak samo jak mąż nie będzie cmokał z zachwytu nad równo uprasowaną koszulą.
Męskie granie twardziela
Jedno nie ulega wątpliwości – nie obowiązuje kanoniczny wzorzec ojcostwa wypielęgnowany przez patriarchalną tradycję. Owszem, nadal trafiają się ojcowie, którzy wracają po pracy, czekają na kapcie, biorą gazetę, zalegają na kanapie i nic ich nie interesuje. Ale ten paradygmat niedostępnego taty odchodzi do lamusa. Rośnie nowe pokolenie ojców, którzy nie chcą swoim synom i córkom fundować własnego dzieciństwa. – Obecni 30-latkowie są inni niż ich ojcowie. Chodzą na plac zabaw, pchają wózek, nie boją się przewinąć dziecka i potrafią je nakarmić. Coraz częściej pojawiają się na wywiadówkach. To oni są superbohaterami, superojcami, a nie ci, którzy tylko zarabiają na cały dom, nie dając od siebie niczego więcej – uważa dr Marta Majorczyk, doradca rodzinny i pedagog z Uniwersytetu SWPS w Poznaniu oraz wykładowca tamtejszego Collegium Da Vinci.
Różnice pokoleniowe nie są jednak wbrew pozorom tak bardzo oczywiste. Dzisiejsi ojcowie nie wyzbyli się ambicji ojców sprzed trzech dekad. Tak samo lepiej się czują w roli głównych dostawców środków do życia swojej rodzinie niż jako bezproduktywni outsiderzy szukający stałego zatrudnienia albo zarabiający mniej od swoich partnerek. Zdaniem Krzysztofa Górskiego, psychoterapeuty i trenera związanego z Fundacją Sto Pociech, mężczyźni są przygotowani do pełnienia funkcji jedynych żywicieli rodziny, a tę gotowość odziedziczyli po ojcach, którzy... wcale nie mieli zamiaru utwierdzać swoich synów w tym przekonaniu. – Widzę, że sama presja utrzymania rodziny nie jest aż tak obciążająca dla większości – przekonuje Górski. – Bardziej obciążające jest dodawanie do tego kolejnych zadań: sprzątania, gotowania, wożenia dzieci do lekarza, odrabiania z nimi lekcji. W tym trudniej się odnaleźć, ale jeśli mężczyzna wybiera to, co najważniejsze, jest to do zrobienia, a ojcowie są z siebie dumni, że tak wiele ogarniają.
A muszą nie tylko pracować na cały dom, ale jeszcze wspierać żonę w domowych obowiązkach, przynajmniej w jakimś wymiarze etatu. Bo do kogo ma się zwrócić kobieta, która nie wyobraża sobie siedzenia z dziećmi całymi dniami, rodziny nie stać na zatrudnienie niani albo nie chce oddawać pociech pod opiekę obcej osoby, a dziadkowie żyją swoim życiem, sami pracują, a poza tym mieszkają za daleko, żeby przyjechać i popilnować wnucząt? Z tymi dylematami kobieta idzie do swojego mężczyzny i on musi ją zluzować. A jeśli tego nie zrobi, może dołożyć cegiełkę do rozpadu rodziny. W dodatku czasy są nieubłagane – jesteśmy zaprogramowani na indywidualne szczęście, samorozwój, robienie kariery; i to dotyczy nie tylko mężczyzn, ale również wreszcie upodmiotowionych kobiet.
