DGP: Wspomniała pani podczas panelu na Defence24 Days, że dla Kosowian rosyjski atak na Ukrainę oznaczał déjà vu.

Donika Gërvalla-Schwarz: Minęło zaledwie 25 lat, odkąd Kosowo zetknęło się z wojną i ludobójstwem, choć nie z rąk Rosji, lecz rosyjskich pośredników w Europie, czyli Serbii. To była straszna wojna. W Kosowie mieszka 1,8 mln ludzi, w Polsce – prawie 40 mln. Gdyby Polska poniosła proporcjonalne straty do naszych, zginęłoby 300 tys. osób, głównie cywilów. 25 lat temu NATO przyszło nam na ratunek, choć dużo czasu zajęło podjęcie przez 19 ówczesnych państw członkowskich decyzji o nalotach na serbskie cele wojskowe w Kosowie i Serbii. Dlatego kiedy Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę, Kosowianie zareagowali bardzo emocjonalnie i zdecydowanie. Sami pamiętamy, jak 80 proc. naszej populacji musiało opuścić swoje domy, a 40 proc. budynków uległo uszkodzeniom. Gdy znów widzisz takie obrazki, nie możesz pozostać neutralny. Stąd nasze bezwarunkowe wsparcie i współczucie dla Ukrainy.

Kosowo brało udział w spotkaniach Grupy Ramstein, koordynującej pomoc wojskową dla Ukrainy, choć Kijów nie uznaje waszej niepodległości.

Jesteśmy członkiem grupy G7+ i pomagamy, jak możemy. Zaprosiliśmy 18 dziennikarzy z Ukrainy, by mogli pracować, mieszkając w Kosowie. Organizowaliśmy szkolenia dla saperów, wysłaliśmy pojazdy wojskowe i broń, której sami potrzebowalibyśmy do obrony. Nasze możliwości jako małego kraju są ograniczone, ale wierzymy, że w tej wojnie nie chodzi tylko o Ukrainę, lecz o długoterminowy pokój w Europie. Jedynym rezultatem może być porażka Rosji i zwycięstwo Ukrainy. W innym przypadku błędne koło wojen w Europie nigdy się nie skończy.

Czy pani zdaniem rosyjska wojna przeciwko Ukrainie jest powiązana z działaniami Serbii na Bałkanach?

Tak. Przede wszystkim Rosjanie są w Serbii bardzo mocni. Serbia to jedyny kraj w Europie, którego przestrzeń powietrzna wciąż jest otwarta dla rosyjskich samolotów. Z jednej strony otrzymują z Unii Europejskiej wsparcie finansowe, a z drugiej kupują broń od Rosjan. Obok Białorusi jako jedyni nie nałożyli sankcji na Rosję. Szef serbskiej dyplomacji kilka tygodni temu spotykał się w Moskwie ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Siergiejem Ławrowem, co potwierdza silne związki bilateralne. Nie byłoby w tym może niczego złego, gdyby Serbia nie udawała chęci akcesji do UE i nie była agresywna w stosunku do sąsiadów. Nie chodzi tylko o Kosowo, lecz także o Bośnię i Hercegowinę czy Czarnogórę, a Czarnogóra należy do NATO.

Obawia się pani otwartej agresji?

Nie wiem, czy istnieje takie ryzyko. Ale wiem, że Serbia we wrześniu 2023 r. dokonała aktu agresji wobec Kosowa. Chodzi o udaremniony atak niemal 100 członków organizacji paramilitarnych, którzy przywieźli na teren Kosowa serbską i rosyjską broń wystarczającą do uzbrojenia 400 osób, w tym przeciwpancerną i przeciwlotniczą. To znaczy, że szykowali coś więcej niż pojedynczy atak terrorystyczny. Rosja stara się podgrzewać konflikty na całym świecie. Chodzi jej o to, by odwracać uwagę Zachodu od pomocy dla Ukrainy. Polska lepiej niż inne państwa europejskie rozumie, czym się kończy polityka powstrzymywania agresora i w jaki sposób doprowadziła ona do pomyłki w ocenie tego, do czego jest zdolny Władimir Putin. Pomysł, że za pomocą funduszy unijnych i poszerzania współpracy gospodarczej uda się powstrzymać Serbię od agresywnej polityki, to myślenie życzeniowe. Trzeba zmienić podejście. Potrzebujemy silnego przekazu i odstraszania.

