Czy nie kusi pana, żeby rosyjskim jeńcom zadać ból? Może i kusi – odpowiada Roman – ale zasady są święte, jesteśmy cywilizowanym państwem.
Jego oczy są niewiarygodnie błękitne. Wodzi nimi żałośnie, jak wygłodniały pies, który żebrze o jedzenie. Ma przyjemne rysy twarzy, odrobinę naznaczone bólem. Lekki zarost. Leży w szpitalnym łóżku, nakryty po szyję wełnianym pledem, z rękoma pod głową. Zasługuje na litość czy pogardę? Skinieniem wyraża zgodę na zdjęcie, rozmawiać nie chce. Moja żona Chrystia wyciąga aparat. Pstryk! Gdybym zobaczył tę fotografię bez znajomości kontekstu, mógłbym współczuć mężczyźnie. Ale nie tutaj, nie teraz. To rosyjski żołnierz.
Przyjechał do Ukrainy, żeby mnie zabić. Dobrze, nie mnie konkretnie… Ale kto wie? Może wcześniej był w Buczy, Iziumie albo Mariupolu, może strzelał cywilom w tył głowy. Dziś to jeniec wojenny. Jeden z wielu tysięcy. Widzimy go w lazarecie obozu w pobliżu zachodniej granicy Ukrainy. Po minucie lekarka prosi nas o opuszczenie sali. Konwencja genewska, którą znam już na pamięć, przewiduje bezpłatne udzielanie jeńcom pomocy medycznej.
Art. 15
„Mocarstwo zatrzymujące jeńców wojennych obowiązane będzie do bezpłatnego ich utrzymania i dostarczania im bezpłatnie opieki lekarskiej, jakiej wymaga stan ich zdrowia”.
Ledwie rok temu obóz był kolonią dla ukraińskich więźniów, ale teraz to tymczasowy dom tysięcy Rosjan. Spory prostokąt ogrodzony parkanem z wieżami wartowniczymi po bokach. W głębi stoi kilka szarych i rozmytych budynków.
Zjawiłem się tu jako przedstawiciel Sztabu Koordynacyjnego ds. Postępowania z Jeńcami Wojennymi. To państwowa struktura. W zakres jej kompetencji wchodzi wymiana jeńców i udzielanie pomocy ich rodzinom. Do obozu przywieźliśmy dziennikarzy (głównie zagranicznych), żeby pokazać im, w jakich warunkach Ukraina przetrzymuje Rosjan. Zastępca kierownika obozu Roman oprowadza grupę jak przewodnik na wycieczce.
– Tam – wskazuje ręką – możecie zobaczyć gmach z celami, w których mieszkają jeńcy. A budynek naprzeciwko to cerkiew.
– Jakiego wyznania? – pytam.
– Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego – odpowiada Roman.
– I Rosjanie chodzą do unitów?
– Nie wszyscy, ale większość tak.
Art. 34
„Jeńcom wojennym pozostawi się pełną swobodę wykonywania praktyk religijnych, włącznie z udziałem w nabożeństwach swojego wyznania”.
Cerkiew to niewielka kaplica. Obok niej leży kupka piasku. Zza rogu wychodzą jeńcy w niebieskich drelichach, ładują piasek na taczki i wywożą gdzieś w głąb obozu.
– Wyglądają zupełnie jak ludzie! – wyrwało się któremuś z ukraińskich dziennikarzy.
Idziemy ścieżką. Na murze oglądamy portrety ukraińskich hetmanów z czasów kozackich.
– Niech jeńcy – uśmiecha się Roman – poduczą się trochę historii Ukrainy. Niech wiedzą, że nie jesteśmy jednym narodem.
Ktoś otwiera nam furtkę i wchodzimy na plac sportowy. Drążki, poręcze, boiska do piłki nożnej i baseballu są otoczone ławkami.
