Reakcja Kremla na nałożenie przez USA sankcji na Rosję za jej ingerencję w amerykańskie wybory prezydenckie, to próba uniemożliwienia Donaldowi Trumpowi wycofania się z obietnic poprawy stosunków z Moskwą - powiedział PAP amerykanista prof. Zbigniew Lewicki.

W czwartek administracja prezydenta Baracka Obamy ogłosiła nałożenie sankcji na Rosję, w ramach których z USA wydalonych zostało 35 rosyjskich dyplomatów. Obama poinformował, że retorsje objęły także dziewięć podmiotów, w tym Federalną Służbę Bezpieczeństwa (FSB) i Główny Zarząd Wywiadowczy Sztabu Generalnego (GRU).

Kreml zapowiedział początkowo, że Rosja odpowie na amerykańskie retorsje. Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow poinformował w piątek, że MSZ zaproponował prezydentowi Putinowi uznanie 35 amerykańskich dyplomatów za osoby niepożądane.

Jednak wkrótce potem sam Putin oznajmił, że podjął decyzję, by nie wydalać dyplomatów USA i dodał, że "dalsze kroki w sprawie odbudowy rosyjsko-amerykańskich stosunków będą podejmowane po wzięciu pod uwagę polityki, jaką będzie prowadzić administracja prezydenta Donalda Trumpa".

Zdaniem Lewickiego, kierownika Katedry Amerykanistyki Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, takie posunięcie Putina oznacza, że "próbuje on dać do zrozumienia - mniejsza o to, czy mu w to uwierzymy - +ja nie miałem nic wspólnego+ (z ingerencją w amerykańskie wybory)", że były to działania służb, a Kreml liczy nadal na poprawę stosunków z Waszyngtonem po objęciu urzędu.

"To ciekawa sytuacja - Obama zdecydował się na bardzo ostrą reakcję wydalając rosyjskich dyplomatów (...), a podejmując decyzję o sankcjach starał się też zawęzić pole manewru Trumpa, który obiecał, że porozumie się z Putinem i w ogóle utrudnić relacje między Rosją a USA" - wyjaśnia profesor.

Również amerykańskie media, a nawet doradcy Trumpa oceniają, że Obama postanowił utrudnić swemu następcy zacieśnienie relacji z Moskwą.

Jak pisze Bloomberg, Obama zmusił swą decyzją Trumpa "do trudnego wyboru: wycofać sankcje (...), albo podjąć ryzyko, że nie spełni przedwyborczych obietnic dotyczących poprawy stosunków z Władimirem Putinem".

Według Lewickiego rosyjski przywódca zrozumiał, jakie były intencje Obamy i postanowił mu nie ułatwiać tej rozgrywki wyrzucając z Rosji amerykańskich dyplomatów. Putin sądzi, że dalsze zaognienie sporów między Waszyngtonem a Moskwą groziłoby tym, że USA zacieśnią stosunki z Chinami - uważa profesor.

"Putin robi teraz wszystko, żeby dać znać, że nie chce pogarszać stosunków (z Ameryką), czym prawie uniemożliwia Trumpowi inne zachowanie, jak tylko realizowanie obietnic wyborczych" - mówi Lewicki.

Zwraca też uwagę, że wybór Henry'ego Kissingera na doradcę Trumpa w sprawach polityki zagranicznej to wyraźny "sygnał o powrocie do myślenia o odprężeniu w stosunkach amerykańsko - rosyjskich". Zdaniem prof. Lewickiego Kissinger - który ma 93 lata - nie będzie w stanie w istotny sposób angażować się w prace administracji Trumpa, ale mianowanie go, to komunikat adresowany do Kremla.

O tym, że Kissinger, były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, a następnie szef amerykańskiej dyplomacji w administracji republikańskiego prezydenta Richarda Nixona, ma zostać "pośrednikiem między Waszyngtonem a Moskwą" - napisał we wtorek niemiecki dziennik "Bild".

Posunięcie Obamy w istocie zawęziło pole manewru nowego prezydenta. Kellyanne Conway, która prowadziła kampanię wyborczą Trumpa i będzie jego doradczynią w Białym Domu powiedziała w piątek w wywiadzie dla CNN, że decyzja o nałożeniu sankcji na Rosję ma na celu "ograniczenie możliwych posunięć politycznych" nowego prezydenta wobec Moskwy.

Trump zapewne nadal zmierza do poprawy stosunków z Kremlem. Wydał wprawdzie oświadczenie, w którym obiecał, że "w interesie naszego kraju i naszego wielkiego narodu" spotka się w przyszłym tygodniu z przedstawicielami amerykańskich agencji wywiadowczych, aby "uzyskać najnowsze informacje na temat obecnej sytuacji", ale napisał też, że "nadszedł czas abyśmy zajęli się innymi i ważniejszymi sprawami".

Ani Trump, ani nikt z jego ekipy nie dał na razie do zrozumienia, czy nowa administracja zniesie sankcje wprowadzone przez Obamę.

Kłopot zespołu Trumpa polega na tym, że retorsje wobec Moskwy popiera większość Kongresmenów i zniesienie ich doprowadziłoby do sporych napięć między Białym Domem, a Republikanami w obu izbach. Dlatego też bardzo niewielu republikańskich Kongresmenów krytykuje sankcje. Jednak jeden z najbardziej gorliwych zwolenników Trumpa, Kongresmen Duncan Hunter z Kalifornii zapowiedział, że zostaną one usunięte przez następną administrację "jednym pociągnięciem pióra".

Jak komentuje "Daily Beast", "na razie tylko jedna rzecz jest pewna: Republikanie chcą uderzyć otwarcie we Władimira Putina, ale nie wiedzą jeszcze jak (w tej kwestii) obejść swego przyszłego naczelnego dowódcę".

Nie wiadomo więc, czy prezydent elekt, który wielokrotnie chwalił Putina i zapowiadał ocieplenie stosunków z Rosją, będzie zabiegał o zniesienie nowych sankcji na Moskwę, gdy obejmie urząd 20 stycznia.

Waszyngton oskarża Moskwę o to, że działający na jej zlecenie hakerzy włamali się do serwerów Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej (DNC) i przekazali wykradzione dokumenty portalowi WikiLeaks, a także o to, iż czynili to, by ułatwić wyborcze zwycięstwa Trumpa, a zarazem podważyć zaufania do systemu wyborczego USA.

Federalne Biuro Śledcze (FBI) i Departament Bezpieczeństwa Krajowego opublikowały w czwartek pierwszy dokładny raport bezpośrednio oskarżający hakerów z rosyjskich cywilnych i wojskowych służb wywiadowczych FSB i GRU o ingerowanie w proces ostatnich wyborów w USA.