Jeszcze niedawno Polska uważana była za „mniejsze Niemcy”, także przez samych Niemców. Jako silny, stabilny i godny zaufania partner zyskiwała większy wpływ na wydarzenia w Europie. Nowa, „podmiotowa” polityka zagraniczna zniechęciła do Polski wielu sojuszników, ale Berlin nie reagował na konfrontacyjne gesty i wydawał się trwałym punktem oparcia. Teraz okazuje się, że to niemiecki rząd może ograniczyć wsparcie z funduszy UE dla Polski. Co poszło nie tak?
Andrzej Godlewski / Dziennik Gazeta Prawna
„Będę was wspierać radą i czynem. Trzymać wam tarczę, kiedy musicie sięgnąć po miecz, oraz wieść was ku wyrozumiałości i dobru, aby złość nie zmąciła waszej mądrości” – mówiła Jadwiga z Andechs do swojego narzeczonego Henryka Brodatego. Było to podczas pierwszego spotkania 12-letniej niemieckiej księżniczki z dwudziestokilkuletnim spadkobiercą śląskiej linii dynastii Piastów. Ich udane małżeństwo i mądre rządy sprawiły, że osiem wieków temu Śląsk szybko stawał się „murowany” i stał się najsilniejszą dzielnicą ówczesnej Polski. Słynna z pobożności Jadwiga krótko po śmierci została ogłoszona świętą, czczoną przez narody Europy Środkowej. Ten epizod ze wspólnych dziejów bardzo obrazowo przypomina wielka produkcja telewizyjna „Polacy i Niemcy. Historia sąsiedztwa”, którą w zeszłym roku emitowały stacje publiczne w Niemczech, a w Polsce – TVN. W polskiej prasie opublikowano parę pozytywnych recenzji na temat tego czteroczęściowego dokumentu, podczas gdy w Niemczech poza kilkoma tytułami regionalnymi niemal zupełnie go przemilczano. To zaskakujące, bo wcześniejsze tego typu koprodukcje mogły liczyć na uwagę krytyków. Tym bardziej powinno to się stać w przypadku dzieła, które opowiada o najtrudniejszych rozdziałach polsko-niemieckiej historii oraz wyjaśnia narosłe przez wieki mity i stereotypy. Sąsiedztwo nie jest więc ważne? Wspólne tysiąc lat nikogo już nie interesuje? Skąd to nagłe désintéressement?
Po wejściu Polski do Unii Europejskiej Niemcy z zadziwieniem obserwowali, jak zmienia się nasz kraj. Polskie autostrady stawały się lepsze od niemieckich, rolnicy bardziej konkurencyjni, a przedsiębiorcy nie mniej ekspansywni na zagranicznych rynkach. Zmieniła się także polska polityka – stała się bardziej stabilna, szanująca istniejące reguły i nakierowana na zawieranie kompromisów. W czasach kryzysu zadłużeniowego w Grecji i innych krajach strefy euro Niemcy doceniali, że Polacy myślą o wyzwaniach przyszłości. Ograniczanie długu publicznego czy podwyższenie wieku emerytalnego robiło w Niemczech duże wrażenie. Określenie „polnische Wirtschaft” (tzn. polskie gospodarzenie), które od XVIII wieku oznaczało nieporządek i niegospodarność, stało się synonimem sukcesu. Niemieccy politycy zabiegali o współpracę z Polakami w kwestiach UE czy problemów Ukrainy i Europy Wschodniej. Kiedy w 75. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej prezydent RFN Joachim Gauck wygłosił na Westerplatte okolicznościowe przemówienie, część niemieckich ekspertów uznała, że jest ono zbyt polskie i za bardzo krytyczne wobec Rosji. Polska zaczęła być postrzegana jako jeden z kluczowych krajów w Unii i właśnie dlatego Ukraińcy zwracali się ku Warszawie, kiedy szukali wsparcia na Zachodzie. „Punch above your weight” – czyli musimy boksować się o kategorię wyżej – mawiał wpływowy wówczas europoseł Jacek Saryusz-Wolski.
Mr. Problem
Sytuację odmienił rok 2015, czyli kryzys imigracyjny w Europie i polityczna zmiana w Polsce. Kraj, który kojarzono ze współpracą i z szukaniem kompromisów, zaczął nie tyle tworzyć problemy, ile blokować znajdowanie rozwiązań. Jest czymś naturalnym, że między krajami pojawiają się konflikty i sprzeczne interesy. Mniej oczywiste jest już jednak to, że między sojusznikami i sąsiadami nie dąży się do łagodzenia sporów i rozwiązywania problemów. Tymczasem w relacjach z Niemcami polscy dyplomaci zamiast rozmawiać i negocjować, zaczęli udzielać mediom oskarżycielskich wywiadów. Funkcjonujące w Unii Europejskiej reguły były w Warszawie odrzucane jako naruszające polską suwerenność. Symbolem tego była Rada Europejska w sprawie drugiej kadencji Donalda Tuska. Jest kwestią drugorzędną, że nasz rząd miał innego kandydata na to stanowisko niż pozostałe 27 państw członkowskich UE. Znacznie bardziej poważne było to, że polska premier, nie podpisując konkluzji szczytu, chciała zawetować jego postanowienia. Był to bezprecedensowy gest w historii Unii, który groził zniszczeniem systemu podejmowania decyzji w najważniejszej instytucji Wspólnoty.