Art. 38
„Mocarstwo zatrzymujące popierać będzie działalność intelektualną, wychowawczą, rozrywkową i sportową jeńców wojennych, mając na względzie upodobania osobiste każdego jeńca”.
W piłkę nikt nie grał. Był ostatni dzień lutego, minął rok i cztery dni od początku inwazji na Ukrainę.
Roman prowadzi nas dalej, pokazuje cele. To przestronne pokoje z dwoma rzędami równo zaścielonych łóżek. Czysto, miły zapach, duże okna. Krat nie ma. Natychmiast przypomniały mi się opowieści Ukraińców, którzy wrócili z rosyjskiej niewoli. Mychajło: „Nie było tam absolutnie nic – telewizora, gazety czy radia, a tym bardziej telefonów. Niektórzy z nas nie wiedzieli, czy jest dzień, czy noc. Nikt nie wiedział, która jest godzina, bo zegarki były zabronione”. Serhij: „Nie mieliśmy łączności, skonfiskowano nam zegarki. Żyło się niemal w ciemności, przez całą dobę paliła się jedna żarówka: o 1 w nocy i 1 po południu, jednakowo. Kiedy noszą żarcie i wodę, rozumiesz, że jest, ogólnie rzecz biorąc, rano. Poza tym żyjesz w czasowej próżni”. Relacje o warunkach panujących w rosyjskiej niewoli są niemal jednakowe: jeńców przetrzymuje się zazwyczaj w piwnicach, bez prawa wyjścia na zewnątrz. Nie można zweryfikować tych zeznań. Do miejsc przetrzymywania ukraińskich więźniów Rosja nie wpuszcza ani Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, ani prasy. Ukraiński obóz dla rosyjskich jeńców jest natomiast otwarty dla wszystkich. Przedstawiciele MCK oraz grupy dziennikarzy bywają tu praktycznie co tydzień.
Między łóżkami stoją szafki nocne. Na niektórych dostrzegam książki: Biblię i coś z historii Rosji.
– Skąd to mają? – pytam.
– Z biblioteki – odpowiada Roman.
Idziemy więc do biblioteki. Odwiedza ją niewielu czytelników, widać to od razu. Książki w języku ukraińskim pokrywa kurz. Sterty czasopism literackich zsunęły się na bok, poprawiam je. W jednym z numerów trafiam na niespodziankę – opowiadanie mojego przyjaciela. Ale nie mam czasu na lekturę, Roman ogłasza, że nadeszła pora posiłku jeńców.
Art. 26
„Podstawowa dzienna racja żywnościowa powinna być wystarczająca ilościowo i jakościowo oraz dostatecznie urozmaicona, aby utrzymać jeńców w dobrym zdrowiu i zapobiec utracie wagi i zaburzeniom powstającym z niedostatecznego odżywienia”.
Pracownicy obozu ustawiają jeńców w prostokąty i wprowadzają kolejne grupy do sali. Figury geometryczne przekształcają się w żywy łańcuch, rozciągnięty od parteru do drugiego piętra. Około setki rosyjskich żołnierzy. Zatrzymują się na rozkaz, ustawiają twarzami do ściany, z rękoma za plecami. Dziennikarze mijają ich po drodze na górę. Na schodach panuje ciasnota, prawie dotykamy Rosjan.
Stołówka jest duża i przestronna, mieszczą się wszyscy. Po jedzeniu jeńcy krzyczą chórem: „Dziękujemy za obiad!” – po ukraińsku. Może to właśnie przejaw znęcania się nad jeńcami, o którym wspomniano w jednym z raportów misji monitorującej ONZ?
Chcę sprawdzić, czym ich karmią. Nakładam sobie więzienną porcję: trochę wodnista zupa grochowa, sałatka winegret, makaron z niewielkim kawałkiem mięsa i dużo pieczywa. Chleb jest smaczny – pieką go sami jeńcy. Jedzenie też gotują. Typowa stołówka, jak w fabryce. Zjesz do syta, nieraz i ze smakiem.