Ma pani dowody, że ubiegłoroczny atak był koordynowany przez serbskie władze?

Nasi natowscy partnerzy wiedzą, że atak został zorganizowany, zaplanowany i skoordynowany na najwyższym poziomie politycznym. Tuż po tamtych zdarzeniach dyrektor serbskiego wywiadu Aleksandar Vulin został pozbawiony stanowiska. Na krótko trafił do lidera bośniackich Serbów Milorada Dodika, po czym wrócił do Belgradu i został właśnie wicepremierem. Gdybym miała wskazać jedną osobę w Serbii szczególnie przywiązaną do Rosji, byłby to Vulin. Dlatego określam nowy serbski rząd mianem gabinetu wojennego. Vulin i drugi minister są na amerykańskich listach sankcyjnych. Ich powołanie do rządu to prowokacja, której nasi zachodni partnerzy – mam nadzieję – nie będą tolerować.

Mimo to proces normalizacyjny trwa. W kilku sprawach udało wam się osiągnąć porozumienie, choćby w kwestii uznawania tablic rejestracyjnych, o które spór trwał wiele miesięcy. Co powinna zrobić społeczność międzynarodowa, by zapewnić kontynuację tego procesu?

Na pewno nie uda się tego zrobić polityką powstrzymywania. Stąd konieczność zmiany języka. Tylko polityka odstraszania i twardych komunikatów może skłonić Serbię do normalizacji relacji z Kosowem. Znamy Serbię bardzo dobrze i staramy się wyjaśniać partnerom, jak bezsensowny jest obecny dialog z nią, bo do dialogu potrzeba dwojga. Jednak staramy się prezentować konstruktywną postawę. W lutym 2023 r. osiągnęliśmy porozumienie o uznaniu de facto, w marcu przyjęliśmy dodatkowy układ o krokach w stronę implementacji lutowego dokumentu. Nie zadziałało. Serbskie kierownictwo głosi, że nie czuje się zobligowane do przestrzegania uzgodnień. Nie uznają naszej niepodległości, nie akceptują integralności terytorialnej. Tak jak Rosja wobec Ukrainy. Ukraina nie może niczego Rosji zaoferować, bo chodzi o jej istnienie. To samo jest z Kosowem i Serbią. Na tym polega niezrozumienie sytuacji przez naszych partnerów. Szukają oni drogi do normalizacji, gdy jedna ze stron jej nie chce. Dla prezydenta Serbii Aleksandara Vučicia opowiadanie o Kosowie jest instrumentem pozwalającym na utrzymanie władzy.

W 2013 r. Kosowo zobowiązało się do utworzenia Stowarzyszenia Gmin z Serbską Większością. Nie zrobiliście tego.

Kosowo ma najbardziej postępową konstytucję w Europie, jeśli chodzi o prawa mniejszości. Są parlamenty, w których mniejszości mają zagwarantowane miejsca, ale tylko u nas mniejszość serbska, stanowiąca 4 proc. populacji, ma nie tylko 10 gwarantowanych mandatów w parlamencie (na 120 ogółem), ale i jedno w rządzie. Obecnie na 15 ministrów trzech reprezentuje mniejszości. Powołanie stowarzyszenia zostało uzgodnione w 2013 r., ale częścią porozumienia było poddanie go pod ocenę przez sąd konstytucyjny. Sędziowie zaś w 2015 r. orzekli, że układ narusza 23 artykuły naszej konstytucji. Nie można oczekiwać od rządu, by łamał własną konstytucję.

Niemniej coś z tym uzgodnieniem należy zrobić.