Harujący tata to nie tylko efekt emancypacji mam, które chcą mieć lżej w życiu rodzinnym, bo zależy im na pracy. Przypadki Marka, Radka i Piotra przecież o tym nie świadczą. Wszyscy trzej pracują na utrzymanie dzieci i żon nieaktywnych zawodowo. Brak protestu z ich strony ma zapewne również podłoże czysto społeczne. – Mężczyźni mają w życiu gorzej od kobiet – stawia niepopularną tezę dr Majorczyk. – Wszędzie i wszystkim muszą udowadniać, że są prawdziwymi mężczyznami, a kobieta nie musi nikogo przekonywać do swojej kobiecości. Jak zatem mają potwierdzić swoją męskość? Dawniej u Słowian służyły do tego postrzyżyny – rytuał polegający na obcinaniu włosów małym chłopcom i w ten symboliczny sposób przenoszący ich spod matczynej opieki pod ojcowską kuratelę. Obecnie w naszej kulturze nie ma rytuału przejścia, który pozwalałby stawać się mężczyzną. Do niedawna mógł nim być powszechny pobór do wojska, ale teraz mamy armię zawodową. Modne wśród młodych mężczyzn stało się więc zapuszczanie brody i wąsów. Manifestowanie widocznego owłosienia ma służyć udowodnieniu innym, że jestem męski. Powszechne stało się demonstrowanie męskości przez pracę. Ona jest obszarem, na którym mężczyzna może się wykazać. Ma za zadanie utrzymać rodzinę i podejmuje się tego wyzwania. Stąd tylu ojców w pojedynkę harujących na żonę z dziećmi.
Ojcowie wszystkich rodzin – łączcie się
Radek ma dobry kontakt z dziećmi. Poza rutynowym rozwożeniem synów i córki po żłobkach i przedszkolach nie trzeba zmuszać go do spędzania z nimi czasu. Wraca z pracy, siada na podłodze pośród porozrzucanych zabawek i coś wspólnie robią – budują tipi dla Indian z klocków i koców, układają puzzle albo bawią się w berka. Ostatnio byli w przedszkolu u najstarszego Tomka opowiedzieć o tym, jak bardzo szczęśliwą są rodziną – Radek, Anna i reszta rodzeństwa. Taty nie trzeba było długo namawiać na taki nietypowy rodzinny spęd; tylko on pracuje, tylko on przynosi pieniądze, ale wózek, na którym jedzie cała piątka, solidarnie pchają wszyscy.
Marek, nawet gdyby nie chciał i nie wiadomo jak był zmęczony po pracy, i tak musi siedzieć z dziećmi. Magda co wieczór idzie albo na pilates, pobiegać, albo spotkać się ze znajomymi. Ktoś musi zostać z maluchami – pada oczywiście na Marka. On nie protestuje – korzysta z możliwości obejrzenia filmu z doskoku i pobycia trochę w swoim towarzystwie; ma naturę samotnika. Magdzie introwertyzm męża nie przeszkadza. Jest mu wdzięczna, że tak chętnie pomaga przy dzieciach, jakby nie był ich ojcem, tylko zaprzyjaźnionym sąsiadem, który pod nieobecność matki w domu uprzejmie popilnuje rozwydrzonej hałastry. Marek trzyma fason i nie narzeka na głos, ale najchętniej odespałby te nadgodziny i zaszył się gdzieś z dala od żony i dzieciaków.
Piotr usiłuje pozbierać myśli. Na razie nie odwiedza syna, bo te wizyty równałyby się kłopotliwym spotkaniom z Agnieszką, której nie ma ochoty oglądać. W ogóle cała ta zabawa w rodzinę była jej autorskim projektem, a on został zaprzęgnięty do zabawy w dom bez pytania o zdanie. A że przypadła mu rola konia pociągowego, w końcu zerwał się z postronka.
Problem tyrających superojców może mieć wreszcie źródło w małżeńskich nieporozumieniach. A te biorą się z trudności komunikacyjnych. – Nie umiemy ze sobą rozmawiać – diagnozuje Grabowski. – Jesteśmy tak zabiegani, że praca zabiera nam osiem godzin plus ewentualne nadgodziny, dojazd w obie strony kolejne dwie, coś zjemy, pokręcimy się, zajmiemy sobą i tak przelecą trzy godziny, a później kładziemy się spać na siedem – osiem godzin, żeby mieć siłę pracować. Z całej doby zostaje nam godzina, półtorej na rozmowę. I o czym wtedy rozmawiamy? O tym, czy zamawiamy pizzę na podwójnym serze i co powiedział „Kaczor” w telewizji. Nie dyskutujemy, nie szukamy siebie. Jeden facet żalił mi się, że przez kilka lat żona wierciła mu dziurę w brzuchu o jedną rzecz, a on to bagatelizował. I ona się z nim któregoś pięknego dnia rozwiodła, właśnie z powodu tej błahostki, która przez lata doprowadziła do nieodwracalnego kryzysu w ich małżeństwie.
