Tbilisi złożyło wniosek o członkostwo w UE na początku 2022 r. w odpowiedzi na rosyjską agresję w Ukrainie. Wówczas zrobiła to też Mołdawia. Proces rozszerzenia wobec tych dwóch państw był dotychczas w miarę jednolity. Bruksela uznała jednak, że działania gruzińskiego rządu ograniczają wolność słowa, i w lipcu wstrzymała integrację oraz zablokowała 30 mln euro wsparcia na ten rok. Obecnie Gruzja wciąż ma status kraju kandydującego, który został jej przyznany w grudniu ubiegłego roku. Ale w najbliższych miesiącach z pewnością nie dojdzie do otwarcia negocjacji akcesyjnych, które Ukraina prowadzi już od czerwca. Unia na razie poprzestała na wstrzymaniu pomocy z Europejskiego Instrumentu na Rzecz Pokoju, ale wiele będzie zależeć od następnych działań władz w Tbilisi.
Opozycja w Gruzji wkrótce będzie nielegalna
A te nie dają UE powodów do optymizmu. Pod koniec ubiegłego tygodnia rządzące Gruzińskie Marzenie zapowiedziało na niespełna dwa miesiące przed wyborami parlamentarnymi delegalizację prawie wszystkich konkurujących z nią partii politycznych. Po zakończeniu wyborów zaplanowanych na październik przepisy dotkną – jak zapowiedział premier Irakli Kobachidze – około sześciu ugrupowań. Już wcześniej Kobachidze groził rozwiązaniem Zjednoczonego Ruchu Narodowego, czyli partii byłego prezydenta kraju Micheila Saakaszwiliego. Według szefa rządu partie, które mają zostać zdelegalizowane, „stanowią jedną siłę polityczną”. Jeśli rząd spełni zapowiedzi, to nawet w przypadku uzyskania mandatu przez posłów prozachodnich partii nie będą mogli oni ich wypełnić w kolejnej kadencji parlamentu, bo nie będą mogli objąć urzędu. – Zniesienie mandatów będzie logiczną kontynuacją delegalizacji tych partii. Członkowie kryminalnych sił politycznych nie powinni korzystać ze statusu członka gruzińskiego parlamentu – mówił w ubiegłym tygodniu Kobachidze.
Opozycja, w którą wymierzone zostaną nowe przepisy, alarmuje o putinowskim stylu zarządzania krajem i organizuje kolejne protesty. Jedne z największych manifestacji przetoczyły się już w minionych tygodniach przez stolicę kraju, ale nie zrobiło to na partii rządzącej większego wrażenia. Założyciel Gruzińskiego Marzenia Bidzina Iwaniszwili uważa, że zarówno delegalizacja partii opozycyjnych, jak i wcześniejsze działania ograniczające funkcjonowanie organizacji pozarządowych to sprzeciw wobec „globalnej partii wojny”, czyli początkowo Zjednoczonemu Ruchowi Narodowemu, a dziś właściwie wobec całego Zachodu, który „sprowokował Rosję do konfliktu z Ukrainą”. Szef rządu przekonuje, że działania partii nie będą miały wpływu na integrację Gruzji z UE, ale jego słowa w świetle kroków Brukseli trudno traktować poważnie.
Kurs antyzachodni
Decyzja o delegalizacji części partii jest kolejnym niezrozumiałym dla Brukseli krokiem w świetle proeuropejskich aspiracji Gruzji po tzw. ustawie o zagranicznych agentach. Przyjęte pod koniec maja przepisy zakładają, że każda organizacja pozarządowa lub medium, które jest finansowane w ponad 20 proc. z zagranicy, będzie uznane za „organizacje służące interesom zagranicy”, a to będzie podstawą do przeprowadzania częstych, drobiazgowych i niezapowiedzianych kontroli. Choć ustawa została zawetowana przez prezydent Salome Zurabiszwili, to Gruzińskiemu Marzeniu udało się odrzucić weto w parlamencie, a skutkiem przyjęcia przepisów były wspomniane wyżej demonstracje tłumione przez władze.
Wszystkie te działania skutkują nie tylko pogorszeniem relacji z państwami UE i instytucjami europejskimi, ale także ze Stanami Zjednoczonymi, które wstrzymały pomoc dla Gruzji w wysokości 95 mln dol. za proklemlowski – w ocenie Waszyngtonu – kurs. Premier Kobachidze przekonuje, że jego działania są podobne do działań Ukrainy i Mołdawii, ale w krajach tych zdelegalizowane zostały prorosyjskie partie uchodzące za źródło agentów Kremla. Teraz przed gruzińską opozycją prawie dwa miesiące kampanii. Oficjalnie sześć partii będzie próbowało połączyć swoje siły, żeby 26 października przeciwstawić się Gruzińskiemu Marzeniu, które rządzi państwem od 12 lat. ©℗