Tajwańczycy 13 stycznia będą wybierać parlament i głowę państwa. Władze w Pekinie próbują wpłynąć na ich decyzje, prowadząc kampanię dezinformacyjną i naciskając na przedsiębiorców.

Wybory parlamentarno -prezydenckie na Tajwanie mają być jednymi z najważniejszych w tym roku. To walka między dwoma wizjami świata – prochińską i proamerykańską. Sondaż przeprowadzony w ubiegłym tygodniu przez ośrodek EToday wskazuje na niewielką przewagę kandydata niepodległościowej Demokratycznej Partii Postępowej (DPP) Lai Ching-te. Polityk, który reprezentuje środowisko urzędującej przez ostatnie osiem lat prezydentki Tsai Ing-wen, mógłby liczyć na 38,1 proc. głosów. Na jego rywala Hou Yu-ih – wieloletniego burmistrza Nowego Tajpej z przyjaznej Pekinowi partii Kuomintang – głos planuje oddać zaledwie 3,3 proc. osób mniej.

To w dużej mierze zasługa wysiłków Komunistycznej Partii Chin. Władze Państwa Środka powtarzają przed głosowaniem dobrze znane twierdzenia o konieczności zjednoczenia Tajwanu z Chinami. – Urzeczywistnienie całkowitego zjednoczenia z ojczyzną jest nieuniknionym kierunkiem rozwoju, jest sprawiedliwe i jest tym, czego chcą ludzie. Ojczyzna musi i zostanie zjednoczona – mówił w ubiegły wtorek przewodniczący ChRL Xi Jinping.

Słowom towarzyszą czyny. Pekin próbuje wpłynąć na wybory m.in. poprzez kampanię dezinformacyjną w mediach społecznościowych. Jedna z promowanych w sieci plotek dotyczy Hsiao Bi-khim, kandydatki DPP na wiceprezydentkę i do niedawna głównej przedstawicielki Tajwanu w Waszyngtonie. Wpisy sugerują, że jest obywatelką Stanów Zjednoczonych (organizacje fact-checkingowe wykazały, że amerykański paszport faktycznie miała, ale zrzekła się go w 2002 r.). Z innej historii, która zyskała na popularności, wynika, że Stany Zjednoczone poprosiły Tajwan o opracowanie badań nad bronią biologiczną.

Tajpej celem podobnych ataków jest od dawna. Z raportu opublikowanego w marcu przez Stockholm University’s Varieties of Democracy Project wynika, że do kraju 10. rok z rzędu przedostało się najwięcej dezinformacji w skali świata.

Tym razem przedwyborcza ofensywa informacyjna Chin wykracza jednak poza zarządzanie farmami trolli w mediach społecznościowych. Działania obejmują także współpracę z prywatnymi firmami w celu podszywania się pod prawdziwe portale newsowe, wykorzystywanie fragmentów tajwańskich programów telewizyjnych, które pasują do narracji Pekinu, i tworzenie na ich podstawie krótkich filmów, a także nielegalne finansowanie niewielkich redakcji.

Pekin wywiera również presję na tajwańskie firmy inwestujące w Chinach, aby trzymały się linii partii. Z informacji japońskiego dziennika „Nikkei” wynika, że ok. 300 dyrektorów dużych tajwańskich przedsiębiorstw działających w Państwie Środka zostało wezwanych na początku grudnia na spotkanie z szefem chińskiego biura ds. Tajwanu Song Tao. Jak pisze „Nikkei”, byli oni „gorąco zachęcani” do głosowania na kandydatów, którzy dążą do wzmocnienia relacji z Pekinem. Walka trwa na wszystkich frontach. Chińczycy mieli naciskać nawet na popularny tajwański zespół rockowy Mayday. Tak by zgodził się publicznie poprzeć narrację o przynależności Tajwanu do ChRL. Presję wzmocnili, ogłaszając w grudniu dochodzenie przeciwko Mayday. Dotyczyło ono pojawiających się w mediach społecznościowych zarzutów o wykorzystanie playbacku podczas jednego z niedawnych koncertów w Chinach.

Tamtejsze media zdominowały ostrzeżenia, że dążenia DPP do niepodległości wyspy doprowadzą do wybuchu wojny. – Władze partii uparcie trzymają się swojego stanowiska, eskalując napiętą i niestabilną sytuację po drugiej stronie cieśniny i popychając Tajwan na skraj wojny – cytuje rzecznika ds. Tajwanu Chena Binhuę prorządowy dziennik „China Daily”.

W miarę zbliżania się wyborów Tajpej informował o pojawianiu się chińskich myśliwców i okrętów wojennych wokół wyspy, a także o balonach przekraczających Cieśninę Tajwańską. Wojsko twierdzi, że najprawdopodobniej służą one do monitorowania pogody. Tajwańskie ministerstwo obrony wskazuje, że nie dostrzega żadnych oznak wzmożonej aktywności wojskowej Chin przed głosowaniem. – Przez cały czas obserwujemy sytuację. Brak jakichkolwiek sygnałów dzisiaj nie oznacza, że nie pojawią się one jutro lub pojutrze – tłumaczył rzecznik resortu Sun Li-fang. ©℗