Ukraińscy jeńcy wracają z niewoli chudsi średnio o 20–30 kg. Zdarza się, że tracą nawet 40–50 kg. Żołnierz sił zbrojnych Ukrainy Ołeksandr wspomina niewolę: „Nie było wody pitnej, dostawaliśmy tylko technologiczną. Do jedzenia dawali rosyjską rację polową, jedną na trzech”.
Po obiedzie jeńcy mogą zadzwonić do rodziny. Według harmonogramu. Wraz z kilkoma ludźmi z obsługi i strażniczką wchodzimy do pokoiku z telefonem. Jakiś chłopaczek z Moskwy dzwoni do domu po raz pierwszy, odkąd tu trafił. Młodziutki, może ze dwadzieścia dwa lata, na rękach i szyi ma tatuaże z angielskimi napisami. To pewnie czmobik (skrót od „częściowo mobilizowany”) – tak w Ukrainie i Rosji nazywa się powołanych w ramach masowego naboru do armii rosyjskiej jesienią 2022 r. Z Moskwy dobiegają sygnały, w końcu słyszymy spokojny kobiecy głos. „Halo”. Jeniec też mówi zwyczajnym tonem: „Cześć, mamo”. Pyta, co słychać, ona opowiada, że tata ma COVID-19, ale ogólnie dobrze, a co u niego? „Jestem w niewoli” – mówi chłopaczek. I w płacz.
Nie żal mi go. Przyjechał tu, żeby mnie zabić. Zresztą jego bliscy przynajmniej wiedzą, że żyje, i mogą z nim porozmawiać. Znowu wspominam swojego przyjaciela Bohdana, który w czasie pokoju był pisarzem, a z początkiem inwazji stał się żołnierzem. 24 grudnia 2022 r. po raz pierwszy obchodziliśmy z Chrystią Wigilię jak większość chrześcijan – według kalendarza gregoriańskiego. Zaprosiliśmy przyjaciół, zrobiliśmy kutię i 11 innych potraw. Co jadł tamtego wieczoru Bohdan? Nie wiem. Może jacyś wolontariusze dostarczyli mu kutię? Wiem, że po wieczerzy dowództwo wysłało go razem z kolegą na pierwszą linię. Stamtąd zameldował przez radio, że obaj znaleźli się pod ostrzałem i odnieśli rany: Bohdan lżejsze, kolega poważniejsze, i że potrzebują wsparcia. Potem urwała się łączność. Wsparcie nie zdołało się do nich przebić, a zdjęcie z drona wykazało, że pozycję przejęli Rosjanie. Ani Bohdana, ani jego kolegi nie było widać. Od tamtego czasu nikt nic nie wie o losach Bohdana. Być może zginął. Być może jest w niewoli. Rosja zazwyczaj nie pozwala ukraińskim jeńcom na rozmowy z rodzinami.
Zagranicznych dziennikarzy interesują wagnerowcy – z reguły rekrutowani przez Rosję na front wprost z zakładów karnych. Są przeważnie silni fizycznie, mają duże ręce. Zdarzają się wyjątki. Mężczyzna w okularach mówi aksamitnym głosem, ma świetną dykcję, udziela wywiadów po angielsku. Też moskwianin. W ojczyźnie dostał 10 lat za handel narkotykami. Siedem i pół już odsiedział, kiedy otrzymał ofertę od właściciela prywatnej firmy wojskowej Wagner Jewgienija Prigożyna: udział w wojnie z Ukrainą w zamian za amnestię. Kontrakt obejmował sześć miesięcy. Dotrwałeś i przeżyłeś? Ciesz się wolnością. Wojny nie potępia, „mobilizację” więźniów uważa za „rozsądny” pomysł. I snuje rozważania o Rosjanach i Ukraińcach: nawet jeśli to dwa różne narody, to bardzo podobne.
– Jakbyśmy z lustrem walczyli – kwituje.