Było na ten temat wiele dyskusji. Nasz rząd objął władzę w 2021 r. Porozumienie z 2013 r. nie może zostać wdrożone, ale jesteśmy otwarci na alternatywy. Jedną z nich jest uzgodnienie nowego porozumienia z Brukselą i Belgradem, ale do tego potrzeba chęci ze strony Serbii, a ta blokuje rozmowy. Inną alternatywą jest uzgodnienie wewnętrzne między rządem a mniejszościami, które spełniałoby oczekiwania nie Vučicia, lecz naszych obywateli narodowości serbskiej. Na pierwszą opcję nie ma zgody Serbii, a na drugą nie ma niczyjej zgody, w tym UE.

Do tego mniejszość serbska nie akceptuje samego istnienia Kosowa, co okazała niedawno, bojkotując wybory lokalne.

Bojkot nie był inicjatywą mniejszości, lecz Vučicia, narzuconą za pomocą istniejącej w Kosowie partii Lista Serbska. Obywatele Kosowa potrzebują rozwiązania problemu. Nasza oferta polega na wspólnym napisaniu projektu, który byłby do zaakceptowania przez obie strony. Gdyby Belgrad w ten proces nie ingerował, osiągnęlibyśmy to.

Kosowo jest na ostatniej prostej do członkostwa w Radzie Europy. Można już o tym mówić ze 100-proc. pewnością?

Jestem przekonana, że Kosowo będzie następnym członkiem RE. Mamy nadzieję, że decyzja zapadnie 16 maja na spotkaniu ministerialnym i liczymy na wsparcie Polski w tej sferze. Nawet jeśli nie stanie się to w maju, nie ma drogi odwrotu. Grecki sprawozdawca – a Grecja nie uznaje Kosowa – napisał w raporcie, że żaden kraj w Europie nie musiał spełnić aż tylu warunków, by przystąpić do RE. Kosowo je spełniło i 82 proc. głosujących w Zgromadzeniu Parlamentarnym RE poparło naszą akcesję. Członkostwo, za sprawą naszego przywiązania do demokracji i praworządności, wpłynie pozytywnie na samą RE.

Dla Polski po upadku komunizmu RE była krokiem do głębszej integracji europejskiej. Kosowo w grudniu 2022 r. zwróciło się o status kandydata do UE. Tymczasem pięć państw unijnych nie uznaje nawet waszej niepodległości.

Ale 22 państwa ją uznają. Przez rok od wniosku o status kandydata nic się nie wydarzyło, ale nie porzucamy starań. Zawarliśmy w 2015 r. umowę o stabilizacji i stowarzyszeniu z UE, mamy niezłe wyniki, jeśli chodzi o spełnianie jej założeń. Wprowadziliśmy liberalizację wizową. Mamy wciąż wiele do zrobienia, szykujemy się do odpowiedzi na ankietę, którą należy wypełnić przed uzyskaniem statusu kandydata. Wierzę, że taki moment nadejdzie.

W 2008 r. Polska jako pierwsze państwo słowiańskie uznała niepodległość Kosowa, ale wciąż nie nawiązaliśmy stosunków dyplomatycznych. Ten stan rzeczy ulegnie zmianie?

Nawet bez nich utrzymujemy nadzwyczaj dobre stosunki. W pewnych punktach rozumiemy się bez słowa. 8 maja otwieramy w Polsce konsulat generalny i mam nadzieję, że to pierwszy krok do przeniesienia relacji na nowy poziom. Jestem wdzięczna poprzedniemu ministrowi, Zbigniewowi Rauowi, za wsparcie w tym zakresie. Wiem już, że współpraca z nowym rządem również będzie doskonała. Kosowo i Polska mają długą tradycję dobrych relacji. Pokolenie moich rodziców w czasach Jugosławii często odwiedzało Polskę. Mamy szczególny stosunek do polskiego papieża. Jan Paweł II odegrał dużą rolę w upadku komunizmu w Europie Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Bez niego zmiana w regionie nie byłaby możliwa. ©℗

Rozmawiał Michał Potocki