Ukraina i relacje amerykańsko – ukraińskie z oczywistych względów pozostają w centrum uwagi, zwłaszcza po piątkowej wymianie „uprzejmości” w Gabinecie Owalnym. W tej sferze pojawił się pierwszy od kilku dni pozytywny, ale bardzo drobny, sygnał, oznaczający jedynie, że Amerykanie i Ukraińcy mogą wejść na drogę, która wiedzie ponownie do … stołu rozmów; rozmów o negocjacjach pokojowych i podpisaniu umowy o minerałach. To by oznaczało, jeśli się wydarzy, de facto powrót do … piątkowego punktu wyjścia (sprzed spotkania Zełenski – Trump). Aż tyle. I tylko tyle. W tej sytuacji więcej doraźnego „ciężaru gatunkowego” miały inne informacje przekazane przez amerykańskiego lidera. Ale po kolei.

USA – Ukraina

Trump poinformował o liście od prezydenta Ukrainy (który nie był zdaje się żadnym specjalnym listem, lecz powszechnie dostępnym wpisem w mediach społecznościowych – to dla Trumpa szczegóły bez znaczenia) i wyrażonej w nim chęci rychłego zawarcia trwałego pokoju oraz podpisania umowy w sprawie wydobycia surowców. Wygląda na to, że po piątkowej kłótni w Białym Domu prezydent USA nieco się „odobraził”, ponieważ Zełenski z grubsza zrobił to (poprzez liczne wpisy w mediach społecznościowych), do czego w ostatnich dniach był namawiany: okazał odrobinę pokory i posłuszeństwa oraz złożył oczekiwane przez Amerykanów deklaracje, co przywódca USA może ogłosić jako swój sukces. Co to oznacza?

W najlepszym wypadku tylko tyle, że gra rozpocznie się od nowa, a skutki piątkowych wydarzeń w Gabinecie Owalnym mogą zostać w pewnej mierze zniwelowane. Nie jest to oczywiście żaden przełom i nadal nie jest jasne, w którą stronę w praktyce będą zmierzać zarówno rozmowy o współpracy gospodarczej (wydobycie metali ziem rzadkich) Ukrainy i USA, ani – co ważniejsze – najpierw rozmowy o negocjacjach pokojowych, a następnie same negocjacje. Pytaniem kluczowym – także w kontekście wspomnianego zniwelowania skutków „zajścia” w Białym Domu – jest to, czy (skoro Trump się nieco „odobraził”) i kiedy zostaną wznowione dostawy amerykańskiej broni dla Ukrainy, które zostały zawieszone w ostatnich dniach. To byłby rzeczywisty powrót do piątkowego punktu wyjścia – co przecież samo w sobie nie oznacza jeszcze żadnego postępu w sprawie pokoju, zwłaszcza gdyby miał być naprawdę trwały i sprawiedliwy.

Wojna. Celna

Oczywiście kwestia Ukrainy jest najważniejsza. Pewne przełamanie lodów (list Zełenskiego i wspomniana wzmianka o liście w wystąpieniu Trumpa) jest wydarzeniem pozytywnym. Co dalej, zobaczymy. Wszystko jest możliwe, a żadnemu scenariuszowi nie można przypisać znacząco wyższego prawdopodobieństwa. Nie w przypadku Trumpa, który sam pisze i zmienia scenariusze w jednej chwili.

Więcej możemy powiedzieć o innym wątku wystąpienia. Chodzi o cła. Trump właśnie wprowadził (lub podwyższył) cła w obrotach USA z Chinami, Kanadą I Meksykiem. Te zapowiadają odwet. Odpowiedź Trumpa: znowu podwyższymy cła w odpowiedzi na waszą odpowiedź – o taką stawkę, jaką wy nałożycie na nasze towary. To oznacza, że gotów jest do dalszej eskalacji wojny handlowej. W dokonanym przed wystąpieniem w Kongresie wpisie w mediach społecznościowych Trump nie tylko ostrzegł, że odpowiedź na jego cła spowoduje kolejne jego działania (kolejne podwyżki taryf), ale też ponownie zwrócił się lekceważąco do premiera zaprzyjaźnionego (?) kraju, czyli Kanady, nazywając go po raz kolejny gubernatorem (co, jak rozumiem, ma sugerować, że Kanada jest zbuntowanym stanem USA, który trzeba sprowadzić na łono ojczyzny). Analitycy twierdzą, że Trump straszy cłami, aby osiągnąć zamierzone rezultaty np. w zakresie walki z nielegalną imigracją czy przemytem narkotyków. I że ostatecznie wojny celnej – pełnoskalowej – nie będzie.

