Reakcja Zachodu na aresztowanie burmistrza Stambułu Ekrema İmamoğlu jest na razie mocno stonowana. Amerykański Departament Stanu uznał to za wewnętrzną sprawę Turcji, a szefowa unijnej dyplomacji Kaja Kallas w ogóle tego nie skomentowała. Komisja Europejska wezwała jednak Ankarę do „przestrzegania wartości demokratycznych”. – Aresztowanie burmistrza İmamoğlu i protestujących rodzi pytania dotyczące przestrzegania przez Turcję jej ugruntowanych tradycji demokratycznych – powiedział rzecznik KE Guillaume Mercier. Podkreślił jednak, że na tym etapie „nie będzie spekulował” na temat możliwego odwołania planowanych na kwiecień rozmów na wysokim szczeblu między Unią Europejską a Turcją. Ostatnie spotkanie tego typu odbyło się w 2019 r.

Adam Balcer z Kolegium Europy Wschodniej mówi DGP, że sprawę skomentowały głównie państwa Europy Zachodniej. Francuskie MSZ stwierdziło, że to „poważny atak na demokrację”. – Polska nie odniosła się do aresztowania İmamoğlu i protestów w Stambule – mówi Balcer. Takiego obrotu spraw spodziewał się turecki przywódca Recep Tayyip Erdoğan, a decyzja o zaostrzeniu kursu wobec opozycji wiąże się z rosnącym znaczeniem Turcji na arenie międzynarodowej. Tak uważają przedstawiciele Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), z którą związany jest przetrzymywany w więzieniu polityk. „Moment zatrzymania İmamoğlu nie jest przypadkowy, ponieważ warunki wewnętrzne i międzynarodowe sprzyjały Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) w przeprowadzeniu takich działań praktycznie bez konsekwencji” – ocenił poseł opozycji Bilal Bilici w opinii opublikowanej w Politico.

Turcja chce pomóc w Ukrainie i Syrii

Ankara, która wsparła syryjskich rebeliantów na drodze do obalenia reżimu Baszara al-Asada w Syrii w grudniu 2024 r., zyskała na znaczeniu w całej blisko wschodniej układance i stara się to wykorzystywać w relacjach z Waszyngtonem. Władze Turcji zaproponowały już amerykańskim urzędnikom przejęcie ich roli koordynatora w walce z samozwańczym Państwem Islamskim na terytorium Syrii. Jeszcze większe znaczenie Turcji przypisują państwa Starego Kontynentu. UE dąży do zacieśnienia współpracy z Ankarą w związku z groźbami prezydenta USA Donalda Trumpa dotyczącymi zmniejszenia zaangażowania w bezpieczeństwo Europy. Sekretarz generalny NATO Mark Rutte miał już w lutym wezwać do poprawy relacji z Turcją, która dysponuje drugą największą armią w Sojuszu Północnoatlantyckim i zaawansowanymi technologiami wojskowymi, szczególnie w zakresie produkcji dronów, których brakuje w europejskim kompleksie obronno-przemysłowym.

Erdoğan oferował też wysłanie sił pokojowych do Ukrainy. – Z polskiego punktu widzenia większa aktywność Turcji w regionie i w stabilizowaniu sytuacji na froncie ukraińsko-rosyjskim byłaby ze wszech miar pożądana – komentował premier Donald Tusk podczas niedawnej wizyty w Ankarze. Adam Balcer przekonuje, że UE podchodzi do sprawy pragmatycznie. – Jeśli Erdoğan zdecyduje się na rozwiązanie siłowe i spróbuje wprowadzić dyktaturę, co spotka się z oporem społeczeństwa i przelewem krwi, to prawdopodobnie UE nie będzie mogła sobie pozwolić na ignorowanie sprawy i zostanie zmuszona do podjęcia bardziej stanowczych działań, włącznie z nałożeniem sankcji – komentuje. Jego zdaniem nie można wykluczyć rozlewu krwi. – Postawa Erdoğana może znaleźć zrozumienie w USA. W końcu władze Turcji mogą przekonać Trumpa, że są atakowani przez „lewaków”, których wspierają Europejczycy – zauważa.

Współpraca ponad podziałami

Zacieśnianie relacji z państwem, którego władze decydują się na autokratyczny zwrot, nie byłoby jednak dla Unii nowością. W imię ochrony swoich interesów UE regularnie podejmuje współpracę z państwami, którym nie po drodze z demokracją i prawami człowieka. Kontrowersje wywołała umowa z Tunezją z 2023 r., w ramach której władze tego północnoafrykańskiego kraju zobowiązały się do ograniczenia nieuregulowanej migracji do Wspólnoty, w zamian otrzymując wsparcie finansowe dla pogrążonej w kryzysie gospodarki. „Nie powinniśmy pomijać głęboko niepokojących doniesień na temat sytuacji w zakresie praw człowieka w Tunezji, zwłaszcza jeśli chodzi o traktowanie migrantów” – ostrzegało w 2024 r. Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich UE. Tunis został oskarżony o stosowanie przemocy wobec czarnych migrantów, dla których Tunezja jest pierwszym przystankiem na drodze do Europy.