Ojcowie przodownicy pracy nie zwierzają się żonom ze swoich rodzicielskich rozterek, ale coraz chętniej korzystają z uczestnictwa w różnych grupach wsparcia i plotkują o tym, co ich trapi w męskim gronie. Fundacja Cyryla i Metodego prowadzi Ojcowskie Kluby Tato.net, podczas których uczy efektywnego ojcostwa. – Pracujemy w grupach pięcioosobowych – opowiada Przemysław Czechowski, lider łódzkiego klubu. – To są spotkania raz w miesiącu. Wymieniamy się doświadczeniami, porażkami, sukcesami i wzajemnie mobilizujemy. Nie najlepiej znamy nasze dzieci. Bawimy się w szpiegów i żandarmów, zamiast pójść z synem do kina albo pogadać z córką na temat tego, czego oczekiwać po randce z chłopakiem. Ojcostwo jest mało popularne, mało modne. Chcemy, aby ojciec przestał się kojarzyć ze stereotypową rolą jedynego żywiciela rodziny, który jest tylko od zarabiania pieniędzy.
Warsztaty dla ojców prowadzi też Fundacja Sto Pociech. Tatusiowie spotykają się na zajęciach „Skuteczny tata” i uczą mówić o swoich słabościach. Nie muszą być idealnymi supermanami, mają prawo sobie nie radzić – ważne, że chcą poradzić się jeden drugiego. – Spotkania przy piwie czy na piłce spełniają ważną funkcję odreagowywania stresu, jednak na ogół nie można się wtedy podzielić autentycznymi problemami na przykład w relacji z partnerką czy dzieckiem. Istnieje wciąż silnie zakorzenione przekonanie, że facet powinien być silny i ze wszystkim sobie radzić, co jest niemożliwe do zrealizowania. Każdy z ojców obok radości, szczęścia, dumy i poczucia siły przeżywa trudne uczucia: niepewność, frustrację, złość i często bezradność. W grupie rozmawiamy sobie o nas, o naszych związkach, szukamy tego, co możemy wziąć z relacji ze swoim ojcem, a czego nie, i zajmujemy się budowaniem relacji z dzieckiem tak, aby tata mógł być bardziej w niej obecny – opowiada Górski.
Trudno jednak łudzić się, że męskie pogaduchy i grupy wsparcia zastąpią efektywne dogadywanie się w dwuosobowym gronie. Najlepiej po prostu usiąść z małżonką do negocjacji nad idealnym modelem rodziny. Od tego się nie ucieknie. To trzeba wziąć na klatę. – Razem z żoną przerabiamy takie ćwiczenie: zastanawiamy się, co chcielibyśmy osiągnąć za dwadzieścia lat. Nie chodzi o to, żeby gadać o tym co tydzień, ale co jakiś czas wracać do tego tematu. To uzdrawia relacje małżeńską – Grabowski podaje własną receptę na udane ojcostwo.
Z Piotrem nie da się poważnie pogadać. On zawsze wszystko bagatelizował, obracał w nieśmieszny żart, zbywał uciążliwą ironią. Agnieszka uważa, że ma „zryty beret” i nie dorósł do ojcostwa.
Radkowi nie trzeba dwa razy powtarzać. To, co powie żona, jest święte.
Marek nie lubi się wdawać w zbędne dyskusje. Ojcostwo traktuje zadaniowo, małżeństwo tak samo. Robi to, czego od niego oczekują. I nie zamierza renegocjować swojej roli w rodzinie.
Żaden z nich nie czeka na laurkę na Dzień Ojca – wolą mieć pewność bycia potrzebnym na co dzień.
Dzisiejsi ojcowie nie wyzbyli się ambicji ojców sprzed trzech dekad. Tak samo lepiej się czują w roli głównych dostawców środków do życia swojej rodzinie niż jako bezproduktywni outsiderzy szukający stałego zatrudnienia albo zarabiający mniej od swoich partnerek