Biorąc pod uwagę te dane, trudno nie mieć poczucia dysonansu poznawczego, gdy słucha się – w kontekście czwartkowego szczytu UE – deklaracji o budowie unii obronnej. Założenia projektu są słuszne. Nawet ciekawe. Kwoty, które mają zostać na ten cel przeznaczone, też robią wrażenie. Ale papier przyjmie wszystko.

Dysonans powiększa się, gdy weźmie się pod uwagę czas, który pozostał Europie na przestawienie się na tory wojenne. Pisał o tym felietonista Bloomberga i zarazem admirał US Navy James Stavridis, który od 2009 r. do 2013 r. był dowódcą sił USA na Starym Kontynencie. Jego zdaniem czasu jest ekstremalnie mało. Bo, po pierwsze, NATO, jakie znamy, już się skończyło, a po drugie – Europa może wziąć pod uwagę pójście własną drogą w polityce zagranicznej, bez udzielania tradycyjnego poparcia USA.

Bezpieczeństwo bez Ameryki

Stavridis nie ma wątpliwości, że czas zacząć myśleć o bezpieczeństwie bez Ameryki. Podaje przykład senatorów republikańskich, którzy w ubiegłym roku proponowali głosowanie nad regulacją zmniejszającą ilość pieniędzy wkładanych przez USA do Sojuszu. Było ich 46, m.in. senator Markwayne Mullin, który jest przekonany, że „NATO nie zawsze grało w interesach USA”. Admirał cytuje również wypowiedź przyszłego kanclerza Niemiec Friedricha Merza, który stwierdził, że „musimy być gotowi na to, że Donald Trump nie będzie dłużej utrzymywał zobowiązań do wzajemnej obrony bezwarunkowo”.

Bezpieczeństwo Ukrainy w percepcji Ameryki jest na jeszcze dalszym planie. Jak przekonują rozmówcy DGP w ukraińskich władzach, amerykański prezydent jest przekonany, że kwestia rosyjskiego wmieszania się w wybory w USA w 2016 r. to tak naprawdę ukraińskie wmieszanie się w te wybory, którym sterował Petro Poroszenko. Efektem tego była próba doprowadzenia do impeachmentu Trumpa. Co w rezultacie generuje ogromną niechęć ze strony Białego Domu wobec władz w Kijowie, które miały rzekomo być zaangażowane w to „wmieszanie”. Przyjmując taką interpretację, można zrozumieć, dlaczego Biały Dom powtarza tak wiele narracji Kremla wobec Ukrainy.

Polska nad wyraz optymistyczna

W tym kontekście wypowiedzi polskich polityków są nad wyraz optymistyczne. Jakby abstrahują od majaczącego na horyzoncie resetu Rosja–USA, którego celem jest uzyskanie neutralności Kremla w potencjalnym starciu Waszyngtonu z Pekinem. I ewentualna pomoc Moskwy w rozmowach z osłabionym Iranem, który przegraną w Syrii, Gazie i południowym Libanie rekompensuje sobie przyspieszeniem programu nuklearnego. Aby pokrzyżować plany Teheranu – przynajmniej w założeniach USA – jest potrzebne pośrednictwo Władimira Putina, który prowadząc wojnę przeciwko Ukrainie, dorobił się poprawnych stosunków z Teheranem.

Jeśli jednak Trump za cenę resetu doprowadzi do kapitulacji i rozbioru Ukrainy, Polska nie będzie bezpieczna. Wcześniej czy później Putin upomni się o swoje na wschodniej flance NATO. Pewności co do tego, jak zachowają się wówczas USA, nie mamy. Władze w Warszawie nie mają odpowiedzi na ten typ zagrożenia. W świecie naruszonych relacji transatlantyckich i zredefiniowanych interesów USA (jeszcze ostrzejszy kurs na Pacyfik i powrót na Bliski Wschód) stanęliśmy z boku. ©Ⓟ