To oczywiście możliwe. Jednak wyższe cła są już faktem, a zamiast pojednawczego tonu mamy dalsze obrażanie partnerów handlowych, choćby byli sojusznikami i partnerami politycznymi (Kanada). Znowu każdy scenariusz jest możliwy, a Trump jest nieprzewidywalny (chyba że realizuje plan, który znają on i może jego najbliżsi współpracownicy – ale nic o tym nie wiemy).

W wystąpieniu przed Kongresem ważniejsze było jednak co innego niż przepychanki z Chinami, Meksykiem i Kanadą. Trump najwyraźniej ogłosił wojnę światową. Celną. Zapowiedział rychłe (od 2 kwietnia) wprowadzenie ceł w obrotach z kolejnymi państwami, które jego zdaniem wykorzystują USA. Wymienił w tym kontekście ponownie Unię Europejską, a na dodatek m.in. Indie (najludniejszy kraj świata) i Brazylię, najważniejszy kraj Ameryki Płd. Również w tym kontekście padła nazwa Korei Południowej, która obok Japonii jest kluczowym sojusznikiem USA w Azji i jednym z kluczowych na świecie.

Czy Korea Płd. podzieli los Kanady? Bardzo możliwe. Oczywiście można uznać, że jest to element „amerykańskiego folkloru” spod znaku Trumpa. Można jednak też obawiać się, że mamy zapowiedź lub nawet początek światowej wojny handlowej. Wojna taka zawsze oznacza radykalną i niebezpieczną zmianę. Tym razem jednak jest (byłaby) ona – zwłaszcza potencjalnie - wyjątkowo radykalna i niebezpieczna. W ostatnich dekadach ekonomiści i politycy usilnie przekonywali opinię publiczną, że wolny handel jest wsparciem dla rozwoju, dobrobytu, wolności i pokoju. Choć globalizacja miała poważne wady i niosła wiele zagrożeń (widzieliśmy to dobrze w czasie pandemii i widzimy, kiedy rozmawiamy np. o bezpieczeństwie lekowym w sytuacji, kiedy cały świat zaopatruje się w kluczowe substancje czynne w Chinach, ew. innych krajach azjatyckich), rzeczywiście wolny handel wzbogacił świat w sposób bezprecedensowy. Oczywiście zagrożenia i wady pozostały, ale Trump wybiera – częściowo już poprzez działania, a częściowo poprzez deklaracje – najbardziej radykalny sposób zarządzania nimi i ich eliminacji. Najbardziej radykalny, a więc i najbardziej niebezpieczny.

Nie lubię analogii historycznych mimo prawdy głoszącej, że historia lubi się powtarzać. Zapewne lubi, choć rzadko chyba wygląda tak samo. Faktem jest jednak, że zaburzenia w światowych relacjach gospodarczych są zazwyczaj bardzo poważnym katalizatorem procesów, które prowadzą do wojny już nie ekonomicznej, handlowej, lecz rozgrywanej na polach bitew. Oczywiście ta obawa może być grubo przesadzona, a przez to irytująca, ale nie jest czczym wymysłem. Zresztą chińscy oficjele publicznie stwierdzili – w reakcji na wprowadzenie ceł - że Chiny są gotowe na wojnę handlową i …jakąkolwiek inną.