Mimo różnych kulturowych rewolucji Niemcy nadal wymieniają wiarygodność i niezawodność jako wartości, które są dla nich najważniejsze u partnerów. Tym samym odpowiednio mniej cenią sobie tych, którzy mają różne zalety, ale równocześnie są nieprzewidywalni i niegodni zaufania. Regularne doniesienia niemieckich mediów o kłopotach z praworządnością, konfliktach polsko-polskich i sporach z zagranicznymi stolicami sprawiły, że w Niemczech zaczęto postrzegać Polskę jako Mr., względnie Ms. Problem. Ten wizerunek nieobliczalnego partnera, który nie jest w stanie utrzymać racjonalnych relacji z sąsiadem, umacniają także polskie media prorządowe, wykorzystujące przymiotnik „niemiecki” jako epitet. Widać to dobrze na przykładzie medialnych relacji dotyczących Angeli Merkel. Niemiecka kanclerz pokazywana jest bardzo często jako polityk zagrażający bezpieczeństwu Europejczyków, ponieważ zgodziła się na przyjęcie ponad miliona uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu. Kiedy jednak w lutym Merkel spotykała się z premier Beatą Szydło w Warszawie, jej wizyta przedstawiana była jako symbol wzrostu znaczenia międzynarodowego Polski. Następnie w marcu szefowa niemieckiego rządu przestała być przyjacielem Polaków, bo wspierała przewodniczącego Tuska. Do pozytywnej roli powróciła w kwietniu, kiedy wspólnie z polską premier otwierała targi w Hanowerze, gdzie Polska była gościem honorowym. Po ostatnich informacjach o propozycjach rządu RFN, by państwom UE niestosującym się do zasad praworządności redukować unijne fundusze, zapewne znów stanie się szwarccharakterem.
„Jeśli w niektórych państwach członkowskich solidarność rozumie się jako ulicę jednokierunkową i przy finansowaniu rolnictwa i projektów strukturalnych mówi się »Tak, poproszę«, natomiast przy solidarności z ludźmi mówi się »Nie, dziękuję«, to przyszły rząd federalny musi połączyć kwestię solidarności w sprawie polityki wobec uchodźców z kolejnym planem finansowym UE” – mówił Martin Schulz, kiedy pod koniec stycznia wygłaszał inauguracyjne wystąpienie jako kandydat SPD na urząd kanclerza. Za te słowa dostał długą owację od kilkuset zwolenników zgromadzonych w partyjnej centrali w Berlinie. Zaraz potem z imienia i nazwiska napiętnował Viktora Orbána, który jego zdaniem jest „najgłośniejszym przedstawicielem desolidaryzacji Europy”. Schulz nie wymienił w tym kontekście żadnego polityka z Polski, ale było jasne, że jego propozycje dotyczą także naszego kraju. Teraz okazało się, że nad tymi pomysłami pracować bedzie nowy niemiecki rząd, ale podjął sie tego już obecny gabinet Angeli Merkel.
Czas konfrontacji
Według zajmującego się polityką europejską portalu Politico niemiecki rząd przyjął w maju stanowisko zawierające propozycje zmian w finansach UE w latach 2020–2026, które oficjalnie przedstawi Komisji Europejskiej. Ze względu na odejście Brytyjczyków z Unii Niemcy chcą zmniejszyć pulę środków dostępnych we wspólnej kasie oraz zmienić reguły ich wydawania. Według Berlina Komisja „powinna zbadać możliwość, czy otrzymywanie funduszy spójnościowych UE może zostać powiązane z przestrzeganiem podstawowych zasad państwa prawa”. Tym samym niemiecki rząd sugeruje, że możliwe będą cięcia przyznanych wcześniej środków, o ile państwa członkowskie będą ignorować zalecenia Komisji Europejskiej w sprawie konkretnych problemów czy reform. Ta propozycja dotyczy szczególnie Polski i Węgier, które od dłuższego czasu pozostają w sporach z Brukselą. Dodatkowo Niemcy chcą, by państwa członkowskie wydawały unijne fundusze wyłącznie na cele uzgodnione z instytucjami UE. Te propozycje zmian wydają się teraz trudne do zapisania w unijnym prawie, ponieważ muszą się na nie zgodzić wszystkie państwa członkowskie. Z drugiej strony Berlin może liczyć na wsparcie Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego, które regularnie krytykują postawę polskich i węgierskich władz. Może się więc okazać, że wspólnie przygotują pakiety negocjacyjne, w których zostaną „zapakowane” także te ciężkostrawne regulacje, i państwa członkowskie będą mogły je albo przyjąć, albo w całości odrzucić.
