Choć trudno wytyczyć dokładną trajektorię tego, jakim zmianom ulegała w ostatnich latach narracja o migrantach, dwie daty narzucają się same. Pierwsza to kryzys uchodźczy z 2015 r., druga to ponowne objęcie urzędu prezydenta USA przez Donalda Trumpa w 2025 r. Na łamach „The Washington Post” tak o tej paraleli pisze Ishaan Tharoor: „Kiedy Trump po raz pierwszy startował w wyścigu do Białego Domu, hurtowo zapożyczył postulaty europejskiej skrajnej prawicy, która w tamtym czasie protestowała przeciwko napływowi na Stary Kontynent setek tysięcy migrantów – głównie z Syrii i Afganistanu. Trump wykorzystał też atak terrorystyczny w Paryżu z listopada 2015 r., wskazując, że takie niebezpieczeństwo może grozić też Amerykanom. Następnie wezwał do »całkowitego zakazu wjazdu muzułmanów« do USA, co zszokowało waszyngtoński establishment”.

Teraz, jak zauważa dziennikarz, to populiści z Europy wzorują się na amerykańskim przywódcy, z wypiekami na twarzy obserwując, czy uda mu się zrealizować wielki plan aresztowań i deportacji. Proponują też własne rozwiązania skrojone pod lokalny elektorat. Nigel Farage, lider prowadzącej w sondażach partii Reform UK, zapowiedział właśnie, że jeśli obejmie tekę premiera, w ciągu pięciu lat wydali z Wielkiej Brytanii 600 tys. migrantów.

Farage’owi zależy przede wszystkim na „bezwzględnej deportacji każdego, kto nielegalnie przeprawia się przez kanał La Manche”. Zgodnie z koncepcją Reform UK takie osoby byłyby aresztowane zaraz po przybyciu, osadzane w opuszczonych bazach RAF i zawracane do krajów pochodzenia. Farage nie wykluczył też kierowania migrantów do zamiejscowych ośrodków detencyjnych w Rwandzie i Albanii.

Wstępem do uruchomienia całej procedury będzie uchwalenie ustawy o nielegalnej migracji i masowej deportacji, która nałoży na ministra spraw wewnętrznych obowiązek usuwania z kraju nieudokumentowanych imigrantów i nakładania dożywotniego zakazu ponownego wjazdu do Wielkiej Brytanii dla każdego, kto w przeszłości został deportowany. Jednocześnie akt prawny wstrzymałby stosowanie przepisów konwencji dotyczącej statusu uchodźców z 1951 r. i europejskiej konwencji praw człowieka Rady Europy.

Wielkie liczby padają w programie holenderskiej Partii Wolności (PVV) ogłoszonym na przyspieszone wybory zaplanowane na 29 października. Podobnie jak Reform UK również ugrupowanie Geerta Wildersa przewodzi sondażom, choć z nie tak wyraźną przewagą.

Wśród recept, które przedstawił założyciel PVV, są m.in. zamrożenie procedur azylowych na cztery lata, całkowita blokada imigracji z krajów islamskich, deportacja 70 tys. Syryjczyków i ukraińskich mężczyzn oraz wydłużenie okresu, po którym można ubiegać się o obywatelstwo, z 5 do 15 lat. Holenderska skrajna prawica postuluje też, by osoby oczekujące na przyznanie azylu, które „powodują uciążliwości” lub „są przestępcami”, były natychmiast deportowane (z całą rodziną, jeśli skazanym okazałby się nieletni).

„Holandia nie jest już Holandią. W naszym kraju jest za dużo cudzoziemców, za dużo islamu i zdecydowanie za dużo ośrodków dla uchodźców. Polityka otwartych granic niszczy naszą ojczyznę. PVV ma już tego dość. Potrzebujemy radykalnej zmiany” – czytamy w broszurze ugrupowania Wildersa.

Radykalnego zaostrzenia polityki migracyjnej domaga się także Alternatywa dla Niemiec (AfD), która w tegorocznych wyborach do Bundestagu uzyskała drugi wynik, przekonując do siebie ponad 10 milionów Niemców. Według ustaleń magazynu „Correctiv” w listopadzie 2024 roku członkowie AfD mieli uczestniczyć w konspiracyjnym spotkaniu prawicowych ekstremistów, któremu przewodniczył jeden z ideologów austriackiego, rasistowskiego Ruchu Tożsamościowego, Martin Sellner. Podczas narady miał on nakreślić plan „remigracji”, który polegałby na – również przymusowym – wyrzuceniu z Niemiec kilku milionów osób z przeszłością migracyjną.

Reform UK, AfD i od niedawna PVV to formacje opozycyjne, niemające bezpośredniego wpływu na kroki podejmowane przez poszczególne rządy. Ale to one od wielu miesięcy nadają ton dyskusji o polityce migracyjnej. Mainstream daje się w te sidła łapać, obiecując równie wielką bezkompromisowość w obronie granic. Problem w tym, że trudno przebić efektowną (czy raczej efekciarską) propozycję deportacji 600 tys. osób. Ale właściwie dlaczego nie wejść w tę grę, skoro populistom słupki poparcia rosną?

Premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer kilka tygodni temu z wielką pompą ogłosił podpisanie porozumienia z Francją, na mocy którego migranci przybywający na Wyspy małymi łodziami będą przekazywani francuskim służbom. Rząd kanclerza Friedricha Merza zaledwie kilka dni po zaprzysiężeniu zintensyfikował kontrole na granicach, a później przeforsował ustawę zawieszającą prawo do łączenia rodzin dla migrantów nieposiadających pełnego statusu azylowego. Na podobny ruch zdecydowała się również Austria, zaś Włochy uruchomiły natomiast na terytorium Albanii dwa centra, w których migranci oczekują na zakończenie procedury azylowej. W lipcu 2025 roku rząd w Atenach zawiesił na trzy miesiące rozpatrywanie wniosków o azyl dla migrantów przybywających do Grecji z Afryki Północnej drogą morską, natomiast Polska wstrzymała przyjmowanie wniosków od migrantów próbujących przekroczyć naszą granicę z Białorusią.

Podobny kierunek obrali też unijni urzędnicy, którzy dążą do zmiany definicji bezpiecznego państwa trzeciego. Według wysuniętych przez Komisję Europejską założeń nie będzie konieczne wykazanie ścisłego związku między takim krajem a migrantem, który ma być deportowany poza granice UE.

„Jeszcze nie tak dawno nikt w PE nie podawał mi ręki. Teraz role się odwróciły – ci, którzy twierdzili, że nasze podejście jest ksenofobiczne, teraz mówią: »Może oni rzeczywiście mają trochę racji«” – powiedział Nicola Procaccini, europoseł partii Bracia Włosi, cytowany przez „The New York Times”. ©℗

Najpierw Trump czerpał z przykładów europejskich, teraz populiści wzorują się na Trumpie