Zapewnia, że nikogo nie zabił, nawet nie strzelał. Do niewoli trafił rzekomo już w pierwszym starciu. Ale wszyscy tak mówią. I co? Mamy im wierzyć na słowo?
Art. 13
„Jeńcy wojenni powinni być zawsze traktowani w sposób humanitarny”.
Moja żona Chrystia wciąż fotografuje. Za każdym razem pyta po rosyjsku o zgodę. To jej fotograficzny projekt o strachu. Tutaj, w murach obozu, świadomie stanęła z nim oko w oko. Naprzeciwko ma swojego pierwszego rosyjskiego żołnierza – potężnej budowy ciała, w niebieskim drelichu. Widzę, że robi jej się słabo, ale bierze się w garść i robi pierwsze zdjęcie starym polaroidem.
Jeszcze trudniej jest w warsztacie. Jeńcy produkują tutaj meble ogrodowe. Wielu ma w rękach niewielkie noże, palniki i inne przedmioty, których można użyć jako broni. Dziesięciu jeńców pilnuje dwóch, na pozór bezbronnych, strażników.
– Proszę mi wierzyć – uspokaja zastępca kierownika obozu. – Nie ma się czego bać. Oni czekają na wymianę. Nie mają zamiaru komplikować sobie życia.
Byłbym skłonny w to uwierzyć, gdyby nie mnóstwo przykładów rosyjskiego bestialstwa, jak nagranie egzekucji wypuszczonego z ukraińskiej niewoli wagnerowca Jewgienija Nużyna, które trafiło do sieci w listopadzie 2022 r. Pod koniec filmiku wygląda na to, że „towarzysze broni” rozbijają mu głowę wielkim młotem – za „zdradę”. Wcześniej Nużyn przebywał w ukraińskiej niewoli. W wywiadzie zamieszczonym na YouTubie stwierdził, że poddał się dobrowolnie, bo zamierza walczyć po stronie Kijowa. Później został wymieniony na ukraińskiego jeńca, a jeszcze później pojawiło się nagranie z młotem. Nie bez kozery wspominam tę historię wpatrzony w mocarne ręce zawodowych rosyjskich przestępców. Wielu z nich po takiej egzekucji pewnie nie ma specjalnej ochoty na powrót do domu, a ukraiński obóz traktują jak ośrodek wypoczynkowy.
– Czy nie kusi pana – pyta Chrystia naszego przewodnika – żeby zadać im ból.
– Może i kusi – uśmiecha się Roman. – Ale zasady są święte. Jesteśmy cywilizowanym państwem.
Pierwsza spośród niepisanych zasad pracowników Sztabu Koordynacyjnego: nie wypytywać oswobodzonego jeńca o niewolę. Ukraińcy, którzy stamtąd wrócili, mówią niewiele i z ociąganiem. Powtarzają się opowieści o torturach. Przykładem jest „korytarz” – nadzorcy stają z obu stron konwojowanej grupy ukraińskich jeńców i okładają ich, czym popadnie. Były jeniec Ołeksandr opowiedział jeszcze straszniejszą historię: „Pokazują odcięte głowy naszych chłopców nabite na pręty zbrojeniowe. Któryś z Rosjan mówi: «To jest Edyk, a to Walera. Chcieli, żeby było według konwencji genewskich. Ty też chcesz według konwencji? Znajdzie się miejsce dla trzeciego»”. Osoby, które wróciły z niewoli, używają też specyficznego języka. „Wyzerować” oznacza tyle, co „zabić jeńca”.
Wyjeżdżamy z obozu, gdy robi się już ciemno. Rosyjscy jeńcy oglądają telewizję. Ukraińską. Był to ostatni dzień lutego 2023 r. i ostatni dzień mojej pracy w Sztabie Koordynacyjnym. Dokładnie tydzień później, 7 marca, odbyła się kolejna wymiana. Z rosyjskiej niewoli wróciło 130 Ukraińców. Do domu pojechało 90 Rosjan.