Wątpliwości wzbudzał też sam prezydent Kajs Su’ajjid, który dwa lata przed podpisaniem porozumienia rozwiązał parlament i wzmocnił własną pozycję ustrojową. Bruksela została oskarżona przez lewicę i organizacje humanitarne o wyciąganie Su’ajjida z opresji. Mimo to Komisja konsekwentnie broniła umowy i podobnych porozumień, które zawarła z Egiptem czy Libią. W liście skierowanym do przywódców UE przed ubiegłotygodniowym szczytem w Brukseli przewodnicząca KE Ursula von der Leyen zwróciła uwagę na dane Frontexu, które sugerują 38-proc. spadek liczby prób nielegalnego przekraczania granic UE. „Był on spowodowany głównie 59-proc. spadkiem liczby osób przybywających szlakiem środkowośródziemnomorskim i 78-proc. na Bałkanach Zachodnich” – napisała Niemka. Jej zdaniem ten sukces był możliwy dzięki wysiłkom władz libijskich i tunezyjskich oraz wsparciu, jakie otrzymały one od Unii Europejskiej. ©℗

Unia nieśmiało spogląda na Pekin

Odkąd rosyjski przywódca Władimir Putin odrzucił możliwość stacjonowania wojsk Sojuszu Północnoatlantyckiego na terenie Ukrainy, państwa europejskie wzmogły wysiłki na rzecz stworzenia szerokiej koalicji chętnych do udzielenia gwarancji bezpieczeństwa Kijowowi. Chętniej też spoglądają w kierunku Pekinu. Na początku tygodnia Chiny zdementowały jednak doniesienia opublikowane przez „Die Welt”, jakoby były prowadzone rozmowy w sprawie potencjalnego udziału Pekinu w gwarancjach bezpieczeństwa dla Kijowa. – Te doniesienia są całkowicie nieprawdziwe, a stanowisko Chin w sprawie kryzysu na Ukrainie jest spójne i jasne – stwierdził rzecznik chińskiego resortu dyplomacji Guo Jiakun.

Niemieccy dziennikarze powołali się w swoich doniesieniach na „anonimowe źródła dyplomatyczne” z Brukseli. Błyskawiczne dementi upubliczniono tuż przed wizytą wiceszefa Komisji Europejskiej Maroša Šefčoviča w Chinach. Słowak ma się spotkać z ministrem handlu Wang Wentao. Chiny wciąż są objęte unijnym postępowaniem dotyczącym subsydiowania produkcji samochodów elektrycznych, a obecnie ważą się losy dalszych ceł UE na ten sektor. Co istotne, rozmowy Šefčoviča z Wangiem odbędą się w czwartek, a więc przed ogłoszeniem przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa kolejnych ceł, które mogą wstrząsnąć globalnym handlem. Chiny stale liczą na zbliżenie z UE i uzyskanie większego dostępu do europejskiego rynku, co hamują m.in. tymczasowe cła na e-auta.

Jednocześnie państwa członkowskie prowadzą własne rozmowy z Pekinem. Zaowocowały one w ostatnich miesiącach ogłoszeniem przez Chiny współpracy z amerykańsko-francusko-włoskim koncernem Stellantis przy budowie fabryki samochodów elektrycznych w Hiszpanii, ujawnieniem planów budowy fabryki BYD na Węgrzech czy podpisaniem umowy o współpracy z Portugalią. Europa stale jest poddawana presji przez administrację amerykańską – i to zarówno pod rządami Joego Bidena, jak i Donalda Trumpa, żeby ograniczyć handel z ChRL, zwłaszcza w obszarze nowych technologii. W ubiegłym miesiącu Trump w serii memorandów zachęcał potencjalnych inwestorów w USA do zrywania swoich kontraktów w Chinach. Bruksela spodziewa się dalszej presji Waszyngtonu. Dlatego spotkania ze stroną chińską odbywają się na stosunkowo niskim szczeblu. Do prawdziwego resetu mogłoby dojść poprzez zaangażowanie liderów, choćby szefowej KE Ursuli von der Leyen czy szefów rządów największych państw UE oraz chińskiego prezydenta Xi Jinpinga. Ten jednak odrzucił w połowie marca zaproszenie na spotkanie z okazji 50. rocznicy nawiązania stosunków dyplomatycznych między UE a Chinami. ©℗

Mateusz Roszak