Z drugiej strony jest też pewien element optymistyczny. Rynki finansowe zdają się podzielać przekonanie, że na pytanie, co dalej, można odpowiedzieć na razie tylko tak: zobaczymy. Wszystko jest możliwe, a żadnemu scenariuszowi nie można przypisać znacząco wyższego prawdopodobieństwa. Gdyby bowiem uważały inaczej – a szczególnie gdyby obawiały się globalnej wojny gospodarczej na wyniszczenie, do czego wstępem jest wojna celna - to zapewne spływałyby obficie krwią. A tak nie jest. Rynki finansowe zdają się wierzyć, że nic specjalnie złego się nie wydarzy. Wojny celnej nie będzie, albo jej skala uczyni z niej co najwyżej małą wojenkę.

Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że rynki się nie mylą. Nie tym razem.

USA - Grenlandia

Trump wrócił w swoim wystąpieniu do wątków, które czasem traktujemy z przymrużeniem oka, a które mogą się okazać elementem nowej, niewiarygodnej rzeczywistości. Grenlandia ma prawie 2,2 mln km kw. (Polska 312 tys. km kw.) i zamieszkiwana jest przez …ponad 56 tys. osób. Ogromny obszar zamieszkiwany przez garstkę ludzi. Jest terytorium autonomicznym, zależnym od Danii. Trump powiedział kongresmenom, że „dostanie ją” w taki lub inny sposób.

I zrobił rzecz, której należało się spodziewać i która wydawała się oczywista, kiedy pierwszy raz wspomniał o przejęciu tego terytorium - zachęcił mieszkańców wyspy do głosowania za przyłączeniem do USA. Liczba mieszkańców jest tak mała, że obsypanie ich dolarami w zamian za głosy o zamianie duńskiego patrona na amerykańskiego, nie jest niemożliwe - bynajmniej. Trump od razu zresztą mówił przed Kongresem, ale do mieszkańców Grenlandii językiem korzyści – zapewnił, że w takim wypadku (przyłączenia wyspy do Stanów Zjednoczonych) staną się bardzo bogaci. Wszystko to sprawia, że scenariusz przyłączenia Grenlandii do USA staje się … bardzo prawdopodobny. Wskazuje na to również przykład Kanału Panamskiego.

USA – Kanał Panamski

Przed wystąpieniem Trumpa w Kongresie znana amerykańska firma inwestycyjna BlackRock poinformowała, że odkupi od hongkońskiej spółki Hutchinson udziały w Panama Ports Company, a dzięki temu będzie miała 90 proc. udziałów w dwóch kluczowych portach Kanału Panamskiego. Zapłaci 22,8 mld dolarów (ok. 90 mld zł).

Kolejność wydarzeń może być znacząca (a już prawie na pewno nie była przypadkowa). Trump, występując przed Kongresem, wiedział o transakcji. Mimo to powiedział, że odzyskiwanie kontroli nad kanałem dopiero się zaczęło. Nie jest to więc pewnie ostatni akord w grze o tę strategiczną przeprawę morską. Kluczowe pozycje zostały przez Amerykanów odzyskane, ale to – zdaje się – nie zamyka tematu. Jednocześnie transakcja BlackRock, która zapewne ma charakter nie tylko biznesowy, lecz jest elementem współpracy firmy inwestycyjnej z amerykańskim rządem, co jest ciekawe samo w sobie, pokazuje, że od słów (Trumpa) – wywołujących zdumienie, uśmiech, szok itd. - do czynów droga nie jest tak daleka, jak to się mogłoby wydawać.

Salon czy saloon

I to jest może kluczowa konkluzja, jeśli chodzi o wystąpienie prezydenta USA przed Kongresem. To, do czego podchodziliśmy z niedowierzaniem, może się wydarzyć. Świat nie jest już poukładany i przewidywalny. Lider wolnego świata zmienił – radykalnie – reguły gry i jest w tej zmianie konsekwentny. To nie jest już wujek Sam z eleganckiego salonu, prawiący o wolności, demokracji, obronie wartości i prymacie prawa i sprawiedliwości. To wuj Sam z saloonu na Dzikim Zachodzie, który mówi o grze w karty i interesach. Zapewne też sprawdza zębami jakość złotych monet i nie zawaha się wymachiwać spluwą. Tak, na naszych oczach świat się zmienia. I dzieje się historia. Tylko jaka?