Do tej pory Angela Merkel starała się unikać bezpośrednich konfrontacji z Warszawą i Budapesztem. Ewentualne spory prowadzone były poprzez Brukselę. Także tam niemieccy politycy nie zajmowali pozycji w awangardzie konfliktów z Europą Środkową. Kiedy w maju większość członków Parlamentu Europejskiego zagłosowała za rezolucją piętnującą naruszanie zasad praworządności na Węgrzech i otwierającą procedurę do odebrania prawa głosu Węgrom w Radzie Europejskiej, niemieccy chadecy byli przeciw. Jeszcze większą ostrożność politycy związani z Merkel zachowywali wobec Polski. „Szczęściem Polski i obecnego rządu jest to, że czegokolwiek Warszawa by nie zrobiła, furtka do poprawy relacji z Berlinem pozostanie otwarta. To także miara dojrzałości ich elit rządzących, że potrafią odróżnić strategiczny interes od sfery emocji” – pisał niedawno Piotr Buras, dyrektor warszawskiego biura European Council on Foreign Relations. W tym kontekście wskazywał on na „legendarną cierpliwość strategiczną Niemców”. Z pewnością nie brakuje jej nadal, ale widać również, że niemieccy politycy nie będą szukać harmonii za wszelką cenę.
Odrzucić fatalizm
W Polsce nieustannie mówi się o kryzysie Europy, na tle której nasz kraj ma się jawić jako szczęśliwa wyspa. Tymczasem widać już wyraźnie, że obecny okres to czas, w którym będą zapadać decyzje zmieniające Unię Europejską. Sprzyjają temu zwycięstwo Emmanuela Macrona we Francji, abdykacja Brytyjczyków i polityczny kalendarz. Po jesiennych wyborach w Niemczech nadejdzie moment, kiedy bez presji kampanii wyborczych europejscy przywódcy zajmą się przyszłością UE. Będą mieli na to czas do 2019 r., kiedy skończą się kadencje Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej. To właśnie w tym terminie okaże się, czy 19 krajów strefy euro zechce ściślej się ze sobą integrować oraz w jaki sposób i na jakie cele będą wydawane wspólne pieniądze. Możliwe kierunki zmian sygnalizuje już projekt budżetu Unii na 2018 r., który w tym tygodniu przedstawił pochodzący z Niemiec komisarz UE ds. budżetu Günther Oettinger. Bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne oraz polityka migracyjna to nowe priorytety Unii. Po raz pierwszy UE chce finansować projekty dotyczące obronności, co do tej pory blokowali Brytyjczycy. Jest już oczywiste, że nie da się utrzymać unijnego status quo i głos tych, którzy nie zgłaszają własnych propozycji i mówią tylko „nie”, będzie po prostu ignorowany.
Niemieccy politycy często zapewniają, że w interesie Niemiec leży silna i stabilna Polska. Jest to prawda, podobnie jak to, że zależy im na silnej i stabilnej Unii Europejskiej. Do tej pory te cele nie były ze sobą sprzeczne. Co zrobić, by Warszawa przestała się izolować i znów znalazła się w głównym europejskim nurcie? Wątpliwe, by w Berlinie znano odpowiedź na to pytanie – nie mają jej przecież sami Polacy. Wzajemna obojętność również nie jest rozwiązaniem na przyszłość.
„Wspólnym celem jest Europa, w której wolni ludzie, posługując się rozumem, potrafią znaleźć polityczny konsensus. Nie oznacza to, że należy powielać zdanie drugiej strony i rezygnować z własnej tożsamości, lecz – mając świadomość równoczesności wspólnych i odmiennych interesów – starać się znaleźć formy porozumienia” – mówił podczas otwarcia Targów Książki w Warszawie Frank-Walter Steinmeier. W ten sposób niemiecki prezydent opisywał konflikt między europejską tradycją dialogu a spuścizną fundamentalizmu skierowanego przeciw wolności. Zilustrował to sporem głównych bohaterów „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna. Steinmeier zwrócił uwagę, że była to ulubiona lektura Lecha Kaczyńskiego, o czym polski prezydent wspominał w głośnym wywiadzie dla dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. W ten bardzo wyrafinowany sposób prezydent RFN apelował, by Polacy – podobnie jak Mann i Lech Kaczyński – opowiedzieli się „po stronie wolności i intelektu” i sprzeciwili się „każdej formie fatalizmu”. Wystąpienie Steinmeiera jest interesujące nie tylko pod względem literaturoznawczym. Odsłania także to, co niemieccy liderzy myślą o Polsce i Polakach. W finale „Czarodziejskiej góry” ideowe spory przemieniają się w bójki i dochodzi do pojedynku na pistolety. Zwolennik liberalizmu Settembrini strzela jako pierwszy – w powietrze, zaś fundamentalistyczny Naphta, ostatecznie zamiast strzelić do przeciwnika, popełnia samobójstwo.