Pracowałem w sztabie przez kilka miesięcy. Najtrudniejsze były rozmowy z rodzinami ukraińskich jeńców i zaginionych. Taras, jeden z moich kolegów, były żołnierz, skomentował swój pierwszy dzień pracy w sztabie następująco: Czasem po walce zbierałem kawałki ciał poległych kolegów. Myślałem, że widziałem już wszystko i stałem się cynikiem, którego nic nie zdziwi. Ale ci ludzie mną wstrząsnęli.
Sztab Koordynacyjny to struktura wielopoziomowa. Grupa odpowiedzialna za analizy, negocjacje i wymiany pracuje oddzielnie, w tajnych lokalizacjach. Odrębny projekt to Choczu żyt’, którego celem jest nakłanianie Rosjan, żeby poddawali się dobrowolnie. Osoby pracujące przy tym projekcie też przebywają w utajnionym pomieszczeniu. Oprócz tego funkcjonuje punkt przyjęć interesantów, tam pracowałem ja.
Punkt ostatniej nadziei. Codziennie rano, przed otwarciem, ustawiała się do nas kolejka – przeważnie kobiety. Zaciśnięte usta, pytające spojrzenia. Matki, żony, siostry, córki. Niektóre płaczą. Wiele z nich jest usposobionych agresywnie. Od miesięcy nie są w stanie poznać prawdy o losie najbliższych – większość z nich oficjalnie uznano za zaginionych. Być może nie żyją. Być może są w niewoli. Rosja milczy. Pozostaje zbieranie okruchów informacji.
Zdarza się, że przychodzą pojedynczo, ale częściej w grupach. Niektóre zjawiają się tylko raz, inne stale wracają. Przychodzą nawet kobiety, które wiedzą o śmierci męża, ale chcą wesprzeć inne. Przychodzą też krewni cywilów, których Rosjanie nie wzięli do oficjalnej niewoli, lecz porwali w charakterze zakładników.
– Mamy problem – żali się jedna z konsultantek. – Brakuje chusteczek. Ludzie bez przerwy płaczą.
Co kilka dni dzwoni Nastia. Mieszka dość daleko od sztabu. Dwa lata temu jej syn ukończył akademię wojskową z wyróżnieniem naczelnego dowódcy sił zbrojnych, a w marcu 2022 r. trafił pod Kijowem do niewoli. Od ponad roku nie ma z nim kontaktu. Nastia żąda, żeby jej syn został jak najszybciej wymieniony na jeńców rosyjskich. Od czasu do czasu grozi, że przyjedzie do biura i urządzi jednoosobową pikietę:
– Jesteście bezduszną organizacją. Celowo blokujecie powrót mojego syna – oskarża.
– Ale to nie my, tylko Rosja trzyma pani syna w niewoli – odpowiada konsultant.
Tak naprawdę wszyscy ją rozumiemy. Każda mama robi, co w jej mocy, żeby syn do niej wrócił. I każda sądzi, że właśnie jej syn powinien wrócić w pierwszej kolejności.
Już nazajutrz Nastia dzwoni, by przeprosić i podziękować za naszą pracę. Ale kolejnego dnia rozpacz bierze górę. Kobieta znów ucieka się do pogróżek. Tym razem zapowiada nie tylko pikietę, lecz także telefon do zagranicznych mediów. Zamierza udzielić im obszernego wywiadu. Konsultant z trudem ją od tego odwodzi. Szeroka publika przy takiej sprawie jak niewola może mieć fatalne skutki. Im więcej piszą o jeńcu, tym bardziej „wzrasta jego cena”.
