Słaby wynik wyborczy w regionalnych wyborach, słabe sondaże i wewnętrzne kłótnie. Radykalnie prawicowa AfD znów traci wiatr w żaglach.
Duże partie zgniatają małe ugrupowania / Dziennik Gazeta Prawna
BERLIN
16 proc. poparcia dla radykalnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec. Tak informowała jeszcze we wrześniu 2016 r. niemiecka telewizja ARD, a po jesiennych wyborach regionalnych w Meklemburgii-Pomorzu Przednim, gdzie Alternatywa zdobyła ponad 20 proc. głosów, wydawało się, że nowa siła na stałe zagości na niemieckiej scenie politycznej. Dziś o takich wynikach sondażowych radykalnie prawicowi politycy mogą tylko pomarzyć. Te z ostatnich trzech tygodni pokazują, że popiera ich 8–10 proc. wyborców, i jak na razie nic nie zapowiada, by ta liczba miała wzrosnąć.
Potwierdzeniem osłabienia AfD są również wybory regionalne, które odbyły się w Saarze pod koniec marca. Alternatywa zdobyła zaledwie trzy z 51 mandatów w parlamencie krajowym. Z jednej strony to i tak więcej, niż w tym kraju związkowym mieli dotychczas (z prostej przyczyny: partia powstała w 2013 r., a poprzednie wybory w tym regionie miały miejsce rok wcześniej). Ale pokazuje to również, że obecnie zdobycie więcej niż kilku procent głosów może być dla tej partii bardzo trudne. „Wyniki wyborów w Kraju Saary unaoczniają mniejszym partiom ryzyko marginalizacji. Stosując ostrą retorykę w kryzysie migracyjnym i demonstrując twardą postawę wobec Turcji, chadecy z Kraju Saary zapobiegli lepszemu wynikowi antyimigranckiej i antyislamskiej AfD” – pisze Artur Ciechanowicz z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Dodatkowo wpływ na te dołujące sondaże może mieć wzrost poparcia dla socjaldemokratów z SPD. Widać tu analogie do sytuacji w Polsce sprzed kilku lat, gdzie dwaj duzi gracze – Platforma Obywatelska i PiS – poprzez ciągłe podsycanie swojego konfliktu skutecznie blokowali wzrost poparcia dla innych ugrupowań. Po przejściu Martina Schulza na krajową scenę polityczną z Parlamentu Europejskiego poparcie dla SPD radykalnie wzrosło w sondażach i teraz jest tuż za chadekami z CDU/CSU. Z szansą na ich prześcignięcie.
– To już nie jest pierwszy raz, kiedy AfD radykalnie traci poparcie. Partia powstała na fali kryzysu związanego ze strefą euro i ich praktycznie jedyny postulat polityczny dotyczył wówczas tego, że są przeciw wspólnej walucie – tłumaczy dr Agnieszka Łada, kierownik programu europejskiego w Instytucie Spraw Publicznych. Wówczas również mieli dobre wyniki w sondażach, ale w wyborach do Bundestagu ostatecznie uzyskali 4,7 proc. głosów i nie zdobyli żadnego mandatu poselskiego. – Stracili, bo problemy strefy euro udało się w pewnym stopniu opanować, a zwykli Niemcy nie mieli już poczucia, że płacą za inne kraje. Z kolei AfD nie miała wtedy innego pomysłu na siebie – tłumaczy ekspertka.
Tym razem jest w pewnym sensie podobnie, z tym że ich paliwem zamiast kryzysu eurozony stały się kryzys uchodźczy i hasła antymuzułmańskie. Po zaproszeniu uchodźców przez kanclerz Angelę Merkel i stwierdzeniu, że Niemcy sobie poradzą, w 2015 r. do RFN przybyło prawie milion migrantów. Jednak w kolejnym roku było ich już znacznie mniej, bo ok. 350 tys. Także teraz ten kryzys udaje się powoli opanować. Uchodźcy nie są już tematem numer jeden debaty publicznej. I to mimo że sytuacja wciąż jest trudna, są liczne problemy z integracją (m.in. dlatego, że zdecydowana większość przybyszów nie mówi po niemiecku) i bardzo mała część nowych imigrantów pracuje. Obecnie trudno wyrokować, czy i jak nowo przybyłych uda się zintegrować z niemieckim społeczeństwem. Wiadomo jednak, że rządowe założenia po raz pierwszy od lat zakładają, że w nadchodzących dziesięcioleciach populacja Niemiec nie będzie się zmniejszać.
W pewnym stopniu do gorszych sondaży przyczyniło się też to, że inne partie, choć otwarcie raczej nie atakują AfD, to jednak często nie chcą brać udziału w publicznych debatach z przedstawicielami tej partii. Także część dziennikarzy ogólnoniemieckich niezbyt chętnie zaprasza przedstawicieli Alternatywy do swoich programów. Znacznie bardziej istotne są jednak konflikty wewnętrzne w samej AfD. Jeszcze w 2015 r. z partii w atmosferze sporu, po kilkumiesięcznej batalii, odszedł jeden z jej założycieli Bernd Lucke. Obecnie partii przewodzą Frauke Petry oraz Jörg Meuthen. Ale na początku tego roku wybuchł kolejny konflikt, gdy ważna postać w partii Björn Höcke podczas publicznego wykładu krytykował sposób, w jaki jest przedstawiana niemiecka historia. Szczególne oburzenie wywołała jego niechętna postawa wobec istnienia w Berlinie pomnika pamięci ofiar Holocaustu. Mimo krytyki Höcke pozostał członkiem AfD.
Na radykalne i kontrowersyjne wypowiedzi nakłada się jeszcze to, że Frauke Petry, matka czwórki dzieci, która w 2015 r. rozstała się ze swoim mężem, niedawno ponownie wyszła za mąż za jednego z partyjnych kolegów. Również rozwiedzionego, również z czwórką dzieci. Teraz będą mieli wspólnie kolejne dziecko. To nie pomaga partii, która stara się przedstawiać jako konserwatywna i tradycjonalistyczna. – Do opinii publicznej przebijają się też różne skandaliki, m.in. z zatrudnianiem w partii. Inne ugrupowania robią podobnie, ale Alternatywie trudniej to ukryć, bo nie ma ona zbyt rozbudowanych struktur. Tworzą ją dosyć przypadkowi ludzie, których obecnie łączy głównie niechęć do imigrantów – ocenia dr Agnieszka Łada.
Najbliższym sprawdzianem tego, jaka jest realna siła Alternatywy dla Niemiec, będą wybory regionalne, które 7 maja odbędą się w Szlezwiku-Holsztynie, a tydzień później w najludniejszym kraju związkowym – w Nadrenii Północnej-Westfalii. Natomiast o tym, czy prawicowi populiści faktycznie pozostają w Niemczech marginesem, przekonamy się dopiero podczas wrześniowych wyborów do Bundestagu.
Partię tworzą przypadkowi ludzie, łączy ich niechęć do imigrantów