Pierwsze dni kwietnia mogą być kluczowe dla relacji Stanów Zjednoczonych z najważniejszymi partnerami handlowymi, z Unią Europejską na czele. Wówczas opublikowana zostanie analiza amerykańskiej polityki handlowej, zamówiona przez Donalda Trumpa w dniu jego inauguracji. Z zapowiedzi prezydenta wynika, że będzie ona podstawą do nałożenia ceł zrównujących amerykańskie taryfy z cłami, jakie inne państwa stosują wobec produktów importowanych z USA. Kluczowe z punktu widzenia amerykańskiej administracji towary, takie jak samochody, farmaceutyki czy mikroprocesory, mogą zostać obłożone 25-proc. cłami. Trump zapowiada podwyższenie taryf już od 2 kwietnia. Media spekulują, powołując się na źródła w administracji, że proces będzie jednak rozciągnięty w czasie.
Cła pójdą w górę
Niemniej amerykańskiemu prezydentowi, mimo czasem chaotycznych, zmienianych z godziny na godzinę decyzji, udało się przekonać komentatorów i ekonomistów o nieuchronności takich działań. Szacunki, jak wysokie będą ostatecznie taryfy, są różne. Ekonomiści Goldman Sachs prognozują podniesienie ogólnego poziomu amerykańskich ceł do ok. 13 proc., czyli poziomu po raz ostatni notowanego w latach 40. XX w. Powodem, dla którego Trump podnosi cła, jest jego przekonanie, że w ten sposób chroni miejsca pracy w Stanach Zjednoczonych, a nawet jest w stanie doprowadzić do odbudowy niektórych gałęzi rodzimego przemysłu. Cła są według niego narzędziem przywracania sprawiedliwości w międzynarodowym handlu, w którym partnerzy stosują nieuczciwe praktyki wobec Ameryki. W świecie Trumpa Unia Europejska jest organizacją stworzoną w celu oszukiwania Stanów Zjednoczonych, a dowodem na to ma być ogromny deficyt w handlu towarami (237 mld dol. w 2024 r.) między państwami wspólnego rynku a USA.
Takie poglądy u amerykańskiego prezydenta zaszczepił Peter Navarro, 75-letni ekonomista, pełniący obecnie funkcję doradcy Trumpa ds. handlu i przemysłu. W trakcie jego pierwszej kadencji Navarro najpierw kierował Radą ds. Handlu przy Białym Domu, a następnie został szefem nowo utworzonego Biura ds. Handlu i Przemysłu. W przeszłości Navarro zajmował się różnymi dziedzinami ekonomii. Przejawiał także ambicje polityczne, startując w wyborach na burmistrza San Diego czy ubiegając się w 1996 r. o miejsce w Izbie Reprezentantów z ramienia Demokratów, ale rozpoznawalność zawdzięcza przede wszystkim swoim studiom nad relacjami handlowymi między USA a Chinami. Ich efektem były dwie książki – „Nadchodzące wojny z Chinami” („The Coming China Wars” z 2006 r.) i „Śmierć z rąk Chin” („Death by China” z 2011 r.). Na podstawie drugiej z nich powstał film dokumentalny, dostępny na jednej z platform streamingowych.
Chiny bombardują amerykańskie fabryki
Navarro oskarżył Chiny o stosowanie nieuczciwych praktyk handlowych polegających na manipulowaniu kursem juana, wspieraniu eksporterów subwencjami, wykorzystywaniu taniej siły roboczej i nieszanowaniu środowiska naturalnego. W filmie te praktyki zostały przedstawione w animacjach, w których chińska artyleria i samoloty zrównują z ziemią amerykańskie fabryki. Mimo dość specyficznej formy podniesione zarzuty nie są specjalnie kontrowersyjne i wielokrotnie pojawiały się w dyskusjach nad polityką gospodarczą, która uczyniła z Chin największą fabrykę świata. Według ekonomisty przystąpienie ChRL do Światowej Organizacji Handlu w 2001 r. wykreowało egzystencjalne zagrożenia dla USA, doprowadzając do upadku dziesiątki tysięcy firm, likwidując 2,8 mln miejsc pracy i sprawiając, że 25 mln Amerykanów nie było w stanie znaleźć odpowiedniego zatrudnienia.
Zdaniem Navarro istnieje arytmetyczna zależność między rosnącym deficytem w handlu z Chinami a wolniejszym wzrostem gospodarczym USA w XXI w. Analiza relacji handlowych między Ameryką a Chinami sprawiła, że ze zwolennika swobodnej wymiany międzynarodowej Navarro stał się przeciwnikiem stref wolnego handlu i orędownikiem protekcjonizmu, którego głównym narzędziem są cła. W ten sposób ma dojść do „repatriacji globalnych łańcuchów” dostaw, a deficyty handlowe Stanów Zjednoczonych znikną. Poglądy te Donald Trump przekłada na język prostych haseł. Więc gdy amerykański prezydent mówi o cłach, twierdzi, że uczynią one Amerykę „bogatą, bardzo bogatą”. Tymczasem w głównym nurcie ekonomii trudno znaleźć uzasadnienie dla poglądu, według którego wysoki deficyt handlowy jest utraconym bogactwem danego kraju.
Chińczycy oszczędzają, Amerykanie konsumują
Gdyby amerykańscy konsumenci nie mogli kupować tanich towarów importowanych, byliby biedniejsi. Prawdopodobnie niższa byłaby też wydajność ich pracy, gdyby trzeba było cofnąć specjalizację, która jest efektem globalizacji handlu. Teoria ekonomii mówi, że kraj notuje deficyt handlowy, gdy wydaje więcej niż produkuje. Może tak być, gdy mieszkańcy są gotowi konsumować więcej, niż sami wytwarzają, i pożyczać resztę na świecie. Jednocześnie obcokrajowcy chcą inwestować w danym kraju swoje oszczędności. Mieszkańcy danego kraju mogą też zarabiać za granicą więcej, niż wynosi dochód inwestorów zagranicznych w ich kraju, i z tej nadwyżki finansować dodatkową konsumpcję. Wszystkie te zjawiska występują w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych. Najprościej mówiąc, USA za dużo konsumują, a Chiny zbyt wiele oszczędzają, i stąd bierze się amerykański deficyt handlowy. Cła, szczególnie w dłuższej perspektywie, gdy rynek dostosuje się do nowych warunków, raczej tego nie naprawią. ©℗