Do najtrudniejszych pod względem emocjonalnym momentów mojej pracy w sztabie było spotkanie z rodzinami jeńców z pułku Azow. Na początku inwazji, w marcu 2022 r., kilka tysięcy azowców znalazło się w oblężonym Mariupolu. Później przeszli na teren kombinatu Azowstal i bronili się tam do maja. Skończyły im się amunicja, żywność i woda. W końcu, zgodnie z rozkazem dowództwa, poddali się. Obecnie tylko niewielka część azowców została zwolniona, większość nie wróciła. W Rosji odnoszą się do nich w sposób szczególny. Szczególnie okrutny.
Kilkudziesięciu przedstawicieli rodzin azowców spotkało się wtedy z pracownikiem sztabu odpowiedzialnym za negocjowanie wymiany ze stroną rosyjską. Krewni krzyczeli jeden przez drugiego, przytaczali znane im wiadomości o torturach, żądali, żeby w negocjacjach wziął udział papież i prezydent Turcji. Nagle jedna z uczestniczek wstała. Zapadła cisza.
– Przyszłam tutaj wyłącznie w geście solidarności – powiedziała. – Moja walka już się skończyła. Męża wraz z innymi azowcami więziono na terenie kolonii w okupowanej wsi Ołeniwka, kiedy ostrzelali ją Rosjanie. Zginęły dziesiątki ludzi. Miesiącami nie dostawałam żadnych wieści. Rosja milczała, a Ukraina powtarzała w kółko: „Pani męża nie ma wśród poległych”. W końcu sama opłaciłam ekspertyzę DNA i okazało się… (po długiej pauzie) okazało się, że mojego męża już nie ma.
Cisza trwa kilka sekund, kobieta siada i wszyscy znów krzyczą chórem. Żądają, żebyśmy sprowadzili ich najbliższych do domu.
– Rozumieją państwo, że to nie ja pozbawiłem wolności waszych bliskich, więc nie mogę ich tak po prostu sprowadzić? – pyta zrozpaczony negocjator. – Rosja nie chce ich wypuścić. Jedyną ofertą z ich strony była wymiana czterech rosyjskich pilotów na jednego azowca.
– Dlaczego się pan nie zgodził?! – krzyczą kobiety.
– Z powodu braku symetrii, z całym szacunkiem – argumentuje. – Pilot przedstawia najwyższą wartość. Lata szkoleń. W odpowiedzi przedłożyliśmy propozycję wymiany pilotów na wszystkie uwięzione ukraińskie kobiety. Tamci się zastanawiają.
Czasami do sztabu przychodzą zwolnieni jeńcy, żeby podziękować. Pierwszym, którego widziałem, był mężczyzna około trzydziestki. Nosił dres, ale nawet w innym ubraniu przypominałby sportowca. Mocno ściskał dłonie i każdemu z nas przedstawiał się z uśmiechem: Dmytro. Jako wyraz wdzięczności przyniósł do sztabu dwa torty kijowskie. Czułem się niezręcznie, bo nie kiwnąłem palcem w jego sprawie. Dmytro był lekarzem wojskowym w Mariupolu. Jest nim też w cywilu. A oprócz tego sędzią piłkarskim. – Przeszedłem rehabilitację. Na razie nie przydzielają mi poważnych meczów, ale w ekstraklasie juniorów już gwizdałem – pochwalił się. Miesiąc po zwolnieniu niemal wrócił do dawnej wagi, prawie nie widać, że trochę utyka. Miał szczęście.
Każda wymiana jeńców to święto. Pod koniec takiego dnia pracy sztabowcy zbierają się na naradę w sali konferencyjnej. Na dużym stole leżą kawałki pizzy. Ktoś z przełożonych wygłasza standardowy, nieco patetyczny, ale jakże potrzebny toast: „Każdego sprowadzimy do domu!”.
W takich chwilach chce się wierzyć, że tak właśnie się stanie. Że z niewoli wrócą mój przyjaciel Bohdan, syn Nastii i setki innych. I że wszyscy Rosjanie z obozu też wrócą do domu. I w ogóle wszyscy Rosjanie nareszcie wyniosą się z Ukrainy. ©Ⓟ