Republikanie zastanawiają się, jak wybrnąć ze skandalu finansowego wokół byłego premiera i uratować wybory prezydenckie.
Ważą się losy uwikłanego w skandal finansowy François Fillona. Dziś Republikanie, którzy wystawili byłego premiera w kwietniowych wyborach prezydenckich, mogą zdecydować o wycofaniu poparcia dla niego. Ta decyzja przesądzi o tym, kto wprowadzi się do Pałacu Elizejskiego, ale także w dużej mierze wpłynie na kształt, w którym będzie zmierzać Unia Europejska.
Podczas weekendowych wieców – w Aubervilliers pod Paryżem w sobotę i w samej stolicy w niedzielę – Fillon zapewniał, że nie ma zamiaru się wycofywać, a cała sprawa jest intrygą uknutą przez jego przeciwników. – Krok po kroku przygotowałem ambitny program, jedyny moim zdaniem, który może przywrócić Francji żywotność. Jestem atakowany, ale poprzez moją osobę oni atakują odrodzenie kraju i zmianę, której chcecie – mówił w Aubervlliers do swoich zwolenników, których było jednak mniej, niż się spodziewano.
Jeszcze na początku roku 63-letni Fillon był zdecydowanym faworytem wyborów. Ale w połowie stycznia wyszło na jaw, że zapłacił on 900 tys. euro z publicznych pieniędzy swojej żonie i dwójce dzieci, dla których stworzył fikcyjne etaty asystentów i doradców. Od tego czasu jego notowania mocno poszły w dół i obecnie nie przeszedłby nawet do drugiej tury, na dodatek w zeszłym tygodniu formalnie rozpoczęło się śledztwo w sprawie nieprawidłowości i przeszukano jego nieruchomości, obóz Fillona zaś opuszcza coraz więcej osób, z szefem jego kampanii na czele. Według opublikowanego w sobotę sondażu, 71 proc. Francuzów chce, by Fillon zrezygnował z kandydowania.
Pomimo że do pierwszej tury wyborów pozostało zaledwie siedem tygodni, wymiana Fillona jest jedynym rozwiązaniem dla centroprawicy. Jeśli pozostanie on kandydatem Republikanów, to nie tylko nie zdobędzie prezydentury, która w tej sytuacji przypadnie byłemu ministrowi gospodarki Emmanuelowi Macronowi, lecz także stanie się poważnym obciążeniem w wyborach parlamentarnych w czerwcu. Ale gdyby Fillona zastąpił inny były premier, Alain Juppé, który przegrał z nim w listopadzie partyjne prawybory, sytuacja by się zupełnie odwróciła. Juppé nie tylko by przeszedł do drugiej tury wraz z Macronem – co oznacza, że nie weszłaby do niej liderka Frontu Narodowego Marine Le Pen – lecz także w decydującej rozgrywce by wygrał. Juppe jest skłonny wystartować, jednak pod warunkiem, że będzie miał poparcie całej partii, a Fillon się wycofa. Problem tylko w tym, że ten ostatni na razie tego nie chce zrobić.
Przed wybuchem skandalu wokół Fillona wydawało się, że skoro w drugiej turze mieli się mierzyć kandydaci centroprawicy i skrajnej prawicy, Francja w tym roku zrobi wyraźny skręt w prawo. Byłoby to zupełnie zrozumiałe, biorąc pod uwagę obawy przed rosnącymi wpływami radykalnego islamu oraz kompletnie rozczarowującą prezydenturę François Hollende’a. Na dodatek Fillon, który proponuje reformy gospodarcze mające wyrwać francuską gospodarkę ze stagnacji, mógłby stworzyć dobrze rozumiejący się duet z niemiecką kanclerz Angelą Merkel i razem z nią przedstawić wizję, dokąd powinna zmierzać Unia Europejska. Jednak taki scenariusz jest coraz bardziej wątpliwy. Francuska lewica tak czy inaczej będzie wielkim przegranym tegorocznych wyborów, zarówno prezydenckich (do których wystawiła niemającego żadnych szans kandydata z lewego skrzydła Benoita Hamona), jak i parlamentarnych, na dodatek spora część jej umiarkowanych wyborców odejdzie do Macrona i jego centrowego ugrupowania En Marche! Macron jest jednocześnie proeuropejski, również chce reform rozmontowujących nadmiernie rozrośnięte francuskie państwo opiekuńcze, choć zdaniem krytyków, w jego programie jest na razie zbyt wiele ogólników. A ponieważ od kiedy kandydatem niemieckiej socjaldemokracji na kanclerza został Martin Schulz, reelekcja we wrześniu Angeli Merkel przestała już być pewna, może się niespodziewanie okazać, że we francusko-niemieckim duecie to Francja będzie stroną bardziej liberalną gospodarczo.